Mój przyjaciel. Rafał Zakrzewski wspomina zmarłego Piotra Bikonta
Piotr dzięki przyjacielowi stworzył tu [w Badowie] swój autorski, prawdziwie niezależny teatr. Niezależny w każdym sensie: repertuarowo, obsadowo. Nigdy nie były to wybory koniunkturalne - zawsze wzbudzały emocje i dyskusje. Piotrek wszystko, do czego się brał, robił całym sobą. I był w tym autentyczny.
We wtorek wieczorem zmarł Piotr Bikont. Od lat 70. wspierał antykomunistyczną opozycję, działał w KOR. Współpracował z "Tygodnikiem Mazowsze", później z "Wyborczą". Jednak zwyciężyła jego natura reżysera.
Nasze drogi krzyżowały się już w czasach opozycji, zwłaszcza w stanie wojennym, gdy był w redakcji podziemnego "Tygodnika Mazowsze". Ale tak na dobre zbliżył nas Badów, miejsce stworzone przez dwóch przyjaciół - Sławka Sierzputowskiego, fotografa, właściciela tego miejsca, i Piotrka, reżysera, filmowca, tłumacza, muzyka, publicystę, człowieka wielu zdolności.
Teatr Piotra Bikonta
Piotr dzięki przyjacielowi stworzył tu swój autorski, prawdziwie niezależny teatr. Niezależny w każdym sensie: repertuarowo, obsadowo. Nigdy nie były to wybory koniunkturalne - zawsze wzbudzały emocje i dyskusje. Piotrek wszystko, do czego się brał, robił całym sobą. I był w tym autentyczny.
Zaskakiwał: układał te wieczory teatralne w Badowie wedle najdziwniejszych receptur. Zawsze najpierw był spektakl, a po nim kolacja komponowana też autorsko przez niego (był również recenzentem kulinarnym wysokiej próby), a potem filmy dokumentalne, koncerty muzyczne - niekiedy dziwne, wręcz eksperymentalne, a czasem klasyczne, fortepianowe.
Animator wolności
Mieszanki nieoczywiste. Jak on sam. Taki właśnie był Piotrek, zawsze entuzjastycznie nastawiony do tego, co robił. W każdym jego działaniu czuć było reżyserską naturę; zarówno wtedy, gdy wspólnie ze swym przyjacielem Robertem Makłowiczem wielokrotnie prowadzili wielkie wydarzenia kulturalno-kulinarne, jak i wtedy, gdy przez wiele lat wymyślał badowskie "tematyczne" przebierane sylwestry.
Był człowiekiem biesiady. Obcowanie z nim to była wielka przyjemność, przyjemność rozmowy, która zaczynając się kompletnie banalnie, stawała się w niewymuszony sposób intelektualną ucztą, często pojedynkiem racji nieoczywistych, wręcz absurdalnych. Piotrek przyciągał różnych ludzi, spotykał ich ze sobą, do niczego nie zmuszał. Bo sam był człowiekiem wolnym, a wręcz animatorem wolności.
Lubił ludzi - starych, młodych i dzieci. Jego wielką miłością były córki. Zazdrościł mi, że jestem dziadkiem. Wkrótce urodzi się jego wnuk.