"Mewa" z nieoczekiwaną zmianą miejsc
Z goryczą pisałem niedawno o Teatrze Dramatycznym, mam więc, jak sądzę, miły obowiązek odnotować, iż kolejna premiera w tym teatrze okazała się znacznie ciekawsza od opisywanych wcześniej "Szewców". Znany dotychczas raczej z filmu ("Zygfryd") reżyser Andrzej Domalik pomysłowo opracował "Mewę" Czechowa (powracając do dawnego przekładu Natalii Gałczyńskiej, a jedynie zmieniając mu tytuł - Gałczyńska "Mewę" niesłusznie nazywała "Czajką"). W kameralnej sali Dramatycznego Domalik usadził publiczność w samym środku, z tym że w pierwszej części przedstawienia siedzimy w fotelach ustawionych w stronę foyer, a przez otwarte drzwi rysuje się w tle zaimprowizowany w foyer rozległy pejzaż brzegu nad jeziorem, w drugiej części natomiast siadamy w fotelach po odwrotnej stronie, plecami do foyer, a twarzami do tradycyjnej sceny. Choć na ogół nie lubię takich chwytów, to muszę przyznać, że tutaj te bliźniacze widownie dobrze zdają egzamin (co prawda sprzedaje się wskutek tego o połowę mniej biletów, ale kto dziś w teatrach dba o takie drobiazgi).
Oryginalna koncepcja Domalika znalazła oparcie w dobrych wykonawcach, częściowo gościnnie doangażowanych, jako iż Dramatyczny nie dysponuje zbyt mocnym zespołem. Pełną czaru i nieodpartego wdzięku Arkadiną jest więc Joanna Bogacka, jej synem - Mariusz Bonaszewski, doskonałą Maszą - Jolanta Olszewska, Trigorinem - Adam Ferency, Sorinem - Witold Skaruch... Co ciekawe: dwie panie rządzące dziś warszawską krytyką teatralną skrajnie odmiennie oceniły Małgorzatę Rudzką w roli Niny Zariecznej, owej tytułowej "mewy"; moje wrażenia wypadły chyba gdzieś pośrodku owych diametralnie różnych ocen. Wizualnie, Rudzka stwarza bowiem postać bardzo interesującą i trafną, natomiast nie do przyjęcia jest jej sposób podawania tekstu. Nie po raz pierwszy, niestety, piszę o fatalnej dykcji młodych aktorów; z tego, co Zarieczna szemrze sobie pod nosem, nie mogłem zrozumieć trzech czwartych siedząc w pierwszym rzędzie, dosłownie metr od niej. Zastanawiające, kto teraz w szkołach teatralnych uczy dykcji, bowiem różnica między aktorami - nawet tymi nie najlepszymi - dawnych pokoleń a aktorską młodzieżą, jest wręcz przerażająca.