Nieodparte uczucie znużenia
"Stepping out" w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze Komedia w Warszawie. Pisze Katarzyna Grabowska w portalu TVP.
Przydługa, źle skonstruowana sztuka, której nie ratują ani taneczne popisy aktorów, ani starania reżysera, ani nawet końcowy rozmach inscenizacji. Finał przynosi ulgę i nieodparte wrażenie kiczu. Jednak na usprawiedliwienie niechaj starczy fakt, że "Stepping out" to... amerykańska komedia.
Sztuka jest reklamowana jako namiastka West Endu i Broadwayu nad Wisłą, przez co oczekiwania względem jakości prezentowanego spektaklu są raczej wysokie. Zawiodą się jednak miłośnicy trudnej sztuki stepowania, jak i poszukujący widowiskowych popisów tanecznych.
Przedstawienie w Teatrze Komedia zostało przygotowane chyba z myślą o mniej wymagającym widzu, którego "uwieść" ma nieskomplikowana historia z morałem i komiczne ukazanie zamierzonej nieporadności tanecznej głównych bohaterów.
Być może trzygodzinna niemal inscenizacja zachwyci młodsze pokolenie prostotą wyrazu, a lubujących się w nowoczesnych rytmach - momentami z udziałem utalentowanych tancerzy break dance.
Całość jednak przynosi nieodparte uczucie znużenia - w końcu jak długo można obserwować kolejne odsłony tej samej historii, kiedy to żmudne ćwiczenia w prywatnej szkole tańca nie przynoszą oczekiwanej poprawy poziomu tancerzy amatorów, a termin występu zbliża się nieubłaganie?
Twórcy sztuki najwyraźniej przecenili poziom wytrzymałości widza - przedstawieniu dobrze zrobiłoby skrócenie o połowę. Główne wady tej sztuki to brak dynamizmu i schematyczne przerysowanie części postaci. To karykaturalne wręcz ukazanie niektórych typów - np. fajtułapowatego księgowego, samotnej akompaniatorki czy zaradnej żony, będące zabiegiem zamierzonym u autora Richarda Harrisa, na scenie daje wręcz odwrotny efekt. Bardziej rażą, niż rozśmieszają, nie pozwalając widzowi na głębszą refleksję.
Nad "Stepping out" czuwało wiele znakomitości - poczynając od reżysera Krzysztofa Jasińskiego, po znanych choreografów Piotra Galińskiego i Jacka Mieczkowskiego. Afisze firmują takie nazwiska jak: Śleszyńska, Skrzynecka, Szwedes czy Bończyk. Niestety - wysiłki tylu osób nie przekładają się na poziom sztuki. Widz wierci się niespokojnie, z nadzieją wierząc, że może od następnej sceny będzie lepiej. Tak się nie dzieje, a powtarzane do znudzenia te same chwyty jeszcze dobitniej tę nieporadność i zagubienie twórców podkreślają.
Jednak nie wszystko w tej inscenizacji jest nieudane - wyjątkami są muzyka autorstwa Wojciecha Zielińskiego i scenografia Marka Chowańca. Również choreografia, szczególnie pod koniec przedstawienia, zgodnie z intrygą, nabiera wyrazistych kształtów, a obserwowanie finałowego tańca bohaterów daje przez moment prawdziwą satysfakcję.
Nie należy zapominać o wysiłku aktorów, którzy w miarę swych możliwości udźwignęli ciężar udawania nieporadności tanecznej, która w wykonaniu jest nawet trudniejsza niż prawdziwe popisy. Dobrze radzą sobie szczególnie Hanna Śleszyńska, Małgorzata Kosik czy niezrównany rodzynek wsród damskiej obsady - Jacek Bończyk. Bezwzględnie docenić trzeba Grażynę Barszczewską, która w każdej scenie wykazuje aktorski kunszt najwyższej próby. Idąc na "Stepping out" nie należy spodziewać się cudu, ale sztuka traktowana z przymrużeniem oka może okazać się nawet niezłą parodią na współczesność.