Artykuły

Por, seler, kapusta - Wyspiańskiego masakra pusta

"Wyzwolenie" Stanisława Wyspiańskiego w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego ze STUDIO teatrgalerii w Warszawie na Wybrzeżu Sztuki w Gdańsku. Pisze Magda Mielke w Teatrze dla Was.

Spektakl rozpoczyna się od pustej sceny, zatopionej w mroku. Po chwili pojawia się błądzące światło reflektora, a w rytm zniekształconych zdań, wyjętych wprost z tytułowego "Wyzwolenia", ku widowni zaczyna zmierzać grupa aktorów, poprzebieranych w kolorowe dresy. Szybko okazuje się, że te kiczowate stroje to najciekawszy element spektaklu.

Scena staje się placem budowy. W tym "Wyzwoleniu" bohaterem jest nie samotny Konrad, ale grupa. Pracownicy techniczni i aktorzy składają drewniane i metalowe elementy w nietypowe konstrukcje. Wszyscy uczestnicy spektaklu są po trosze jego reżyserami. Gdy już wydaje się, że akcja się rozpoczyna, scena zostaje zasłonięta przez kartonowy mur, za którym reżyser chowa większość aktorów.

Domeną Garbaczewskiego jest wykorzystywanie, a nawet opieranie całych spektakli na multimediach. Jednak to, co tak świetnie sprawdzało się choćby w "Robercie Roburze", tutaj szwankuje. Niewielki stworek, spacerujący po ścianach, którego bohaterowie łapią w kartonowe pudła i masakrują w śmietniku to pomysł ciekawy, bo korespondujący ze słynnymi inicjałami Wyspiańskiego na obrazach, ale będący raczej kolejnym elementem chaosu, z którego nic nie wynika.

Głównym punktem programu jest 50-minutowy monolog Anny Paruszyńskiej, która w zamyśle reżysera jest jednym z ucieleśnień Konrada. Oto stoi przed nami aktorka o wyglądzie nastolatki, z wielkimi, podpiętymi do laptopa słuchawkami na uszach, wygłasza w wiecowej manierze słowa Konrada ze scen z Maskami. Monolog jest monotonny, ciągnie się niemiłosiernie, a wykonywane przy nim nieliczne gesty, szybko stają się przewidywalne i nieznaczące. Co jakiś czas występ aktorki przerywają wrzaski zza kartonów, ale trudno zrozumieć, jakie słowa są wykrzykiwane. Na ratunek przychodzi krótki "manifest hipstera" w wykonaniu Roberta Wasiewicza. Napisany współczesnym językiem, stylizowanym na Wyspiańskiego autoironiczny monolog jest jedynym momentem scenicznej prawdy. Oddaje polską rzeczywistość, zahaczając o Plan B, Plac Zbawiciela, Ubera i nocne życiu stolicy. Symbolem myślenia o wolnym kraju stają się także pory, selery, buraki i kapusta - dary składane w kontekście wielkich słów o narodzie. Na koniec powraca motyw błądzącego reflektora i całość z powrotem ogarnia mrok.

"Wyzwolenie" Garbaczewskiego to spektakl zbudowany na braku sensów, chaosie i niedbałości. Nic nie wzrusza, nic nie intryguje. Nie ma tu żadnej logiki. Obnażenie romantycznych mitów, postaw i gestów w strumieniu cytatów zamienia się w teatrzyk kukiełkowy z warzywami w rolach głównych. Wizja kartonowego świata, zamieszkałego przez kartonowych ludzi, przedstawionego jako metafora współczesnej Polski jest mało oryginalna i wygląda jak postmodernistyczny śmietnik. Zastanawia sens angażowana do spektaklu znacznej części zespołu Teatru Studio. Nie chodzi tu o to, że aktorzy źle grają. Problem w tym, że nie mają, co grać. Garbaczewski poniósł komunikacyjną porażkę. Jego teatr ze spektaklu na spektakl staje się coraz bardziej prywatny, bełkotliwy i hermetyczny.

--

Magda Mielke - absolwentka Dziennikarstwa i studentka Filmoznawstwa na Uniwersytecie Gdańskim. Recenzentka filmowa i teatralna, miłośniczka współczesnej literatury.

Prezentacja spektaklu odbyła się podczas Wybrzeża Sztuki 2017.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji