Ifigenia
Że z dramatów Goethego ujrzeliśmy po wojnie na scenie właśnie ten utwór najbardziej klasyczny ze spuścizny wielkiego poety i że to właśnie Teatr Współczesny na przekór swej nazwie ukazał nam to antyczne dzieło - może się wydawać paradoksem. A jednak jest w tym głęboka racja i należy się cieszyć, że Polskie Radio idąc za przykładem Erwina Axera prezentuje nam dziś "Ifigenię w Taurydzie". Bo ten dramat, tak doskonale utrzymany w greckim stylu, zawiera - mimo trzech jedności, mitologicznego wątku i pięciostopowych jambów - myśl na wskroś współczesną: głosi przeciwstawiony brutalności i przemocy ideał czystego humanizmu, o który dziś walczymy. Sam autor powiedział o swej "Ifigenii", że jest "diabelnie ludzka" (verteufelt human).
Przypomnijmy sobie okoliczności towarzyszące powstaniu dzieła. Był to rok 1787 i sławny już na całą Europę pisarz, a zarazem gładki dyplomata, imponujący postacią i wymową Herr von Goethe był już od kilku lat tajnym radcą stanu na dworze Karola Augusta, księcia Weimaru. Korzystając ze swego wpływu na młodego władcę starał się przeprowadzić reformy mające złagodzić surowość feudalnych praw i obyczajów panujących na niemieckich ziemiach. Sądy stosowały jeszcze tortury, chłopskich synów sprzedawano chętnie do obcych armii, metody werbunku były nieludzkie, pobory do wojska częste j gęste. Tajny radca, kipiący energią, rwący się do działalności społecznej, pracuje nad usunięciem tych przeżytków w imię humanitarnych zasad. Udaje mu się uzyskać zakaz stosowania tortur i wystawiania pod pręgierz matek nieślubnych dzieci, a także zmniejszyć do połowy miniaturowe zresztą wojsko księstwa. Niełatwo mu to jednak przychodzi, niejedną gorycz i niejedno rozczarowanie kosztuje walka z ustrojem łamiącym godność człowieka. Pewnego dnia Goethe zapragnie spokoju i spoczynku, oderwania się od polityki i dworu. Uzyskawszy więc pozwolenie księcia wyjeżdża do Włoch.
Sztuka antyku, z którą tu się zetknął, zbudziła w nim nowy entuzjazm, wiarę w ową sławioną w rozmowach z Eckermannem "szlachetną prostotę i cichą wielkość". Widok doskonałych wzorów piękna kazał uwierzyć w piękno ducha, dobroć i miłość jako w siły, które zwyciężając przestarzałe, oparte na przemocy stosunki mogą uzdrowić i uszczęśliwić społeczeństwo. Tę myśl ubiera poeta w szatę starożytnego mitu o Ifigenii, starszej córze Agamemnona, którą ojciec gotów był złożyć w krwawej ofierze bogini Dianie, kiedy ta, gdy był w drodze na wojnę trojańską, odmówiła jego okrętom przychylnego wiatru. Bogini, jak wiadomo, zlitowała się nad dziewicą i osłoniwszy obłokiem zaniosła ją do swojej świątyni u brzegów skalistej Taurydy. Panujący tam stary król Toas przestrzegał dawnego prawa, że każdy cudzoziemiec, który postawi stopę na półwyspie, będzie zabity na ofiarę bogini.
Przychodzi chwila, gdy Ifigenia jako kapłanka Diany ma spełnić taką ofiarę, tym straszniejszą, gdy okazuje się, że jednym z przybyszy jest jej utracony przed laty, ukochany brat Orestes. Zagrożeni śmiercią wędrowcy przygotowują ucieczkę i wtajemniczają Ifigenię w swe plany. Tu następuje dramatyczny konflikt i zaczyna się intelektualna dyskusja. Ifigenia nie chce za dobroć, którą jej okazywał król przez całe lata - odpłacić zdradą i podstępem. - Biada kłamstwu! - woła w słynnej tyradzie i odważa się na największe ryzyko - na wyznanie prawdy.
Kunsztownie, z doskonalą szlachetnością i odwagą przeprowadza Ifigenia swą argumentację w dialogu z Toasem żądając, by dobrowolnie cofnął okrutny rozkaz. Goethe wprowadza przy tym myśl, że takie pokojowe posłannictwo jest właśnie powołaniem kobiety, Orestes wzywając króla, by dał się nakłonić do wspaniałomyślności woła:
"Niech ona dziś swą czystą
uczciwością
Zawstydzi gwałt i podstęp,
te najwyższe tytuły męskiej sławy, a dziecinna i czysta ufność jej do szlachetnego człowieka - niech zostanie
nagrodzona..."
Jakże daleko odbiegł tu Goethe od Eurypidesa, u którego w obu dramatach o Ifigenii, bogowie i los decydują o życiu ludzkim. Goethe unowocześnia mit: świadoma, wolna wola decyduje o wszystkim. Od dobrej woli, zdobytej ufnością, zależy, by nie polała się krew.
Jakże pragnęlibyśmy dzisiaj w to uwierzyć...
"Ifigenię w Taurydzie" usłyszymy przez radio w tej samej obsadzie i reżyserii, w jakiej ujrzeliśmy ją w Warszawie na scenie Teatru Współczesnego w lutym 1961 roku. Było to znakomite przedstawienie.
Dawny przekład Kasprowicza zastąpiono przekładem Edwarda Csató. Bardzo kulturalny, napisany szlachetną polszczyzną, utrzymuje się na krawędzi patosu, co nie musiało być łatwe.
- Szkoda, że nie czytasz Goethego - pisał kiedyś Mickiewicz do Jana Czeczota.
Wtedy go w Polsce jeszcze nie czytano. Dziś już go się nie czyta. Więc jak to dobrze, że można go niekiedy posłuchać. Przecież ten stary poeta wciąż jeszcze nie przestał być wielki...