Publiczność dwurzędowa
Najpierw opowiem stary dowcip. Pytanie: Dlaczego w Wąchocku autobusy są szerokie i krótkie? Odpowiedź: Bo wszyscy pasażerowie chcą siedzieć koło kierowcy.
Podobne uczucie nie jest obce widzowi teatralnemu. Przeciętny widz uwielbia siedzieć "koło kierowcy", czyli w pierwszym albo drugim rzędzie. Choć prawdziwy "kierowca", jakim jest reżyser, na próbach przedstawienia siada zwykle gdzieś w środku, między piątym a ósmym rzędem. Bo reżyser nastawia się na optykę widza "wypadkowego", średniego - który dlatego siedzi w środku, że nie miał przy zakupie biletów ani szczęścia, ani pecha. Osoby z niewielkiego w Polsce środowiska teatralnego - od studentów szkół teatralnych po krytyków - uważają, że nie należy siadać zbyt blisko i rozpraszać mimiką znanej twarzy kolegów artystów, którzy właśnie męczą się na scenie. Widz krótkowzroczny natomiast, może być z branży, generalnie woli siedzieć bliżej niż dalej. Tu o preferencjach decyduje fizjologia. Teatr jest z natury swojej miejscem niedemokratycznym. Stratyfikacja - przez samą architekturę teatralną - przebiega nie tylko w głąb ale i wzwyż. W XIX-wiecznych teatrach było aż cztery bądź pięć poziomów oglądalności, co miało swoje odbicie w żywotnej kwestii opłaty za bilety. W dawniejszych jeszcze czasach perspektywa scenografii zależała od miejsca, gdzie sadzana była koronowana bądź inna ważna głowa. Bywały inne wyznaczniki prestiżu uprzywilejowanego widza. I nie myślę tu o oznaczonej godłami carskimi loży w teatrze warszawskim, gdzie, jak wspomina baronowa XYZ, zasiadał bezprawnie bezczelny generał-gubernator ze swym fraucymerem, ale o wcześniej, na placu Krasińskich istniejącej oszklonej loży ostatniego z naszych królów. Oszklonej wyłącznie bodaj dla prestiżu, bo nie dla bezpieczeństwa, jak dziś słynny papieski pojazd.
A teraz coś osobistego. W pierwszej połowie kwietnia byłam w warszawskim Teatrze Dramatycznym. W małej sali pokazywano adaptację Prousta "Ach, Combray..." Przedstawienie było ciekawe, ale z zupełnie pozaartystycznych powodów. Otóż, nie było się nań łatwo dostać - poszedłszy z głupia frant nie mogłam kupić wejściówki. Na szczęście spotkałam dwójkę zaprzyjaźnionych krytyków obdarzonych podwójnymi zaproszeniami. Do wyboru zatem, do koloru. Cynicznie spytałam, jakie mają miejsca. Oboje mieli w pierwszym rzędzie. Spuchłam jak paw ze szczęścia, bo, jak powiadam, dla krótkowidza nie ma nic lepszego na świecie, I co się okazuje? Kiszkowata ze swej architektonicznej natury sala ma tylko dwa rzędy. Długie jak wąż boa czy inna anakonda, ale tylko dwa. Widownia była literalnie dwurzędowa, nie będąc jednakowoż ani trochę marynarką. No i, jak się Państwu zdaje, ucieszyłam się, czy mina mi zrzedła? To drugie, niestety. Teatr jest jeszcze raz powtórzę, instytucją głęboko niedemokratyczną, a człowiek lubi mieć lepiej niż inni, choćby się do tego nie przyznawał.
Proszę na przyszłość nie ustawiać widowni dwurzędowej.