Artykuły

Piotr Bikont nie żyje. Przyjaciele wspominają: "Z życia potrafił zrobić cacuszko"

We wtorek zmarł Piotr Bikont, dziennikarz, reżyser i krytyk kulinarny. Niczego nie udawał, robił to, na co miał ochotę. Nie rzucał się w lewo i prawo, po prostu wychodził z ram. Przyjaźń z nim była nie na lata, ale na całe życie - wspominają przyjaciele.

We wtorek wieczorem w wypadku samochodowym zginął Piotr Bikont, reżyser teatralny i filmowy, muzyk, krytyk kulinarny i publicysta.

Urodził się w 1955 r. w Poznaniu. W PRL-u był działaczem opozycji, od 1977 r. współpracownikiem KOR. Jako student szkoły filmowej w Łodzi współtworzył Niezależne Zrzeszenie Studentów. W stanie wojennym był internowany, później został członkiem redakcji "Tygodnika Mazowsze". Od 1989 r. związany z "Gazetą Wyborczą".

Przyjaciele wspominają Piotra Bikonta

Maria Zmarz-Koczanowicz, reżyserka: Ludzie kojarzą go jako krytyka kulinarnego, ale Piotr był przede wszystkim świetnym reżyserem teatralnym i artystą, offowym do końca. Nigdy nie zastygł w czymś, co w złym sensie nazywa się profesjonalizmem. Jego sztuka nie mieściła się w profesjonalnych ramach, choć robił spektakle w profesjonalnych teatrach. Balansował na pograniczu wielu dziedzin: filmu, teatru, muzyki. Nawet kulinaria traktował jak rodzaj sztuki. Teraz zrobiło się to modne, podchwytują to uczeni. Piotr robił tak od dawna.

Jeździłam na spotkania teatralne w Badowie, gdzie reżyserował spektakle [do leżącego pod Warszawą folwarku w Badowie zapraszał przyjaciół związany z "Wyborczą" fotograf Sławek Sierzputowski]. To była wspaniała rzecz, wokół Piotra wytworzyło się całe środowisko. Podziwiałam to, jak cały czas animował dużą grupę ludzi. Kiedy pierwszy raz przyjechałam do Badowa, chciałam pokazać tam swój film dokumentalny. Piotr mówi: "Zróbmy z tego zasadę", i potem już zawsze pokazywałam tam swoje filmy przed premierą. Potem się siedziało, biesiadowało, gadało. Miało to posmak happeningu, kontaktu człowieka z człowiekiem. Nawet kiedy już wszyscy zaczęliśmy się starzeć, te spotkania były jak z lat 70.

Był kreatywny na każdym polu, zarażał ludzi swoją osobowością. Uwielbiał się bawić. Pamiętam sylwestry, kiedy wymyślał, że teraz wszyscy przebierają się za jedzenie. Innym razem za sprzęt AGD albo za choroby. Piotr przyszedł wtedy z małymi buteleczkami wódki i podpisami, że ma wódę w głowie i wódę w kolanie.

W łódzkiej szkole filmowej, gdzie wykładam, Piotr jest legendarnym przywódcą strajku studenckiego. Z jego zaangażowania powstawały filmy, jak "Opowieści Okrągłego Stołu". Poczuł, że teraz trzeba wziąć kamerę i filmować - i to były świetne rzeczy. Ale tak naprawdę zajmował go teatr. Robił genialne spektakle, choć nie miał nigdy parcia, by znaleźć menedżerów, kogoś, kto go wykreuje. Sprawiała mu przyjemność sama twórczość i to, że ma grupę widzów przyjaciół. Taka ludzka wymiana między artystą a widzami właściwie się nie zdarza. Byłam pod wrażeniem, że mu się to udaje.

Strasznie żal Piotra. Był jednym z tych słonecznych króli życia, do których śmierć zupełnie nie pasuje.

