Artykuły

Mury i podmurówki

Rozbiórka muru berlińskiego trwa. Nie chodzi dosłownie o prace rozbiórkowe, ale rozpędzony mechanizm polityczny. Ogłoszony w Bundestagu plan Kohla, przewidujący zjednoczenie Niemiec w trzech fazach, gwał­towne tempo przemian w Czechosłowacji to kolejne dowody tego procesu. Nic tedy dziwnego, że metaforą z piosenki "Mury" po­służył się w swoim przemówieniu w Kon­gresie USA Lech Wałęsa i został dobrze zro­zumiany.

Tymczasem piosenka "Mury" trafiła na sto­łeczną scenę Teatru Dramatycznego, który wystawił "Zatrutą studnię", opartą na pio­senkach Jacka Kaczmarskiego. Rozbiórka rozbiórką, podniecenie komentatorów poli­tycznych widoczne, ale na widowni niedawno konspiracyjnie wykonywane songi Kaczmar­skiego nie budzą już entuzjazmu,. Brawa nie­mrawe, raczej rozczarowanie niżeli komba­tancka satysfakcja. Inaczej na spektaklach "Olśnienia" Janusza Wiśniewskiego. Krytycy marudzą, że Wiśniewski pokazuje kolejną wydmuszkę, ładne cacuszko choinkowe, ale jak wiadomo kruche toto i w środku puste. Doradzają Wiśniewskiemu, żeby zajął się przyzwoitszą robotą, to jest wrócił na łono teatru dramatycznego, trochę wnikliwiej po­szperał w bibliotekach i wówczas, kto wie, może wreszcie dowiedzie, że mianowicie nie tylko sprawnym inscenizatorem jest, ale że i do powiedzenia ma coś mniej banalnego. Piszemy o tym spektaklu bardziej pojednaw­czo, dostrzegając w twórczości Wiśniewskiego samoswoje wartości i dalecy od udzielania rad (co nie znaczy, że nie pognalibyśmy szparko na "Hamleta" w jego reżyserii).

Wszelako, skoro o "murach" i "premie­rach" mowa, najwięcej emocji i entuzjazmu budzi "Sweet Fifties" Andrzeja Strzeleckiego w "Rampie" na Targówku. Strzelecki dobrze pojął przemianę, jaka już się w Polsce do­konała, a Ryszard Giedrojć trafnie tę prze­mianę wydobył, dając swoje sprawozdanie z tego wydarzenia. Może właśnie to jest owo "światełko w tunelu"? Nie jako sukces za­stępczy, ale znak wkraczania na drogę nor­malności, której tak skwapliwie poszukują Stefan Kozicki i Marek Kasz. Oto bowiem mamy przedstawienie, które nie udaje niczego innego poza sobą: jest przedstawieniem. Ina­czej mówiąc: oto krok w stronę sytuacji nor­malnej, kiedy teatr jest teatrem, literatura literaturą, polityka polityką, a gospodarka gospodarką. Może jeszcze nie krok a kroczek, bo z gospodarką kłopotów co nie miara. Na­wet życzliwie usposobiony do programu re­form rządowych prof. Mujżel daleki jest od przedwczesnego entuzjazmu. Żeby jednak nie popaść w nadmierne za­dowolenie, że zmienia się na lepsze -- przy­najmniej w pojmowaniu istoty kultury ar­tystycznej - łyżka dziegciu. Marta Sztokfisz składa relację ze spotkania wydawców (tym razem państwowych* spółdzielczych i religij­nych); którzy debatowali nad przyszłością ru­chu wydawniczego a głównie nad sposobami bezbolesnego urynkowienia. Prognozy wyglą­dają minorowo, jeśli rzeczywiście wkroczymy (a właściwie rzucimy się) w czeluść wolnego rynku papierowego z zamkniętymi oczami. Urynkowienie - w warunkach niedoboru - może oznaczać po prostu niedostępność książki, przesunięcie książki do strefy dóbr luksusowych.

Lęki te od dawna trapią ludzi kultury. Ich wyrazem jest przyjęte niedawno stanowisko przez Komisję Kultury KC PZPR, w którym po raz kolejny zwrócono uwagę na szczegól­ność strefy kultury, potrzebę ochrony insty­tucji artystycznych i wydawniczych przed kosą reformy, zwłaszcza w takich dziedzinach, gdzie w żaden sposób nie da się uniknąć ze­wnętrznego zasilania. Tymczasem zanosi się na wybór metody rzucenia kultury na głęboką wodę, co - niewykluczone - może przynieść w przyszłości dojrzałe owoce, ale w okresie przejściowym - to też niewyk­luczone - przynieść zapaść. Katastrofa książ­ki już się zdarzyła. Co będzie za kilka ty­godni? Nie wszyscy jednak są w nastrojach pesymistycznych, o czym świadczy dowodnie wypowiedź szefa kinematografii, Juliusza Burskiego, który prezentuje solidnie przemy­ślaną koncepcję nie tylko "ratowania" ale rozwoju polskiej kinematografii. Warto jed­nak pamiętać, że do proponowanych dzisiaj rozwiązań prowadziła długa droga "przymia­rek", prób i błędów, eksperymentów i rze­czywistego udziału zawodowców w poszuki­waniu najlepszych sposobów działania. Jeśli w ten sposób (to znaczy wykorzystując wie­dzę i inicjatywę zainteresowanych środowisk) zbliżać się będziemy do nowego usytuowania kultury w życiu gospodarczym, można mieć nadzieję, że kultura nie wypadnie z zakrętu. Dobrze byłoby jednak pamiętać o publiczno­ści. Wprawdzie koleżanka recenzentka kupiła bilety na przegląd spektakli Leszka Mądzika bez słowa protestu (a 5.000 zł sztuka), ale granica wytrzymałości finansowej widza (czy­telnika) tuż-tuż.

Takie czasy, że ciągle o pieniądzach. Nawet konflikt na probostwie w Janowce, który opi­suje Ireneusz Sewastianowicz, podszyty jest finansami, choć dotyczy kwestii tak subtelnej, jak ocena postawy osoby duchownej. O pie­niądze natomiast bez ideowego podkładu cho­dziło w Sejnach. "Świński strajk" Bożeny Dunat dobrze ilustruje nową fazę konfliktu miasto - wieś. O niezrozumieniu interesów wsi sporo mówiono podczas Kongresu ZSL, który wyłonił PSL "Odrodzenie". Może więc i w strajku sejneńskim nie tylko o pieniądze chodziło? Przyszło nowe, stare urazy pozo­stały. Nowe przychodziło od lat, ale zapewne punktem zwrotnym było trochę już Napom­niane dzisiaj spotkanie Miodowicz-Wałęsa. Drukujemy po roku (nieopublikowany w swoim czasie) reportaż Edmunda Żurka, zapis tamtych chwil, gorących emocji i ocze­kiwań. Po roku to prawie prehistoria.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji