Artykuły

Głupio się bawicie

"Malowany ptak" wg Jerzego Kosińskiego w reż. Mai Kleczewskiej, koprodukcja Teatru Polskiego w Poznaniu i Teatru Żydowskiego w Warszawie. Pisze Andrzej Horubała w Do Rzeczy.

Pomysł, aby w dyskusji o Holokauście posłużyć się Jerzym Kosińskim i wykorzystując jego "Malowanego ptaka", oskarżać Polaków o współodpowiedzialność za Holokaust, zdawał się zaiste karkołomny. To tak, jakby wystawiać "Protokoły mędrców Syjonu" i twierdzić, że może i one są sfabrykowane, może to fałszywka, ale dobrze oddają charakter żydowskiego światowego spisku.

Podobna myśl zdaje się dominować w Teatrze Żydowskim: choćby i Kosiński zmyślał, choćby cały ten jego "Ptak" był wytworem wyobraźni, a nie autobiograficzną opowieścią, ale przecież tak generalnie to miał rację: Polacy to ciemni antysemici, prześladowali Żydów, wydawali ich na śmierć, zabijali.

Oszust zdemaskowany

Jak można - dziwiłem się - posługiwać się dziełem żałosnego hochsztaplera, który podpiął się pod miliony wymordowanych współbraci? Jak można traktować serio opowieść faceta, który spędziwszy wojenne dzieciństwo wraz z rodziną, na polskiej wsi, chroniony przez sąsiadów, sprzedał światu opowieść o nich jako o tępych dzikusach dybiących na jego życie, spółkujących ze zwierzętami, gwałcących, brutalnych, prymitywnych?

Zdawało się, że reportaż Joanny Siedleckiej "Czarny ptasior" zamyka sprawę traktowania "Malowanego ptaka" jako świadectwa Holokaustu, że, owszem, otwiera inne ciekawe wątki, ale - mniemałem - nikt już nie przywoła tej powieści jako argumentu w dyskusji o polskiej winie.

Przecież "Czarny ptasior" Siedleckiej nie tylko kwestionował autentyczność relacji Kosińskiego, nie tylko konfrontując tekst z realiami, pokazywał okrucieństwo autora, który życzliwych sobie ludzi poobsadzał w potwornych rolach, lecz także stawiał bardzo trudne pytania o to, co tak naprawdę ojciec Kosińskiego, Mojżesz Lewinkopf, czynił w imię swej prywatnej "religii przetrwania".

Na ile współpracował z Niemcami, zapewniając sobie nietykalność? Do czego posunął się, wiążąc z komunistami, wstępując do PPR i kolaborując z sowieckimi najeźdźcami?

Oddając głos sąsiadom. Siedlecka ukazywała zupełnie inną historię: rozpaczliwych, moralnie podejrzanych prób przeżycia za wszelką cenę, ale i późniejszego odwetu za upokorzenia, donosów do komunistycznych władz, pociągających za sobą aresztowania, zsyłki.

Przywoływała też fakty z okupacji świadczące o odbiegającym od naszych wyobrażeń statusie żydowskiej rodziny mieszkającej w Dąbrowie. Oficjalną pracę starego Kosińskiego przy skupie rolnym, wspominane do dziś z rozrzewnieniem przyjęcie, na którym serwowano egzotyczne kakao, ucztę wyprawioną przez matkę Jurka dla wszystkich przyjmujących pierwszą komunię razem z jej synem.

Świetna praca Siedleckiej, reporterki słynącej ze stawiania naiwnych prostych pytań o prawdę, prezentując inne oblicze tragizmu Żydów walczących o przetrwanie, demaskowała literackiego oszusta i zdawała się odsyłać "Malowanego ptaka" w niebyt.

Zemsta na Siedleckiej

Myliłem się. Oto bowiem Maja Kleczewska z Łukaszem Chotkowskim dokonali rzeczy - zdawałoby się - niemożliwej: nie dość, że zaprezentowali nam całkiem serio zmyślone sceny z "Malowanego ptaka", to jeszcze narratorką całej opowieści uczynili Joannę Siedlecką, którą przedrzeźniając, parodiując, wykrzywiając, pozbawili wiarygodności i rzucili na pastwę rozrechotanej publiki.

Oczywiście, wrogowie i przeciwnicy Siedleckiej, a tych przecież z powodu raniących książek dziennikarki jest sporo (autorka uderza zwykle mocno i bez skrupułów; nie wahała się pytać o wstydliwe karty biografii Zbigniewa Herberta, nie wzdragała przed otworzeniem IPN-owskich teczek literatów), mogą czuć się usatysfakcjonowani - Teresa Kwiatkowska, wcielając się w nią, tworzy jej komiczną karykaturę, wychwytuje i wyolbrzymia charakterystyczne cechy jej sposobu wysławiania się, co trzeci wyraz wtrącając "prawda", parodiuje styl nawiązywania kontaktu z publicznością, jej bezpośredniość, podbija egzaltację i infantylizm wypowiedzi. Słowem: kreuje postać głupiej Polki, która kompletnie nie rozumiejąc złożoności zagadnień holocaustowych, nie znając się na skomplikowanych relacjach sztuka - rzeczywistość, ośmiela się prostodusznie pytać o prawdę.

Twórcy spektaklu zdają się niewinni: teksty, jakie padają ze sceny z ust Teresy Kwiatkowskiej, rzeczywiście wypowiedziała lub napisała Siedlecka. Część z nich to wierne, no, trochę podkręcone interpretacyjnie, odtworzenie dostępnego na YouTube wieczoru autorskiego z Łodzi z 1 czerwca 2011 r, część to jej teksty z "Czarnego ptasiora".

Podane dosłownie, ale sparodiowane, wykrzywione. Gdy Siedlecka posiłkuje się mową pozornie zależną i stylizuje swój tekst na opowieść chłopów z Dąbrówki, starając się oddać ich sposób myślenia, dramaturg Chotkowski bez skrupułów to "cudze słowo", stanowiące przecież o sile reportażu, wkłada jej w usta jako jej odautorską wypowiedź.

A warszawska premierowa publiczność rechocze, słysząc ze sceny, jak durna Polka próbuje dobrać się do ich pisarza. Zadziwiający to wieczór. W hali ATM, na premierze, sami swoi (powie o tym w dziwacznym improwizowanym monologu ubarwionym dowcipami o dwóch Żydach w Oświęcimiu aktor Henryk Rajfer) wychwytują najmniejsze sygnały polskiego poczciwego antysemityzmu, jaki prezentuje Siedlecka. Bagatelizowanie prze/nocy ze strony rówieśników? Pochwała księdza? Szmerki, wybuchy śmiechu, poruszenie - publiczność bezbłędnie odczytuje intencje twórców przedstawienia obnażających głupotę i moralną nicość dziennikarki.

Siedlecka kompromituje się, a Kosiński, w którego wciela się charakterystyczny aktor Teatru Żydowskiego - Jerzy Walczak - okazuje się nadwrażliwym artystą, który nie nakłamał, a dał jedynie wyraz swojej traumie z dzieciństwa. Padają więc bałamutne fragmenty z posłowia do "Malowanego ptaka", jakim zagrożony zdemaskowaniem Kosiński opatrzył późniejsze wydania powieści, serwując czytelnikom jakąś wielką ścierne o relacjach prawdy z literaturą, częstując ich Proustem, Artaudem i Jungiem. Aktor Jerzy Walczak (ostatnio rola rabina z Sonderkommanda we wstrząsającym filmie Laszló Nemesa "Syn Szawła"), tu udziela swemu bohaterowi charakterystycznego emploi żydowskiej ofiary, którym pogrywał już niedawno też u Kleczewskiej w "Dybuku" (gdzie reżyserka tak się zaplątała w łączenie Holokaustu ze sztuką An-skiego, że wyszło jej, iż hitlerowcy byli mężami opatrznościowymi zaprowadzającymi sprawiedliwość i karzącymi niewierną dziewczynę). Tutaj Nowak tradycyjnie: wychudzony, ogolony, z błyszczącymi natchnionymi oczyma zdaje się przelewać całą swą semicką charyzmę na cynicznego pisarza z Nowego Jorku. Jak w "Dybuku" idzie, ledwie powłócząc nogami, z wysiłkiem, wolno, jakby zmuzułmaniony, nieobecny, wycieńczony, święty. No jakże nie zaufać tej ofierze Holokaustu?

The best of Holocaust

No i załatwiwszy w ten sposób kwestię prawdy i fałszu: wychudzony Nowak- Kosiński vs rozszczebiotana Kwiatkowska-Siedlecka, Kleczewska może zaserwować nam swoje smakowitości. Reżyserka, specjalizująca się w prezentacji przemocy i okrucieństwa, funduje nam dawkę najmocniejszych fragmentów z "Malowanego ptaka" z wideozapisem orgii z kozłem włącznie. Mamy więc i wydłubywanie oczu, i zatłuczenie kijami szalonej Ludmiły przez bandę miejscowych, i butelkę w kroczu, i pantomimę zbiorowego gwałtu na znalezionej przy torach Żydówce, i penisa zakleszczonego w ofierze. Kaya Kołodziejczyk prezentuje nam całkiem udany układ choreograficzny typu "Holokaust dance" - coś, co jednak razi mnie, od kiedy zobaczyłem kiczowatą fantazję na temat tańca żony Jana Karskiego - Poli Nireńskiej - we francuskim spektaklu Arthura Nauzyciela "Jan Karski (Moje nazwisko jest fikcyjne)". Zbyt to bezpośrednie, dosłowne.

Owszem, niektóre sceny mają moc: pastwienie się nad Żydówką-uciekinier-ką mogłoby wbić w ziemię, ale przecież fałsz całego przekazu jest dla mnie zbyt silny, by poddać się takim emocjom. Patrzę na to jak przez szybę. Świetne miejscami aktorstwo, ciekawe pomysły i nic.

Aha, jest oczywiście atak na Kościół. Bo, okazuje się, nie wystarczy wyszydzenie zdań Siedleckiej o ks. Eugeniuszu Okoniu, który ulokował Kosińskich we wsi Dąbrowa Rzeczycka. Mamy więc kolejny zapis wideo, tym razem mszy, owej feralnej, na której mały Kosiński upuścił mszał (w wersji teatralnej - kielich), za co wedle swoich imaginacji był topiony w kloace. Że to zmyślił sobie, wszystko jedno. Przecież i nabożeństwo, choć umiejscawiane w czasie okupacji, sprawowane jest według rytu posoborowego. Kto by się tam przejmował takimi drobiazgami?! Nagle w powietrzu roznosi się zapach kadzidła, a z głośników płynie hymn "Boże, coś Polskę" z wezwaniem: "Przed Twe ołtarze zanosim błaganie: od Żydów Polskę racz oczyścić Panie".

No tak, to już rzecz z innego źródła, ale też Kleczewska stara się wzbogacić swój spektakl różnymi smaczkami o polskim antysemityzmie

i Holokauście. Daje więc kawałek z "Shoah" Lanzma-na, ten najbardziej chyba znany o geście podrzynania gardła, jaki - z rzekomą satysfakcją - wykonywali polscy chłopi wobec Żydów jadących do obozów zagłady. Wprowadza pijanego Polaka, który wrzeszcząc z okrutnym zadowoleniem, opowiada o bydlęcych wagonach jadących do obozu zagłady. Mamy odtwarzanie niemieckiej skrupulatności w realizacji planu ostatecznego rozwiązania, jest też wypowiedź cynicznego esesmana - reprezentanta wyższej cywilizacji. Wreszcie kilkoro aktorów zasiada naprzeciw publiczności i stawia w różnych językach pytania o naszą winę oraz nasze świadectwo. Stopniowo przybliża swe krzesła do pierwszego rzędu, by twarzą w twarz zadawać krępujące pytania.

Jest więc cały repertuar środków znanych z przekazów o Zagładzie. I - niestety, jak zwykle - zmyślenie łączy się z prawdą, przesada i niesłuszne uogólnienie z faktami. Użycie "Malowanego ptaka" pokazuje rzecz wstrząsającą: oto już w sposób całkiem jawny przestaje liczyć się prawda. Bo co? Bo nad wszystkim dominuje objawiona prawda religii Holokaustu? Bo reprezentant narodu ofiar we wszystkim ma rację i ma prawo oskarżać cały świat?

Czy ważne są szczegóły? Czy istotne okoliczności, liczby, moralne dystynkcje, subtelne rozróżnienia? Podobnie jak w sprawie Jedwabnego, gdzie poniechano drobiazgowych badań i absurdalnie zgodzono się na niedokonywanie szczegółowej ekshumacji. Do dziś nie wiemy, ile osób zginęło, do dziś przytaczane są zeznania świadków dawno już sfalsyfikowane, do dziś pobłażliwie traktuje się oczywiste fałsze książek Grossa. Bo mówi w imieniu pomordowanych, bo temperament ponosi go, bo przecież tak ogólnie ma rację.

Dziwny jest ten repertuarowy gest Teatru Żydowskiego. Niemądry, sugerujący mimowolnie, że cały ten Holokaust to ścierna. Firmując "Malowanego ptaka", broni hochsztaplera, od którego każdy przytomny człowiek powinien się odciąć. Teatr powołany dla krzewienia kultury żydowskiej pokazuje najgorszą potworną jej karykaturę: dzieło, drapującego się w szatki ofiary oszusta, który epatuje seksem i okrucieństwem, oskarżając wieśniaków, wśród których wzrastał, o potworne zbrodnie i zboczenia. Kobietę pytającą o prawdę wyszydza się. Czy to zapowiedź nowego etapu dialogu polsko-żydowskiego?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji