Maciej Prus
Dla mnie problem rozliczeń z tego, co było i snucie planów na przyszłość sprowadza się do reżyserii. A nade wszystko realizowania swego prywatnego programu, to jest repertuaru romantycznego i postromantycznego. Do tej pory tak się układało, iż teatry, w których pracowałem umożliwiały mi poszukiwania w obrębie klasyki polskiej, ze szczególnym uwzględnieniem romantyków i ich następców właśnie. 1990 był dla mnie dobrym rokiem, bowiem w Teatrze im. Jaracza w Łodzi zrealizowałem "Wyzwolenie" Wyspiańskiego, co pozwoliło mi odnaleźć pewną równowagę twórczą. A nadchodzący 1991 musi być jeszcze lepszy gdyż w Teatrze Dramatycznym w Warszawie mam jeszcze lepsze warunki do zrealizowania swojego marzenia. Liczę na to, że będę sobie mógł twórczość układać w pewne cykle, by dla widza zrozumiałe były konsekwencje takiego, a nie innego układu repertuarowego. To znaczy, aby jasne było, że na afiszu nie znajdują się tytuły przypadkowe. Teraz pracuję nad "Nie-boską komedią" i "Niedokończonym poematem" Krasińskiego i jeśli w przyszłym roku wrócę do nowej wersji "Operetki" Gombrowicza - to, sądzę, będzie to coś znaczyć.
Słyszę coraz częściej głosy o tym, że publiczność już teatru nie potrzebuje, bo więcej ma go na ulicy czy w tak zwanym życiu. Mogę tylko tyle powiedzieć, że publiczności do teatru siłą nie napędzę. Głęboko jednak wierzę, iż gdy teatr będzie rzetelny i robiony z myślą o publiczności, wówczas ona doń przyjdzie. Nie wiem, może się mylę... zwłaszcza, że jestem przekonany o szkodliwości głupawych spekulacji o tym, co jest publiczności potrzebne. Właśnie one powodują, że ludzie nie przychodzą. W perspektywie rosnących w 1991 roku cen, co przecież może stać się zabójcze dla frekwencji na widowniach, ja mam tylko jeden sposób, by zapobiec krachowi teatru- muszę robić jak najlepszą sztukę. Taką, która będzie warta oglądania nawet za... 50 tys. złotych za bilet... Ale na dobrą sprawę pytanie o rzeczywiste relacje między publicznością a teatrem pozostaje zawsze bez odpowiedzi. To jest odpowiedzi pełnej, wyczerpującej, ja mogę tylko głęboko wierzyć, że ludzie nie zechcą odwrócić się od teatru. Jest takie powiedzenie profesora Bohdana Korzeniewskiego "< Dziady Mickiewicza nie rozwiążą dyrektorowi wielkiego przedsiębiorstwa jego problemów ekonomicznych, ale w wielu wypadkach mogą mu pomóc". Sądzę zatem, że znajomość repertuaru, który ja preferuję, wywyższam nad inne, pomoże ludziom poznać siebie. Bo przecież rozterki Konrada-Gustawa, czy Konrada z "Wyzwolenia" to nie są dylematy i wybory abstrakcyjne. W Polsce romantyzm funkcjonuje jako poza, bywa ironicznie komentowany, zwłaszcza przez tych, którzy nie mają odrobiny pojęcia, co to jest. W haśle "romantyzm" ja rozszyfrowuję precyzyjny mózg i ogromne serce. I gdy spojrzeć na romantyków i Wyspiańskiego w ten sposób okazuje się, że rozterki ich bohaterów są aż do szpiku kości aktualne. To czas dogania spektakle "Wyzwolenia" ozy "Dziadów" - ja sam widzę to po mojej ubiegłorocznej inscenizacji "Wyzwolenia". Ten repertuar będzie trwał dotąd, dokąd ludzie zechcą zastanawiać się nad tym, kim jesteśmy, dokąd zmierzamy, co zostawiamy za sobą... i po sobie... Jeśli w społeczeństwie wytwarza się niepokój, to tenże niepokój dogania dramat; Mickiewicz i Wyspiański zuniwersalizowali pytania o naszą kondycję - nie dotyczą one przecież żadnej określonej epoki czy czasu. One dotyczą nas w ogóle. Na pytanie - jaka powinna być Polska?, Wyspiański najprecyzyjniej mówi ustami Konrada. Nikt jednak nie otrzyma odpowiedzi, bo na wiecznym zadawaniu pytań bolesnych i drażliwych polega także teatr.