Artykuły

Karina Skrzeszewska: Człowiek do szczęścia potrzebuje muzyki, tańca i słońca

- Teatr reżyserski na dobre wkradł się do opery i czasami nawet każe rozbierać się do naga. Mnie to nie przeszkadza, o ile jest uzasadnione - mówi Karina Skrzeszewska, znakomita śpiewaczka Opery Śląskiej. Śpiewaczki wcale nie ciągnęło do opery od samego początku.

Karina Skrzeszewska: Kiedyś moim marzeniem było zostać kosmonautką.

Alan Misiewicz: Wielkie nieba! Na co by to pani było?

- By spojrzeć na świat z innej perspektywy. Tutaj jesteśmy zamknięci w czterech ścianach opery i chyba wydaje nam się, że to cały świat.

Kiedy przyszło zrozumienie, że nici z kariery kosmicznej?

- Ależ ja cały czas mam na nią nadzieję (śmiech ).

Wróćmy na ziemię, a dokładnie do Grecji. Pani ma greckie korzenie.

- Moi dziadkowie od strony mamy byli Grekami pontyjskimi [Grecy pontyjscy - mieszkańcy prowizorycznej, demokratycznej Greckiej Republiki Pontyjskiej, utworzonej przez prawosławnych Greków pontyjskich, istniejącej w północnej Azji Mniejszej w latach 1917-1921. Parlament grecki 19 maja ustanowił Dniem Pamięci Ludobójstwa Greków z Pontu - przyp. red.]. Dziadka, który był partyzantem, zamordowali komuniści. Babcia zaś po wielu perypetiach osiadła w Bielawie w Dolnośląskiem. Tam zamieszkała w czteropiętrowym bloku. Sąsiadowała z mamą Eleni.

A rodzice?

- Mamę przywieziono do Polski wraz z innymi dziećmi w 1949 r. Miała obiecujący głos. W Szczecinie, gdzie chodziła do szkoły podstawowej, uczyła się z przyszłym wielkim tenorem Paulosem Raptisem i wraz z nim została wytypowana do szkoły muzycznej. Później podczas studiów śpiewała w poznańskim chórze uniwersyteckim Stefana Stuligrosza. Gdy maestro zaczynał próby, mówił: "Teraz wszyscy śpiewają forte, Marika zaś - piano".

Miała tak nośny głos?

- Nośny, mocny, piękny. Mama była duszą artystyczną; to ona pchnęła mnie w kierunku baletu, szkoły muzycznej, gitary, śpiewu operowego.

Tata - akowiec - pochodził ze Lwowa. Wykształcił się na Politechnice Wrocławskiej, został tłumaczem technicznym. Jestem na sto procent pewna, że to po nim odziedziczyłam geny poligloty: znam grecki, rosyjski, niemiecki, angielski, włoski.

Też dusza artystyczna?

- Napisał książkę wspomnieniową o czasach wojny, był aktorem amatorem. Trochę sprzeciwiał się, gdy powiedziałam mu, że chodzi mi po głowie szkoła aktorska. On z całym przekonaniem mówił, że żyjemy w czasach, gdy aktorki muszą rozbierać się na scenie - i to do naga. Drapał się po głowie i pytał: "Po co ta nagość?".

Co by dzisiaj pani odpowiedziała?

- Że nagość jest czymś, czego w teatrze się nie obawiam. Ale jest jeden warunek: musi mieć ona logiczny sens. I dodałabym jeszcze, że jeśli reżyser wyduma spektakl szalony, prowokacyjny, to zawsze znajdą się tacy, którzy będą chcieli go obejrzeć. Publiczność operowo-teatralna kieruje się różnymi wartościami estetycznymi.

Jakie wartości są pani najbliższe?

- To, że jestem owocem kultur polskiej i greckiej, nauczyło mnie szerszego patrzenia na życie zawodowe i prywatne. W Grecji podoba mi się to, że gdy człowiekowi jest bardzo ciężko, to taniec, muzyka i słońce dają mu lekkość bytu. Myślę sobie: "Skrzeszewska, popatrz na biedę ludzi mieszkających gdzie indziej. Doceń to, co masz tutaj".

To rodzaj pokory?

- Trochę tak. Każdemu powinna towarzyszyć. Tak samo jak przywiązanie do ziemi, tradycji, historii, szacunek dla człowieka. Takie podejście do świata podziwiałam u mistrza Henryka Mikołaja Góreckiego. Był moim drogowskazem w tym szalonym świecie pomieszanych wartości.

Kiedy go pani poznała?

- W 1998 r. podczas Wratislavii Cantans, gdzie pracowałam jako wolontariuszka. Jednym z gości, którymi miałam się opiekować, był właśnie H.M. Górecki. Od razu zwrócił się do mnie słowami: "Dziewczyno-malino, jak masz na imię?". "Karina". A on: "Karino-malino." (śmiech ).

Jak wyglądała wasza znajomość?

- To była relacja mistrz - uczeń, w której uczeń poszukuje sensu w życiu, w sztuce. Górecki był niezwykle bezpośrednim człowiekiem, mądrym i fascynującym. A to, że w jego obecności niemal rumieniły mi się policzki, dowodziło jednego: miałam świadomość, że obcuję z wielką, wielką osobowością. Dzwoniliśmy do siebie, pisaliśmy też listy.

Jakie tajemnice sobie powierzaliście?

- On - że np. powinien komponować, a na razie nie zapisał "nutki ani jednej". Ja - że moim marzeniem jest pięknie śpiewać, by móc wykonać kiedyś jego III symfonię "Pieśni żałosnych".

Co odpowiedział?

- " Karino-malino, jesteś jeszcze za młoda, niegotowa".

Jego dzieło jest wspaniałe. Ma w sobie kontemplację, ciszę, mówi do nas językiem minimalistycznym, a równocześnie bogatym w treść.

Pani debiutem jest rola Musetty we wznowionej "Cyganerii" Giacoma Pucciniego w Operze Bałtyckiej w 2007 r.

- Gdy sześć lat wcześniej skończyłam studia, czułam, że nie jestem jeszcze gotowa do występu na profesjonalnej scenie, dlatego mój debiut odbył się dość późno, bo wówczas, gdy miałam 33 lata. Tamtego roku po gdańskim debiucie śpiewałam Donnę Annę w "Don Giovannim" Wolfganga Amadeusza Mozarta na festiwalu Operosa w Bułgarii. Dyrygował Eraldo Salmieri. Później dowiedziałam się, że w Operze Śląskiej odbędą się przesłuchania do polsko-holenderskiej "Łucji z Lammermoor" Gaetana Donizettiego. Do produkcji zaangażował mnie Tadeusz Serafin. Był 2008 r.

Jak wspomina pani tamten czas?

- Podobało mi się dosłownie wszystko: międzynarodowa ekipa, która dawała swobodę artystom i była naprawdę inspirująca, nowy dla mnie sposób pracy. Byłam w euforii. A wynikała ona chyba z tego, że wciąż jeszcze byłam nieco zielona w sprawie pracy na scenie (śmiech ). Nawet fakt, że podczas premiery zaplątałam się w wielką czerwoną płachtę, którą dyskretnie musiałam wyszarpać, nie popsuł mi humoru.

Ładna mi ta zieleń, skoro za ten debiut (plus za rolę Dziewczyny w "Carmina Burana") otrzymała pani Złotą Maskę za najlepszą rolę aktorsko-wokalną.

- Nagroda udowodniła, że na scenie wielkich debiutanckich dramatów nie zanotowałam (śmiech ). Za to emocje były na widowni. Henryk Grychnik przyznał, że bardzo się wzruszył. Za największą nagrodę uznaję właśnie fakt, że ludzie opuszczają widownię poruszeni.

Co było potem?

- Peter Dvorski zaprosił mnie do swojej "Łucji" w Teatrze Państwowym w Koszycach na Słowacji. Potem "Don Giovanni" w Operze Narodowej w Bratysławie, "Carmina Burana" na festiwalu w Warnie w Bułgarii, występy w Belgii, Holandii, Hiszpanii, Grecji, Niemczech, Szwecji, USA, Kanadzie. Praca z ważnymi osobistościami: Josem Marią Florencio, Sławomirem Chrzanowskim, Łukaszem Borowiczem, Andrzejem Straszyńskim, Tadeuszem Serafinem, Janem Ślękiem, Andrzejem Knapem, Dieterem Kaegim, Michałem Znanieckim. Jeśli chodzi o tego ostatniego, to śpiewałam w reżyserowanej przez niego "Traviacie" w szczecińskiej Operze na Zamku. Jest to poruszająca i mocna inscenizacja, w której Violetta jest chora na raka, a brak własnych włosów skrywa pod peruką. W końcowej scenie, która jest moją ulubioną, wysunął ją na pierwszy plan, a Germonta i Alfreda umieścił w tyle, chcąc pokazać jej samotność i obłęd. Michał daje dużo przestrzeni artystom, miał do nas zaufanie. Cenię jego teatr.

Był i NOSPR.

- W tym roku NOSPR swój wiedeński koncert noworoczny pierwszy raz transmitowała online. I rzeczywiście, cieszył się on wielkim powodzeniem wśród słuchaczy. Śpiewałam arie i wraz z Adamem Sobierajskim i Staszkiem Kuflyukiem duety operetkowe; dyrygował Jose Maria Florencio. Sala pełna. Dźwięki idealnie docierające do każdego widza na sali koncertowej. A jej przestrzeń - przyjazna i dla niego, i dla każdego śpiewaka. Publiczność wie, po co tu przychodzi - i gdy już tam jest, to artystom daje dobrą energię.

Zapytano mnie kiedyś, na jakiej scenie chciałabym wystąpić. A ja nie mam takiego konkretnego marzenia. Będę się cieszyć, jeżeli los przyniesie mi możliwość śpiewania w pięknych teatrach. Lubię zjawiska piękne, miejsca, malarstwo. One mnie szalenie inspirują. Ale najważniejsi są ludzie, z którymi pracuję.

Czy takie piękno istnieje w gmachu bytomskiego teatru?

- Tak, bez wątpienia, choć może budynek nie jest tak pełen przepychu jak np. Opera Wrocławska. Opera Śląska ma wiele atutów, a największą wartością są ludzie tu pracujący. Oddani sztuce. Pomocni. Życzliwi.

Ten teatr ma potrzebne pracownie, czego nie mogą powiedzieć wszystkie opery w kraju. Własny transport, tiry, autobusy, kierowców. Teatr idealny, by jeździć po świecie. A skromniejsze w porównaniu do większych instytucji dotacje powodują, że jest on rzeczywiście konkurencyjny na rynku.

Mój tata mawiał: "Jedni wolą smak gotowanej kiełbasy. Inni zapach róży". Miał na myśli to, że o gustach się nie dyskutuje. W sprawie atutów Opery Śląskiej też się nie dyskutuje, bo są niepodważalne.

Wiesław Ochman: "Śpiewak im większy, tym bardziej bezpośredni, otwarty, koleżeński. Taka właśnie była rewelacyjnie śpiewająca Renata Scotto". Pani brała u niej lekcje.

- Renata Scotto przyjechała kiedyś do Gdańska, by poprowadzić kurs mistrzowski dla "głosów verdiowskich". Do przesłuchań stawiło się z 80 śpiewaków z całego kraju, a wybrano 12. Wtedy też pierwszy raz usłyszałam arię "Pace, pace mio Dio" z "Mocy przeznaczenia" Giuseppe Verdiego. Gdy wtedy słuchałam, jak wykonuje ją jedna ze śpiewaczek, Renata Scotto zapytała: "Ale dlaczego ty teraz płaczesz? W tym momencie płakać mają inni, nie ty". Ta niziutka, niebywale pogodna i uśmiechnięta Włoszka uczyła nas, jak należy podawać muzykę, by inni ją w pełni rozumieli i przeżywali.

Bez dobrego głosu chyba się nie obejdzie, prawda?

- Z głosem jest tak, że śpiewać każdy może, ale nie każdy powinien (śmiech ). Dlatego trzeba zacząć od odkrycia go (sama zaczynałam jako mezzosopran i dopiero po konsultacji u śp. Haliny Słonickiej w Warszawie zrozumiałam, że jestem sopranem). Głos to element warsztatu, nośnik treści i emocji. Właściwe śpiewanie musi spełniać pewne założenie, by w imię opery przedstawić konkretną opowieść. Po to na akademiach muzycznych i kursach mistrzowskich ćwiczymy swój głos, by trafić do serc słuchaczy, a nie gwiazdorzyć.

A jeśli do opery przychodzi człowiek całkowicie niewyedukowany, bez ucha muzycznego?

- To wtedy wyzwaniem dla śpiewaka jest, by go nie zniechęcić, nie znużyć, aby nie pomyślał, że czas w operze to czas stracony. Trzeba tak zagrać, aby rozumiał, co się dzieje na scenie.

Czy śpiewak wyrasta ze swoich ról?

- Tak. Śpiewałam partie Łucji, Gildy, Traviaty, a dzisiaj osobowościowo nie czuję się już tymi bohaterkami. Nie jestem już koloraturą dramatyczną. Dzisiaj bardziej interesują mnie role heroin: Abigail w "Nabucco" czy Normy. Mają one dużo liryzmu i dramatyzmu zarazem. Lubię postacie dynamiczne.

Lubi pani czytać recenzje spektakli?

- Czasami, gdy je czytam, to myślę: "O Boże, ten recenzent był chyba na innym spektaklu. O czym on pisze w tekście?". Gdy jestem na scenie, nie zastanawiam się, jak widzą mnie melomani czy krytycy. Nigdy nie miałam aspiracji, by wszyscy się mną zachwycali. Nie obrażam się na recenzentów ani na muzykę czy teatr. Chcę być prawdziwa; chcę śpiewać i robić to jak najlepiej. Jestem skupiona na postaci, którą kreuję. Nigdy nie myślę: "A teraz szybko zagram spektakl, a potem pojadę do domu ugotować obiad albo pójdę na zakupy". Jestem wierna widzom od pierwszej do ostatniej nutki.

Ma pani jeszcze jedną namiętność - aktorstwo.

- Zawsze chciałam zostać aktorką, dlatego w swojej pracy kładę na to duży nacisk i mówię o sobie, że jestem aktorką, która śpiewa (uśmiech ). Staram się, by aktorstwo równoważyło mój śpiew.

Co z "Falą zbrodni"?

- Najpierw grałam w "Pierwszej miłości", potem w "Fali zbrodni". Było to krótko po moich studiach na Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Moja pani profesor Felicja Jagodzińska-Langer, gwiazda Operetki Wrocławskiej, znana z reklamy ACE, wybielacza nad wybielacze, miała rozeznanie w agencjach dla aktorów. Namówiła mnie, bym i ja się tam udała. Tak zrobiłam.

Dobrze się pani bawiła na planie zdjęciowym?

- Szalenie dobrze. Zabiłam policjanta cukierniczką. Grałam ubrana w kusą haleczkę i bawił mnie fakt, że byłam w piątym miesiącu ciąży (śmiech ). Wciąż dostaję propozycje zagrania w serialach, ostatnio w "Barwach szczęścia". Ale śpiew rzuciłabym tylko dla roli w teatrze dramatycznym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji