high life
Nareszcie można na żywo posłuchać piosenek Jacka Kaczmarskiego. Wprawdzie mistrz Jacek dalej poza granicami, ale w Teatrze Dramatycznym godnie zastępuje go grupa młodych adeptów sztuki scenicznej. Na przedstawienie "Zatruta studnia" złożyło się 26 pieśni Kaczmarskiego. Plusy spektaklu to: świetnie dobrany i wyszkolony muzycznie przez Katarzynę Nowakowską zespół aktorski i aranżacja Mariana Szałkowskiego (a nie było to łatwe zadanie). Minusy - scenariusz i reżyseria. Teksty dobrano reprezentacyjne - a więc polityczne, historyczne, martyrologiczne, antytotalitarne ale niestety nie sceniczne (a może zabrakło pomysłu na ich inscenizację?). Dlatego często piosenka = aktor martwo stojący + mikrofon (takiż). Lepiej, kiedy stoi kilku aktorów zaklętych w żywym obrazie, bo widz, który chce się uważać za inteligentnego mozolnie grzebie w pamięci, by dojść, jaki to obraz. A najlepiej, kiedy jest to grupa aktorów, którym pozwolono się poruszać (świetnie zrobiona "Jałta"). Że efekt kabaretowy? Bardzo dobrze, wszak groteska chętnie chadza pod rękę z liryką. Ładnym, mocnym głosem wyróżnia się Antoni Ostrouch, natomiast Olga Sawicka mogłaby wzdąć jeszcze kilka lekcji dykcji. Wiele piosenek broni się dzięki tekstowi (wstrząsający "Katyń", sławne "Mury", "Powódź", "Przejście Polaków przez Morze Czerwone" i in.), kiedy kończą się, na sali zapada cisza, wymowniejsza niż burza oklasków. Jest to więc przedstawienie nierówne, być może przymiarka do drugiego wieczoru pieśni (bo materiału wszak nie zbywa), ale warte obejrzenia. Obecny na nim Wojciech Młynarski, jak stwierdziłam, bawił się dobrze.