Artykuły

Jedna i dwie wyspy pokoju

"Wyspa Pokoju", komedia w czterech aktach Eugeniusza Pietrowa, przekład Marii Wisłowskiej. Premiera w Teatrze Kameralnym w Warszawie i w Teatrze Kameralnym w Łodzi.

Korzystny zbieg okoliczności zdarzył, że możemy w Warszawie oglądać równocześnie dwa typy komedii radzieckiej: "Tu mówi Tajmyr", lekką komedię obyczajową, wrośniętą całkowicie w tematykę wewnętrznych spraw społeczeństwa radzieckiego, oraz "Wyspę pokoju", komedię polityczną, poruszającą zasadniczej wagi problemy międzynarodowe. Akcja jednej z tych komedyj rozgrywa się w sercu Związku Radzieckiego, akcja drugiej w Londynie (również na Wyspie Pokoju jest Londyn). Dwa światy, dwa przeciwieństwa. A jednak obie komedie noszą na sobie niezatarte piętno tej samej sztuki radzieckiej, która bawiąc-uczy i demaskuje. Obie mają się wiec do siebie jak negatyw i pozytyw fotograficzny. Poprzez śmiech, gorzki choć wesoły, dostrzegamy ukryte sprężyny zła społecznego, poprzez śmiech szczery i serdeczny poznajemy, o ile jest lepiej tam, gdzie społeczeństwo pozbyło się winowajców i obrońców zła. Obraz jest jasny, wyrazisty, nieubłaganie logiczny i nieodparcie przekonywający. Zasługa to po stawy społecznej pisarza, powiedzmy wyraźnie: postawy pisarza - marksisty, który umie z równą precyzją i słusznością od tworzyć tak dramatyczny jak komediowy temat z pozycji socjalistycznego realizmu.

Historia Wyspy Pokoju jest taka: Mr. Jacobs, londyński patrycjusz, nie lubi i szczerze boi się wojny. Postanawia więc uciec od niej i osiedla się, wraz z całą rodziną, na zagubionej w bezmiarze Oceanu Spokojnego - Wysepce Pokoju. Grzmi stąd przez radio pacyfistycznymi sloganami - śmiejąc się w kułak z niebezpieczeństw imperialistycznego świata, pędzącego na oślep ku zagładzie - i zażywa wczasów, póki mu pod nosem nie wytryska... nafta, płynne złoto, kropla ropy warta kropli krwi, jak mówili imperialiści. Od chwili pojawienia się na pierwszym planie tego regulatora imperialistycznych interesów - wypadki poczynają się toczyć coraz szybciej i zapoznana wysepka pojawia się nagle w centrum intryg kapitalistycznych. Można by zakończenie komedii - podjęcie ogólnej walki o miliardy Wyspy Pokoju - uważać za pesymistyczne, gdy by nie to, że wyszło spod pióra Rosjanina. Członek tego narodu może śmiało bez obawy o fałszywe zrozumienie przez widzów pokazać pełnię absurdalności polityki schyłkowego kapitalizmu: członek narodu, który zmiótł z powierzchni swego życia wszelkich Jacobsów z ich grą "wielkich interesów".

Niezmiernie jest rozległy obszar kłamstw i fałszów społecznych, które swym przenikającym najgrubsze zasłony reflektorem naświetla "Wyspa Pokoju". Cienka szpada jej satyry trafia i w obłudę społeczną, i w kler jako w jeden z najważniejszych nosicieli tej obłudy, w podłość i cynizm stosunku białych do "kolorowych" i w braki obyczajowe jako wyniki braków ustroju i w wiele innych spraw i tematów. Jest, mimo swego bezwzględnie demaskatorskiego tonu, zawsze, satyrą - nigdy paszkwilem i tylko z rzadka pamfletem. Bezlitosna w odsłanianiu win i zbrodni świata burżuazyjnego, jak polityczne powieści Erenburga lub "Zagadnie nie rosyjskie" Simonowa, precyzyjna w swej krytyce - posiada "Wyspa Pokoju" jako utwór teatralny wielkie wartości; jedynie akt ostatni sprawia wrażenie jakby go autor nie zdołał wykończyć przed swą bohaterską śmiercią korespondenta wojennego. Tutaj też ma twórczy reżyser najwięcej pola do popisu. Zasługę pokazania w Polsce po raz pierwszy tej wybornej komedii ma Teatr Dolnośląski we Wrocławiu. Z kolei wystawił ją Stary Teatr w Krakowie. Obecnie "Wyspę Pokoju" grają dwa Teatry Kameralne, warszawski i łódzki.

Warto porównać warszawskie i łódzkie przedstawienie "Wyspy" i kto miałby okazję zobaczyć oba, na pewno nie pożałuje trudu! Rzadko kiedy bowiem można na żywym przykładzie zagranej sztuki poznać równie wyraziście i bezpośrednio, co to jest teatr i jaka w nim rola reżyserii i interpretacji aktorskiej. Widzimy tu od razu, w jak znacznym stopniu jeden utwór może być rozmaicie interpretowany przez poszczególnych reżyserów i zespoły. Ku końcowi tej samej "Wyspy" patrzymy po prostu na dwie różne sztuki!

Reżyseria i w Warszawie (Henryk Szletyński) i w Łodzi (Stanisław Daczyński) miała wiele szczęśliwych pomysłów, niejedno też potknięcie. Akt ostatni jest np. w interpretacji łódzkiej Daczyńskiego i Axera o wiele mniej łopatologiczny, co, w sztuce wychodzi na korzyść. "Sytuacja na Wyspie Pokoju wyjaśniła się całkowicie: walka trwa"- lapidarność tych słów i ich treści jest zbyt mocna, by trzeba ją było podbudowywać motywem nieoczekiwanej zgody anglosaskich rekinów z japońskim przeciw słabemu tubylczemu przeciwnikowi. Łódzkiemu przedstawieniu zarzucić natomiast należy pewne niedociągnięcie tempa.

Parę zdań porównawczych o interpretacji aktorskiej: centralną w sztuce postać Mr. Jacobsa juniora zagrał Władysław Hańcza (w Warszawie) impulsywnie i dynamicznie, tuszując akcenty frazeologii pacyfistycznej i chrześcijańskiej, który mi ocieka ów samolubny świętoszek, tym śmielej rozgrywając w scenach wrzawy bitewnej. Inaczej Michał-Melina w Łodzi: z kapitalną flegmą zagrał on mądrego, cynicznego starego pana okłamującego nie tylko otoczenie ale i siebie, obłudnego i perfidnego do szpiku kości.

Amerykańską żonę Mr. Jacobsa gra w Warszawie artystka o najwyższej skali talentu. Lecz postać oschłej, wyrachowanej Mr. Jacobs jest obca rodzajowi aktorskiemu Marii Dulęba. Wanda Jakubińska w Łodzi była bardziej naturalna.

Zbyt senna i jakby obojętna w roli Pameli, Justyna Karpińska ma w Łodzi rywalkę tej miary, co Barbara Drapińska, grająca córkę Mr Jacobsa niezmiernie żywo i z nieporównanym wdziękiem. Janina Sokołowska, dobra w roli gospodyni, robiącej na drutach, ale gdy się trafiła okazja robiącej w nafcie, ma w Łodzi rywalkę tej miary, co Jadwiga Chojnacka, która po mistrzowsku wydobywa z Katarzyny całą jej drapieżność i chciwość życia. Skazanym na wieczne sekretarzowanie, naiwnym karierowiczem Frankiem jest w Warszawie Wyrzykowski, w Łodzi Śmiałowski. Obok nich wymienić trzeba: z warszawskiego zespołu przede wszystkim A. Bogusińskiego, L. Jabłońskiego i A. Michałowskiego, z łódzkiego K Ciechomską, W. Osto-Suskiego, A. Połońskiego, H. Borowskiego i J. Duszyńskiego.

Trzy role "egzotyczne" znalazły i w Warszawie i w Łodzi rów nie dobrych wykonawców. "Wyspa Pokoju" ma błazna jak "Zemsta" - jest nim w "Wyspie" europejski hrabia - idiota, którego w Warszawie z rozbrajającym komizmem gra Jan Kreczmar; czy może być większa pochwała dla Andrzeja Łapickiego niż ta, że do konkursu staje śmiele i do końca dotrzymuje pola? Dalsze postaci, "egzotyczne" to Japończyk Baba i "Psikus" Machunina. Zarówno Z. Maciejewski, jak K. Pągowski mieli doskonałe maski i zachowywali się nieskazitelnie "dżentelmeńsko". T. Dymek i L. Tatarski grali - kazyka Mach michę - dobrze, mieli zresztą tzw. samograja.

Jednym z głównych w "Wyspie pokoju" "aktorów" jest wreszcie radio, które gra "działa" we wszystkich ważniejszych momentach sztuki. Wspaniały satyryczny skrót sytuacji politycznej wyrażamy słowami spikera, daje miarę sprawności komediowej Piętrowa. Na zakończenie korzystam z okazji, by stwierdzić, że w Warszawie przybył teatr o niezmiernie gustownym i kulturalnym wnętrzu, którego otwarcie godzi się pokwitować szczerym powinszowaniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji