Aktorski koncert w Dramatycznym
Takie wieczory w teatrze są rzadkością, choć chyba każdy widz skrycie do nich tęskni. Oto gaśnie światło, padają pierwsze kwestie i - ulegamy oczarowaniu. Cichnie cały ten zgiełk, który otaczał nas od świtu. Czy będzie rząd, jaki będzie, może ruszy inflacja, kaloryfery znów, cholera, nie grzeją. To wszystko nieoczekiwanie traci na znaczeniu; Bez reszty ogarnia nas świat o kształtach zgoła odmiennych. Powstał - z czego? Ze słów Czechowa, z przyciszonych tonów muzyki Satanowskiego, z dźwięków wiatru, który żałośnie zawodzi za oknami dworu. Powstał z jakże prostych, subtelnych obrazów. Ze sprowokowanych przez te obrazy emocji. "Jestem tak podły, że zabiłem mewę" - mówi Konstanty. I rzuca na scenę tylko jedno, białe piórko, które powoli wiruje w powietrzu... Widownia zamiera.
"Proszę, idzie prawdziwy talent" - powiada z kolei spostrzegłszy swojego rywala. "Kroczy jak Hamlet..." A pisarz Trigorin wchodzi boso, spodnie z jasnego tenisu podkasał do kolan - wraca przecież znad jeziora. Rozlega się śmiech.
Ten świat jest czystą kreacją, bo przecież to nie kilka krzeseł i garść suchych liści na podłodze każe nam wierzyć, że siedzimy w ogrodzie, nad jeziorem, gdzieś na rosyjskiej prowincji ostatnich lat ubiegłego wieku. Pozwalają w to wierzyć aktorzy.
Oczy Arkadiny (Joanna Bogacka) zwężają się i płoną, gdy Dorn ociąga się z zapewnieniem, że wygląda ona na lat dwadzieścia. Blada, czarnowłosa Masza (Jolanta Olszewska) snuje się po scenie krokiem, w którym znać tyleż autentycznej apatii co i wystudiowanej pozy. Witold Skaruch każdym gestem i słowem poświadcza żałosną bezradność Sorina. Prawdziwą naturę Trigorina zdradza bezmyślne spojrzenie, jakim Adam Ferency gapi się w przestrzeń, gdy mowa o twórczym geniuszu pisarza. W tym spektaklu właściwie nie ma ról chybionych. Jest natomiast rola niezwykła. Ninę Zarieczną - czechowowską Mewę, dla zabawy postrzeloną przez Trigorina - gra Małgorzata Rudzka. "Gra" - źle powiedziane. Rudzka po prostu jest - nawet nie Niną, tą boleśnie zranioną, wrażliwą istotą - jest mewą właśnie. Bywają w teatrze takie chwile, gdy krytyk pragnie zamilknąć. Rozziew między ubóstwem słów a bogactwem dzieła, które trzeba w tych słowach zamknąć wydaje się zbyt wielki, zbyt bolesny. Kreację Rudzkiej żurnalistyczny opis zubaża i kaleczy. Poznać ją można tylko wstępując w krąg widzów, krąg tajemnicy, krąg oczarowania. Wtedy, spoza słów i scenicznych zdarzeń stopniowo, coraz wyraźniej wyłania się ten obraz: biały smukły ptak zrywa się do lotu, szerokim łukiem szybuje nad taflą jeziora, strącony kulą z nieboskłonu - opada z rozpaczliwym trzepotem skrzydeł, zastyga w martwy strzęp materii...