Wyzwolenie w krakowskim teatrze
Krakowskie premiery są specjalne. Przychodzi na nie cały świat sztuki, wszyscy sławni, znani. Krakowskie premiery są uroczyste. Bardzo teatralne. Ów teatr zaczyna się już w szatni. Prawie wszyscy tu się znają, wymieniają więc pozdrowienia, uprzejmości, ukłony. Eleganckim paniom, wytworni panowie szarmancko służą ramieniem i z powagą, godnie, para za parą wstępują na schody pierwszego piętra, by udać się na widownię.
Rzędy krzeseł zapełniają się. Przez scenę, nie osłoniętą kurtyną, przebiegają maszyniści. Rekwizytorka zabiera jakieś zbędne przedmioty. Monotonnie brzmią dźwięki muzyki przypominającej jakby strojenie instrumentu, jakby wstępne akty uwertury...
Do siedzącej obok mnie wytwornej pani, pan mówi: "przedstawienie chyba już się zaczęło?" A kiedy dziewczyna owinięta w wiejskie chusty zaczyna zamaszyście miotłą zmiatać ze sceny nieistniejące śmieci - pan nabiera pewności: tak, już się zaczęło".
"Choć kurtyny zaklęte,
widowisko zaczęte:
oto wszedł ktoś..."
Oto na scenę wchodzi Konrad w kajdanach: "idę z daleka, nie wiem, z raju czyli piekła".
Widowisko zaczęte. "Wyzwolenie" Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Konrada Swinarskiego na scenie Teatru Starego w Krakowie. "Rzecz dzieje się w teatrze krakowskim" i "bohaterem jest tu teatr". Jak wiadomo, pomysł "Wyzwolenia" narodził się w czasie próby teatralnej, ponoć właśnie tej próby, jaką w 1893 roku prowadził nowomianowany sławny dyrektor Pawlikowski, gdy: "ukazała się pusta scena, bez dekoracji, bez aktorów. Po chwili weszli maszyniści i zaczęli ustawiać dekorację. Gdy wszystko było gotowe, weszli aktorzy..."
Swinarski powoli wprowadza widza w nastrój, jaki panuje w teatrze przed próbą, przed przyjściem artystów. Robotnicy-maszyniści, oddalili się. Teraz wchodzi Reżyser a potem Muza, scenę wypełniają dekoracje przypominające na poły wygląd biesiadnej sali zamkowej, na poły wnętrze katedry bogate, błyszczące fałszywym blaskiem teatralnego - niby złota. I mamy już dramatu scenę pierwszą. Aktorzy nie kreują tu postaci, udają je jedynie i śmieją się z tych udawanych postaci. Ta ironicznie, ostro zagrana, znakomita scena wywołuje na widowni oklaski, śmiech i szepty pełne zachwytu: "to wspaniałe!"
Tymczasem nastrój na scenie się zmienia, barwny korowód fałszywych karmazynów; wieszczy, kaznodziei, muz i wróżek znika. Znika też bogata dekoracja, jest znów pusto, czarno. Na scenie dokonuje się wiwisekcji konradowej duszy, romantycznych idei, wizji, wahań, wątpliwości samego Wyspiańskiego. "Wyzwolenie" zostało tu przez reżysera odczytane jako osobisty dramat Wyspiańskiego. Poeta wiedział o swojej chorobie, wiedział, że nie będzie miał wiele czasu na tworzenie dzieł nowych, powinien się zatem rozliczyć z tego co już stworzył. Mając to wszystko na uwadze Swinarski pakuje bohatera "Wyzwolenia" do szpitalnego łóżka, gdzie bezbronny, okutany w kaftan bezpieczeństwa zdany zostaje na łaskę Masek, a ściślej mówiąc na udrękę własnych myśli, majaczeń, lęków. Konrad rozmawia z postaciami ubranymi w kitle lekarskie, ale wyobrażającymi, zgodnie z wolą reżysera, różne typy ludzkie, różne klasy społeczne, różne postawy moralne. Ta część przedstawienia wymaga od widza ogromnej koncentracji. Trwa dość długo, więc widownia zdaje się być pod koniec znużona.
Aniela Łempicka, autorka znakomitej książki pt. "Wyspiański. Pisarz dramatyczny. Idee i formy", tak pisze o "Wyzwoleniu": "Wyzwolenie to dzieło zawrotnej poetyki. Czego tam nie ma! Szopka i misterium, teatr w teatrze, znakomity chwyt inscenizacyji bitwy myślowej bohatera jako rozprawy z Maskami...Utwór dramaturgicznie ciekawszy od "Wesela" jest wydarzeniem, nie arcydziełem. Zadziwia śmiałością odkryć artystycznych i budzi wiele sprzeciwów, co do sposobu ich realizacji. Nieudolny wiersz, w partiach publicystycznych - zła publicystyka, przy znakomitych rozwiązaniach inscenizacyjnych, rażący prymitywizmem symboliki, dłużyzny". (Niestety dłużyzny).
Pani Łempicka jest na widowni i ciekawa jestem ogromnie, czy też, jak moi sąsiedzi, wyraża teraz dezaprobatę "dlaczego - mówi pan z lewej - reżyser każe grać cały tekst i do końca, do cna obnaża wszystkie słabości utworu Wyspiańskiego?"
My, widzowie, przywykliśmy, że z bogatej problematyki "Wyzwolenia" reżyser zawsze wybierał tylko te sprawy, problemy, które określały spektakl, bądź to w kierunku publicystycznej wypowiedzi, bądź poetyckiej wizji. Bywało, że główny nacisk kładziono na wady narodowe, pokazując złe ich tradycje, wskazując, że do dziś niektóre z nich nas dręczą. Niekiedy inscenizacja prowokowana była jedynie tylko chęcią pośmiania się z teatru i z jego widowni. Tu jest zupełnie inaczej.
"Wyzwolenie", które aktualnie rozgrywa się w krakowskim teatrze jest "pełne", przekazuje widowni to, co Wyspiański w utworze tym zawarł najpiękniejszego i to co gorsze literacko. Ale spektakl przekazuje też i wiedzę Swinarskiego o Wyspiańskim o jego świadomości rychłego odejścia.
Dlatego zapewne na koniec widzowie oklaskują cmentarnie pustą scenę (po bezpardonowym zwycięstwie Erynii nad Konradem) i nie ma (co też zdenerwowało mojego sąsiada) marzenia zawartego przez Wyspiańskiego w ostatniej partii didaskaliów:
"Może wyrobnik, dziewka bosa
i pierwszy uchyli wrot -
wtedy to w ten błękitny ranek
Konrad - Erynnis z Eryniami,
zaprzysiężony bóstwom brat,
niewolnik razem i kochanek,
wybieży w świat"