Wyzwolenie
"Wyzwolenie" jest naturalną konsekwencją tego wszystkiego, co je na scenie Teatru Starego poprzedziło. Swinarski został niejako przymuszony do tej sztuki, jako do konsekwencji poprzednio robionych "Dziadów", jako do tego, co teatr ten miał nam do powiedzenia, czy musiał nam powiedzieć po "Biesach", po "Nocy listopadowej", po wszystkich tych premierach, które uczyniły z niego nie tylko najlepszy teatr w Polsce, ale także przerodziły go w źródło osobnej, potrzebnej i niezwykłej koncepcji myślenia i odczuwania kultury i spraw ludzkich przez współczesnych ludzi dobrej woli w naszym kraju.
Jakie jest to przedstawienie? Bardzo osobiste, bardzo liryczne i bardzo przejmujące. Dlatego wolę podzielić się tutaj z Państwem swoimi impresjami na jego temat, niż analizować znaczenia dramatu, zrekonstruowane czy przekonstruowane przez reżysera.
1) "Wyzwolenie" w reżyserii Swinarskiego jest sztuką jasną, klarowną, taką, z której niczego nie ma potrzeby wyrzucać. Reżyser trzyma się tu kapitalnej w swej prostocie koncepcji, że tekst dramatu trzeba zrozumieć a nie przerabiać go na miarę własnego niedorozumienia. Tak było w "Dziadach" tak jest i teraz. To wielkie zwycięstwo reżysera nad tym pełnym niejasności, truizmów, ale i genialności, dramatem.
2) Jak w każdym jasnym i dobrze zbudowanym utworze scenicznym, tak i tutaj, pojawiły się wielkie role. To już nie jest dramat jednoosobowy, to już nie szamotanina Konrada pomiędzy maskami, widmami i alegoriami. Obok Konrada wychynęły z zakamarków tekstu inne wielkie i w szczęśliwy sposób - w wielki sposób zagrane role.
Konrad: Jerzy Trela grał go z pasją i spokojem równocześnie. Był to Konrad nie tylko z literatury, nie tylko widmo z mickiewiczowskich "Dziadów", był to także realny człowiek z początku XX wieku; był to Polak, żyjący wtedy w Krakowie, walczący o swoje życie, o rację swojego istnienia, o rację i prawdę istnienia zbiorowości zwanej narodem. Te znane nam z lekcji szkolnych rzeczy zostały jednak na scenie nie zagrane, lecz przeżyte. To ważne. Bo przecież cały ten dramat jest walką pomiędzy sceną i ulicą. Między prawami kłamstwa sztuki a prawami realizmu istnienia. Im bardziej fantomy sztuki, złuda sceniczna była w tym przedstawieniu wyszydzana, karykaturowana, tym bardziej prawdziwym, niescenicznym, musiał być Konrad. I Trela tak to zagrał. W drugim akcie, w walce z maskami, jest to aktorstwo o sile prawdy takiej, jaką spotykałem dotychczas tylko w teatrze Grotowskiego.
Inne role, które stoją w tym samym rzędzie doskonałości, co rola Treli, to Muza Anny Polony i Stary aktor Wojciecha Ruszkowskiego.
Anna Polony - Muza: To jest prawdziwa protagonistka Konrada. Im bardziej on jest prawdziwy, im naturalniej cierpi, im dosadniej żyje - tym ona musi być sztuczniejsza, bardziej sceniczna, teatralna, operetkowa, gwiazdorska, nieautentyczna. Dla aktorki jest to rola chyba najtrudniejsza - zagrać aktorkę. I aktorkę wyszydzić. Anna Polony dokonała tego w sposób mistrzowski. Dzięki niej Swinarski mógł pokazać tę połowę polskiej duszy narodowej, która jest kabaretem. Dzięki Konradowi - tę, która jest szaleństwem.
Stary aktor - Wojciech Ruszkowski: Ja jednak zapamiętam nie jego "buhahahaha", ale właśnie tę rolę z tego przedstawienia. Stary aktor także, musiał zagrać prawdę o starym aktorze. I Ruszkowski zagrał tu prawdę o starym aktorze. Jest starym aktorem. Zagrał to w sposób wielki: Jakby nie był aktorem, jakby był sobą.
Inni. Czy mniej ważni? Nie, przecież ich miejsce wyznacza nie ich talent, lecz, sztuka, lecz tekst. Byli wszyscy dobrzy. Ja zapamiętałem Harfiarkę Joanny Żółkowskiej i najbardziej błyskotliwy epizod spośród epizodów; wspaniały pomysł inscenizacyjny, wspaniałe jego zrealizowanie: Wróżkę Izabelli Olszewskiej.
3) Straszliwy smutek tego "Wyzwolenia". Nareszcie zrozumiano, że wyzwolenie polega w tym "Wyzwoleniu" na zdaniu sobie sprawy z tego, iż wszystko poza własnym cierpieniem, to sceniczna tektura.
4) Pasja demaskatorska i publicystyczna tego przedstawienia; zwłaszcza końcowe sceny: przypominają zaangażowane politycznie przedstawienia współczesnego rewolucyjnego teatru studenckiego.
5) Wrażenie wielkiej powagi: Oglądałem i czułem, że to pomaga żyć mnie i może innym ludziom w Polsce, teraz, dzisiaj. Widziałem w tym jakiś ratunek dla siebie. Stąd też:
7) Wrażenie uczciwości duchowej tego przedstawienia: Wrażenie, że nikt mnie tu nie uczy, nie błyszczy przede mną, lecz że jest to intymna pomoc, jak u psychiatry czy spowiednika.
Ludzie, stańcie w kolejce pod kasą i idźcie na to przedstawienie!