Jak to brzmi dzisiaj?
W 1938 roku Wilam Horzyca przywiózł z USA sztukę Wildera "Nasze miasto", zdobywającą tam znaczne powodzenie. Zdecydowano się zagrać w Warszawie rzecz, której nie poznał jeszcze żaden inny kraj europejski. 24.II.1939 odbyła się premiera w Teatrze Narodowym, inscenizowana przez Leona Schillera. Zelwerowicz błyskotliwie zagrał Dyrektora, rolą Emilki zdobyła uznanie Kurylukówna. Recenzje były różne. Wierzyński się zachwycił, Boy ironizował. Na czym polegała nowość? Nie pokazano rekwizytów i dekoracji; zastąpiono je mówionymi didaskaliami (a więc grą wzmożoną). Temat umyślnie uproszczono. Prowincjonalne miasto amerykańskie prezentowało się swym spokojnym, lunatycznym życiem. Właśnie ten szary los przeciętnych łudzi czynił ich narzędziem Natury, powtarzającej swój odwieczny trud. Śmierć rzuca światło na przemijalność, ale i powtarzalność istnienia. Dziś nieco inaczej patrzymy na ten utwór. Idea "teatru ubogiego" zmierza do uwolnienia od nadmiaru efektów plastycznych, przesłaniających grę. Camus uznał za sens istnienia nieustanne powtarzanie trudu.
Warszawski Teatr Dramatyczny znów do "Naszego miasta" powrócił, w reżyserii Pawła Pochwały. Zostanie w pamięci artyzm Zbigniewa Zapasiewicza jako Reżysera (czyli Dyrektora). Umiejętność mówienia prostego a bogatego i zróżnicowanego, podnoszącego informację do godności obrazu.
Zapamiętamy też scen, przedślubne, zaskakujące rozterką. Narzeczona płacze i lęka się. Gra te rolę Olga Sawicka, mocno przeżywająca sprawy aktu trzeciego, gdzie umarli nie mogą się porozumieć z żywymi, choć ich przywołali. Narzeczony (Mirosław Guzowski) chce uciekać przed ślubem, mimo miłości i pragnienia. Inni aktorzy mają zadanie niełatwe. Muszą być raczej uproszczeni, pozbawieni akcentów osobistych. Na ogół dobrze to realizują. Szczególnie Ewa Żukowska, pełna dowcipu i kobiecej przenikliwości. Włodzimierz Press wykorzystuje scenę rozmowy z przyszłym zięciem. Znakomicie operowała gestem Janina Traczykówna (pani Webb). Myślę tylko, że szablon przejęty z filmu nadał niektórym frazom akcent niepotrzebnej irytacji.