__________

Edward Krzemień, wieloletni redaktor "Gazety Wyborczej": O Piotrze można by pieśni układać, bo był wyjątkowy. Każda chwila z nim była jak pięć. Człowiek ma normalnie pięć zmysłów, a przy nim miał dziesięć. W jedzeniu, w którym rozpoznawałem trzy smaki, on trzy razy tyle. Nauczył mnie jeść, patrzeć, bawić się i widzieć w ludziach same fantastyczne rzeczy. Kogo on nie znał! Jeszcze zanim stał się celebrytą z telewizji, znały go przeróżne środowiska. Wszędzie czekały na niego otwarte drzwi i jego dom też był otwarty.

Ta kuchnia to był przypadek. Piotr był smakoszem życia i wszystkiego, co z nim związane. Promieniował szaloną wrażliwością, widział i czuł więcej. Do tego był świetnym kompanem. Nawet dowcip, który słyszałem dziesięć razy, opowiedziany przez niego znów stawał się śmieszny. Nie pamiętam go smutnym. Zamyślonym - tak, ale nigdy smutnym.

Kilkanaście lat byliśmy bardzo blisko, spędzaliśmy razem wakacje. Moje wspomnienia są często banalne. Pamiętam, jak przy swojej ogromnej posturze świetnie radził sobie w kajaku albo jak na wakacjach złożyło się pod nim plastikowe krzesełko. Ale też jak byłem z nim kiedyś na performansie. Uwielbiał takie rzeczy, awangardowe, inne. Wtedy przeczytał wiersz Allena Ginsberga. Nie lubię Ginsberga, ale w jego wykonaniu każda linia i każde słowo zaczęły świecić znaczeniami. Zacząłem go rozumieć.

Reżyserował sztuki, wymyślał, zmieniał. Był szalenie inspirujący dla bardzo wielu ludzi. Miał ogromną wiedzę. Nie popisywał się nią, po prostu nagle okazało się, że wie więcej od innych. Taki przewodnik po życiu.

Kiedy zaczął robić kronikę kulinarną, chodziłem z nim do knajpy. Nigdy już potem tak do knajpy nie chodziłem. Przy każdej potrawie pytał, jak smakuje, a potem próbował i okazywało się, że jest tam znacznie więcej niż ja, ze swoim drewnianym językiem i wrażliwością, wyczuwałem.

Ta śmierć jest okropna, ale nie chcę myśleć o niej, tylko o tym, co mi dał. Fajnie, że był, szkoda, że tak krótko. Mam po nim dużą spuściznę.

__________

Grażyna Gradoń, montażystka: Jeśli kogoś obdarzył przyjaźnią, była to przyjaźń bezwarunkowa. Jeśli obdarzał kogoś uwagą, czuło się, że jest cały dla kogoś. Nie mówił źle o ludziach, choć był niezależny w myśleniu i w postępowaniu. Przy jego witalności, radości życia i mądrości przebywanie w jego towarzystwie było czystą przyjemnością. Erudyta, piekielnie inteligentny. Z żelazną logiką wyłapywał wszystkie absurdy. Przy tym jak nikt potrafił się bawić, sprowadzić życie do cudownej przygody.

Urządzał w gronie przyjaciół sylwestry. Zawsze była myśl. W tym roku - ptaki. Każdy miał się przebrać, jak chce, a Piotr zrobił playlistę. Miał taką wiedzę, że wyszukał kilkaset piosenek, które łączyło słowo, dźwięk, nawiązanie.

Niektórzy odbierali go jako pięknoducha - nic bardziej mylnego. Był bardzo konsekwentny, konkretny. Zarówno w życiu, jak i w sztuce. Nigdy nie zrobił czegoś, pod czym nie mógłby się podpisać. Całe życie poszukiwał, był prekursorem wielu działań. Trzeba by je było teraz zebrać w całość, bo sam nigdy się nimi nie chwalił. Kończył jeden projekt i od razu brał się za następny. Mało kto wie, że grał w zespole Pociąg Towarowy. Próbował najróżniejszych dziedzin sztuki alternatywnych, w końcu znalazł niszę w teatrze.

Smakosz, ale smakosz życia. Wymyślenie, co zje dziś na obiad, było dla niego podstawową rzeczą, ale dlatego, że nie lubił bylejakości. Nie chodziło o to, by zjeść coś, tylko zjeść coś specjalnego. Niekoniecznie frykasy. Miał cały okres, kiedy jadł twarożek z drobniusieńko posiekaną cebulką, a do tego sól i pieprz. Ale to był najlepszy, sprawdzony twarożek i cebulka.

Sport uprawiał głównie przed telewizorem. Nie było za to dyscypliny, która by go nie interesowała. Oglądał wszystko: snooker, piłka nożna, tenis. Mówiło się: co robi Piotruś? Teraz uprawia żużel. Natomiast, żeby na jakiś dalszy spacerek - to już nie. Dla niego było to marnowanie czasu. Jeśli pracował, poświęcał się temu całkowicie. Nie można było przeszkadzać, rozmawiać. Czas na przyjemności był potem.

Spotkać się z Piotrusiem to było przeżycie. Nigdy takie sobie, o, spotkanie. Widziałam się z nim w dniu śmierci. Siedzieliśmy w gronie znajomych i pleplaliśmy. Nagle Piotruś podnosi się i z uśmiechem mówi: "A, dajcie spokój, szkoda mi czasu". Nikogo nie obraził, nie skrytykował, jeszcze rozśmieszył. Nigdy nie było w nim pretensji, zgorzknienia, choć nie zawsze był doceniany. Cieszył się drobnymi rzeczami. Z życia potrafił zrobić cacuszko.

Wspaniały człowiek. Miałam dużo szczęścia, że mogłam się ogrzać w jego przyjaźni.

__________

Andrzej Saramonowicz, reżyser: To był jeden z jaśniejszych ludzi, jakich kiedykolwiek poznałem. Przy swojej ogromnej posturze miał w sobie delikatność dziecka i taką samą wrażliwość. Aura, którą emanował, była urocza. Każdy konflikt potrafił rozładować - sobą, nie jakąś konkretną akcją.

We wszystkim, do czego się brał, był jakiś. To było organiczne, nie wynikało z tego, że przydał sobie jakąś rolę. Robił to, na co miał ochotę. Miał ochotę robić filmy dokumentalne - robił. Chciał tłumaczyć - tłumaczył. Chciał pisać o pierogach - pisał. Wielość jego talentów w paradoksalny sposób była dla niego przeszkodą. Rzucał się na wiele rzeczy, wiele rzeczy go interesowało, a przez to sprawiał wrażenie nieuporządkowanego. Zrobił parę świetnych spektakli, "Gargantuę i Pantagruela" czy "Architekta i cesarza Asyrii". Grali jego przyjaciele. Namawiałem go, by obsadził znanych aktorów, wtedy wezmą to wszystkie teatry. Każdy inny pomyślałby: wchodzę. Ale to nie było w jego stylu. Piotrek nie był wolny od ambicji, ale nie miał imperatywu, by robić rzeczy za wszelką cenę. Nie miał w sobie konformistycznych zachowań. Nie był buntownikiem aktywnym, liderem. To był po prostu człowiek osobny.

Był niezwykle szczery. Pamiętam, jak spotykaliśmy się w Badowie i graliśmy w mafię. Piotrek za każdym razem dawał się złapać na samym początku. Po prostu kompletnie nie potrafił kłamać. Nie miał tego w sobie, niezależnie od tego, jak bardzo chciał wygrać.

Nawet jeśli się go dobrze nie znało, zaczynało się z nim rozmawiać bardzo szczerze. Nie było tak, że on coś z ludzi wyciągał, to było po prostu naturalne. Był prawdziwy, niczego nie udawał. To najważniejsza rzecz, którą mogę o nim powiedzieć.

Nasze wspólne wyjazdy śladami żartu i wina wspominam jako jedne z najprzyjemniejszych w życiu. Niewzniosłe było tam bardzo blisko wzniosłego. Ponad 20 lat temu zorganizowaliśmy wyprawę na Węgry, z takimi stacjami drogi krzyżowej jak Eger i Tokaj. W tym towarzystwie były osobowości, które potem robiły kariery: Robert Makłowicz, Michał Cichy, wielu innych, ale to Piotr był naszym cicerone.

Kilka lat temu w Teatrze Powszechnym zrobił spektakl "Czynny do odwołania" z tekstami Świetlickiego, ale chyba się męczył w teatrze instytucjonalnym. Miał problem, by dać się wpasować. Nie dlatego, że był trudny, bo wcale nie był. Był sobą. Każdy z nas, nawet jeśli uważa się za buntownika, czasem mówi sobie: "Muszę to załatwić, więc się trochę uspokoję". A on, który nie rzucał się w lewo i prawo, po prostu wychodził z ram.

__________

Krzysztof Knittel, kompozytor i muzyk: Bardzo smutno. Moja przyjaźń z Piotrem była nie na lata, ale na całe życie. Braterskie uczucie. Dobrze, że istnieją takie przyjaźnie. I taka współpraca jak nasza w zespole Pociąg Towarowy, w którym graliśmy z Markiem Chołoniewskim i Włodkiem Kiniorskim, a wcześniej, jeszcze w latach 90. - z Tomkiem Stańką, Andrzejem Przybielskim, Markiem Nędzińskim i Jarkiem Wójcikiem.

To była często muzyka do starych niemych filmów wybieranych przez Piotra, który razem z nami tworzył swoistą "ścieżkę dźwiękową" - m.in. do "Schatten" Arthura Robisona, "Fausta" F.W. Murnaua czy do animowanego filmu Andrzeja Czeczota "Eden". Muzykę do tego niego skomponował już Michał Urbaniak, ale Piotrowi tak się spodobał ten film, że uzyskał od autorów zgodę, abyśmy mogli do niego grać na żywo, między innymi na WRO we Wrocławiu, na festiwalach w Glasgow, Pradze, a nawet w Seulu. Wspólnych zagranicznych koncertów połączonych z projekcjami było zresztą sporo - Drezno, Frankfurt, Lipsk, Gandawa, Mińsk, Wilno - w wielu z tych miast chodziliśmy do różnych restauracji, w których Piotruś sprawdzał menu, a potem opisywał potrawy w "Gazecie Wyborczej". Zdarzyło nam się czasami skorzystać z tych "próbek".

Nasze wspólne działania zaczęły się jeszcze w latach 80. od koncertów w Pracowni Dziekanka, w Remoncie i na wielu festiwalach sztuki nowoczesnej. Potem był film "Podwójne potknięcie" z 1990 r. - zmontowane przez Piotra resztki z dokumentalnych materiałów z wizyty generała Jaruzelskiego u kardynała Glempa. Piotr stworzył też m.in. libretto baletowe na podstawie książki Olivera Sachsa "Przebudzenia" i podczas spektaklu w choreografii Stasia Wiśniewskiego czytał fragmenty wspomnień doktora Sachsa, a my graliśmy - najpierw z Polskim Teatrem Tańca, potem w Lyonie z grupą baletową z tamtejszej opery. Tworzył też scenariusze do wielu innych naszych wspólnych projektów, np. do śpiewogry "Spiegelverkehrte Reise" (finałowa część "Oper für vier Busse" w Berlinie) czy Sonaty nr 16 dla holenderskiego zespołu Orkest de Ereprijs. Poznał też staroangielski, aby w oryginale czytać opowieść o rycerzu Beowulfie.

Ostatnio spotykaliśmy się rzadziej, a Piotr tworzył kapitalne spektakle w Badowie, na które jeździłem już jako widz. Oj, bardzo smutno, będzie go nam brakować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji