Artykuły

Bez brokatu i blasku świateł. Teatr Muzyczny czeka na nową siedzibę

Życie w teatrze toczy się swoim rytmem. Czas odmierzają premiery. Ale wydaje się, że to, co dzieje się pomiędzy nimi, jest jeszcze ciekawsze. Rzeczywistość pozbawiona świateł, piór i brokatu jest taka prawdziwa. Wchodząc za kulisy, przekracza się magiczną granicę... pisze Magdalena Baranowska-Szczepańska w Polsce Głosie Wielkopolskim.

W środowe przedpołudnie na dwa dni przed wakacyjną przerwą w Teatrze Muzycznym w Poznaniu trwają próby do "Nine" w reżyserii Jacka Mikołajczyka. Premiera zaplanowana jest na 30 września. Stojąc na korytarzu, słyszymy głosy.

Ktoś śpiewa, gra, ktoś recytuje, tupie. Czuć atmosferę pracy. W małej salce przy bufecie odbywa się próba czytana. Pięć wąskich okien, jeden fortepian, na podłodze leży jakaś książka, sandały, plecak, lalka telefonów. Na środku krzesła, aktorzy mówią tekst, niektórzy czytają z kartek. Każdy się jeszcze myli, koledzy i koleżanki podpowiadają, wybuchają śmiechem. Reżyser mówi gdzie iść, jak stanąć, co i kiedy powiedzieć. - Wejście ciotek. Ty jesteś tu, a ty tam, a ty tutaj - mówi Jacek Mikołajczyk i ustawia artystki. Aktorzy są zwyczajnie ubrani: legginsy, sportowe koszulki, japonki, tenisówki, bez makijażu. Wszyscy pracują, ale wydaje się, że także dobrze się bawią. W końcu są zespołem, który musi ze sobą współpracować przez lalka miesięcy.

- Każdy musical jest inny, ale za każdym razem trzeba wgryźć się w wizję świata. I cała sztuka polega na tym, by ze wszystkich indywidualności, które wcielają się w poszczególne role, zbudować całość - przekonuje reżyser.

Aktorzy

Łukasz Brzeziński jest aktorem, który w "Nine" wcieli się w rolę Guida (roli uczy się trzech aktorów, którzy będą zamiennie występować na scenie). - O roli myślę cały czas. Pod prysznicem, w drodze na zakupy, przed zaśnięciem - mówi i dodaje, że ostatnio wgrał w telefon kilka partii śpiewanych i słucha ich przy każdej okazji. Chętnie opowiada o pracy w teatrze (pełni w nim także funkcję asystenta dyrektora ds. artystycznych) i najważniejszej zasadzie: jak spadnie tekst, to trzeba natychmiast przydepnąć, żeby nie położyć roli. I kiedy z ręki wypada mi notatnik, to odruchowo natychmiast go nadeptuję.

- Nie można gwizdać w teatrze i wnosić pawich piór. Nie wolno też kłaść tekstu z rolą na łóżku, czytać ją sobie oczywiście można, ale położyć trzeba zawsze na stole. Wszyscy znamy te przesądy i każdy jakoś w nie wierzy - przyznaje.

Każdy ma w teatrze swoje ulubione miejsce. Jedni przed premierą siadają na ulubionym schodku, drudzy chowają się w kącie garderoby, inni znikają i nikt nie wie, gdzie są. Łukasz zdradza nam miejsce, które najbardziej lubi. To pomieszczenie dla elektryków, tuż nad sceną. Pełno tu kabli, reflektorów, a wszystko to w boazerii. Kiedyś to była loża, potem garderoba, dziś pomieszczenie techniczne.

- Czasami biegnę tu z koleżanką, żeby powtórzyć rolę, albo się skupić, albo pogadać, pośmiać się. Jak się pozamyka drzwi, to robi się cicho i ciemno - mówi i łapie za klamkę. Rzeczywiście. Zapada ciemność.

Zlew (można w nim umyć włosy po przedstawieniu, albo zmyć makijaż), żelazko, 10 toaletek z lustrami i lampkami, mnóstwo kostiumów uwieszonych nad głowami - tak wygląda garderoba. I nie ma ona nic wspólnego z wyobrażeniami widzów o przestronnych pokojach rodem z hollywoodzkich produkcji.

- W wielu pomieszczeniach jest grzyb, a nasze problemy lokalowe znane są wszystkim nie od dziś - mówi Łukasz Brzeziński i pokazuje nam swoją toaletkę. Przywieszony jest do niej dziecięcy wiatraczek, plakat z Marlonem Brando i ogromny termometr. To prezenty.

- W "Madagaskarze - musicalowej przygodzie" gram żyrafę, która wciąż choruje. Dostałem więc termometr, żeby mierzyć temperaturę - uśmiecha się i pokazuje prezent.

Wychodząc z garderoby, przechodzimy przez małe pomieszczenie z fortepianem, przy którym trwa próba. Tu też stoją wieszaki z kostiumami, pełno jest pudeł i innych przedmiotów. Widać, że każdy metr w teatrze jest wykorzystywany.

Oksana Hamerska przygotowuje się do roli Luisy. Drobna blondynka z pasją opowiadao swojej pracy. Zdradza, że najbardziej lubi scenę. I nie chodzi tu tylko o to, by na niej występować.

- Czasami lubię wcześniej przed próbą przyjść do teatru, usiąść na widowni i patrzeć na scenę. Wtedy myślę o tym, co widzi publiczność. Czas do premiery jest pełen napięcia, nauki i skupienia. Po premierze następuje rozprężenie, ale i pustka. Smutek. Bo coś się kończy. Oksana, pracując w Gliwicach, mieszkała w teatrze, w pokojach gościnnych. - Ze sceny czerpię energię, tak mam od zawsze, że te deski dają mi siłę - mówi i przyznaje, że kiedyś podczas wystawiania "Snu nocy letniej" zapomniała tekstu. - Nie zamilkłam, śpiewałam dalej, w kółko to samo, ale śpiewałam. Scena mnie sama prowadziła, czułam, że będąc na niej nie zginę.

Scena poznańskiego Teatru Muzycznego jest mała. Okno sceny ma 4 metry (głębokość 10 metrów). I nie ma cudów, aktorzy i reżyser muszą się mocno nagimnastykować, żeby pokazać to, co chcą. Nie ma na niej ani zapadni, ani podnoszeń. Latających aktorów nikt więc w Poznaniu nie zobaczy. Z widowni nie widać, że scena jest tak mała. To zasługa oświetleniowców, którzy dwoją się i troją, by ją optycznie powiększyć.

Światło

W teatrze ze sztuką w parze iść musi technika. Jeśli światła odpowiednio nie będą współgrać, to cała najlepiej wyreżyserowana i zagrana sztuka może paść, bo nie będzie jej widać. Zbigniew Łakomy jest szefem techniki. - Światło to 50,60 procent sukcesu - przekonuje i wspomina, jak to przed laty aktorzy "piekli" się na scenie jak w piekarniku, bo światła dawały tyle ciepła, że kostiumy prawie się na nich topiły. - Dziś są ledy. Niema problemów z temperaturą. Jest mniejsze napięcie, a więcej światła. Poza tym mamy wszystkie ciągi elektryczne. To oznacza, że po przełączeniu jednego guziczka cała dekoracja jednocześnie jedzie w górę lub zjeżdża w dół. Kiedyś trzeba to było robić ręcznie, dziś mamy takie udogodnienia.

Technicy pracują na scenie dopiero wtedy, kiedy są już dekoracje i próby odbywają się w kostiumach.

Wejście do pomieszczenia, w którym znajduje się pulpit oświetleniowy, jest tak wąskie, że gdyby szef techników był nieco wyższy i grubszy, to musiałby się przeciskać bokiem albo wcale by tam nie wszedł. Kilka małych schodków prowadzi wprost do dusznej kanciapy bez okien z wielką szybką, z której rozpościera się widok na scenę. Stąd widać ją jak na dłoni. - Albo jest ciepło i cicho, albo chłodno i głośno - mówi Adam Alankiewicz, oświetleniowiec, kiedy pytam go o klimatyzację w tym miejscu. -Jednym palcem mogę poprowadzić cały spektakl. Wcześniej kilka dni trzeba wszystko zaplanować i zaprogramować - mówi. - Ten pulpit to mercedes w swojej kategorii. Nikt tu nie może wejść z niczym do picia, do jedzenia. Bo jak spadnie choć kapinka na pulpit, to może dojść do katastrofy.

Czasami i bez tego dochodzi do stresujących momentów. Komputery są przecież nieprzewidywalne i czasami się zawie-szają. Wtedy nie pomogą ani modły ani bluzgi. Trzeba czekać. Wszyscy wteatrze pamiętają jedno przestawienie, kiedy konsola odmówiła posłuszeństwa. Na hasło "black", czyli ciemność - uruchomiły się wszystkie światła. Zrobiła się dyskoteka, technicy próbowali opanować sytuację. Przedstawienie opóźniło się o około godzinę i do tej pory nikt nie wie, dlaczego doszło do awarii. Na szczęście publiczność cierpliwie czekała.

Włosy i kostiumy

Barbara Andrys od 33 lat dba o włosy aktorów. Jej świat to peruki, wąsiki, baczki, brody, doczepy i treski. Do każdego przedstawienia wszystko trzeba ręcznie wykonać. - To jest rękodzieło, bo czasami wplatam w tiul włosek do włoska - mówi. - Pracujemy dwa razy dziennie od godziny 9 do 13 i od 18 do 22. W salonie fryzjerskim są inne godziny otwarcia i inna specyfika pracy, ale tu mam wszystko to, co zapiera dech w piersiach. Adrenalina, emocje, radość, duma. Kiedy aktorzy siadają na moim fotelu, to zawsze pocieszam dobrym słowem. U mnie jest trochę tak, jak na kozetce u psychologa. Zapewniam ich, że wszystko się uda i na pewno będzie sukces. Oni się u mnie wyciszają i skupiają.

Doczepy i brody robi się z naturalnych włosów. Kilogram kosztuje około 2-3 tysięcy.- Czasami siedzę dwa dni nad brodą.

Wszystko musi się dobrze trzymać, bo aktorzy przecież tańczą. - Za kulisami, w razie czego, stoję zawsze z klejem - zdradza.

Z nożyczkami i szpulką nitki (białej i czarnej) stoi za kulisami Barbara Pośpiech, garderobiana solistek.- Nigdy jeszcze nikomu na scenie nie spadł kostium, ale zdarzyło się, że zamek nie chciał się zapiąć albo haftki się rozpięły - opowiada. - Nikt się tu nie wstydzi swojego ciała, bo to ich narzędzie pracy i nie ma czasu na chowanie się w garderobie, przebierać się trzeba podczas spektaklu szybko i sprawnie.

Marzeniem pracowników jest doczekać momentu otwarcia nowej siedziby. Czy Poznań doczeka się tej prawie wyśnionej inwestycji? Wszystko wskazuje na to, że tak.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji