Artykuły

Sowizdrzał na cokole

To już druga sztuka Grigorija Gorina w Teatrze BAGATELA. Pierwszą reżyserował za swojej kadencji dyrektorskiej, Mieczysław Górkiewicz ("Zapomnieć o Herostratesie") - drugą rozpoczyna obecny sezon dyr. J. Güntnera, reżyser-debiutant Tadeusz Ryłko ("Dyl Sowizdrzał"). Gorin, jak można się domyślać na podstawie obu wzmiankowanych utworów oraz choćby "Prawdomównego kłamcy" (o przygodach legendarnego barona Münchhausena), lubi artystyczne wędrówki w przeszłość. Zarówno tę, historycznie udokumentowaną, jak i tę, podpierającą się mitami. A więc nie rezygnującą także ze scenerii na poły bajkowej, czy półprzypowiastkowej. Oczywiście, większość tych chwytów stylistycznych oraz stylizacji służyła autorowi jako zasłona dymna dla wypowiedzi o pewnych prawdach uniwersalnych, które zawsze pozostają aktualne w życiu człowieka i mechanizmie dziejów. Pisarstwo takie, upraszczając dłuższe wywody analityczne, można również zaliczyć do aluzyjnego. Gorin korzysta tu z dobroci zastanego inwentarza, pomnażając swą twórczość o rysy moralitetowe. Jest moralizatorem. Ale, na szczęście, nie brakuje mu poczucia humoru.

Malownicza postać Dyla Sowizdrzała doczekała się w Europie wielu tytułów do sławy buntownika a zarazem plebejskiego orędownika o godność człowieczą w zetknięciu z tyranią feudalnej władzy. Obrońca słabych i ciemiężonych stał się uosobieniem idei wolności. Wesołek, frant, zawadiaka niskiego urodzenia, ale bardziej rycerski od szlachetnie urodzonych i krzepki ciałem oraz duchem, wyrósł na ludowego herosa Niderlandów, co uwiecznił znaną powieścią De Coster.

Bohatera z tej właśnie książki przeniósł Gorin do... musicalu ("Til"), którego tekst przełożyli na język polski J. i G. Fedorowscy, a songi napisała Anna Świrszczyńska. Musical ma mnóstwo wątków i jest ogromnie rozbudowany. Przypomina trochę balladę i misterium plebejskie, trochę zaś Brechtowskie moralitety z songami, a także rodzaj komiksu scenicznego. Czegóż tam nie ma?! I walk Niderlandów z Hiszpanią, i ponurych Inkwizycji, i Judaszowych srebrników donosicieli, i miłości czystej oraz rubasznych cór Koryntu w markietańskich wozach, i dworskich intryg w pałacu króla Hiszpanii, wytwornego satrapy, i - rzecz jasna - dorastania bohatera (Dyla) do wymiarów mitu. A wszystko ze śpiewem, tańcami, torturami, alegoriami, przeplatanymi satyryczną aluzją oraz sentencjami moralnymi...

Trzeba przyznać, że ta - dość przecie karkołomna w konstrukcji - dramaturgia utworu Gorina, mimo obfitej warstwy ilustracyjnej, żywych obrazów, nie jest łatwym kąskiem do zgryzienia nawet dla wytrawnego reżysera. Wbrew pozorom efektownej narracyjności. Toteż dziwić musi fakt wzięcia przez debiutanta takiej, sztuki na warsztat reżyserski PWST. Z drugiej zaś strony, wersja musicalowa i mniejsze rygory w odmalowaniu drobiazgowej budowy psychologii licznych postaci, mogą skusić młodego reżysera barwnymi rozwiązaniami inscenizacyjnymi akcji-rzeki, a w niej punktowaniem sytuacji o znaczeniu symbolicznym. W tonacji - od groteski do dramatu, od realistycznych scen do poetyckiej metafory.

Myślę, że najlepszym pomysłem Tadeusza Ryłki było skrócenie "Dyla Sowizdrzała" blisko o połowę tekstu. Nie sądzę bowiem, żeby całość utworu - celebrowana jako musical - przyczyniła się do strawności spektaklu na widowni. W przeciwieństwie do "Herostratesa", dramaturgia "Dyla Sowizdrzała" wydaje się rozwleczona i przegadana (wraz z piosenkami). Duchy, zjawy i rozliczne filozofowania - w przyjętej przez autora konwencji balladowej - nie tylko nie wzmacniają teatralnej dynamiki opowieści, lecz ją wyraźnie osłabiają. Więc reżyser, moim zdaniem, postąpił słusznie zamknąwszy przedstawienie w bardziej okrojonych, dwóch częściach: pierwszej - o spontanicznej działalności franta, a drugiej - o pewnej przemianie wesołka ludowego w bohatera, następnie zaś w mit omijający jego śmierć rzeczywistą. W ten sposób Ryłko wyczyścił sam proces scenicznej metamorfozy Dyla. Człowieka i pomnika, w czym - jak na mój gust - autor nieco przesadził na gruncie szlachetnej, lecz zbyt pogrubionej dydaktyki.

Ba, ale spektaklu nie udało się utrzymać w spójnych, jednolitych stylowo ramkach dla konsekwentnej realizacji zamysłu ukazania przemian tytułowej postaci. Część wątków rozbiegła się reżyserowi, a i zawiedli aktorzy - prócz Tadeusza Wieczorka (ojciec Dyla), Dominiki Stecówny (Katheline - obłąkana, i spiritus movens dramatu), Elżbiety Bieniasz (PWST - żona generała), Izy Wicińskiej (właścicielka domu publicznego na kółkach), Krzysztofa Góreckiego(gościnne występy - król Filip). To prawda, że reszta obsady - z wyjątkiem samego bohatera (Henryk Nolewajko) - nie miała większych zadań aktorskich, lecz przeważnie poszła po najmniejszej linii oporu: ku spłaszczeniom sylwetek i ugroteskowieniu swych wcieleń, zamiast zróżnicowania i pogłębienia środków wyrazu. Mimo to, przedstawienie nie zeszło w sumie poniżej tzw. przyzwoitego poziomu, a ekspozycja była naprawdę dobrej marki artystyczno-satyrycznej, tak - jak i większość zespołowych śpiewów. Nie można tego powiedzieć o solowej, bezbarwnej i chybionej (również w założeniu) partii wokalnej W. Gruszeckiego. Piękne kostiumy projektu Lidii i Jerzego Skarżyńskich oddawały klimat (przedniego pomysłu inscenizacyjno-plastycznego!) jak z Bruegela. I to rzutowało w końcowym efekcie na ogólne wrażenia odbiorcze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji