Artykuły

Czarny protest, język migowy i ciała piłkarzy

"Żony stanu, dziwki rewolucji, a może i uczone białogłowy" z Teatru Polskiego w Bydgoszczy, "Jeden gest" z Nowego Teatru w Warszawie i "Piłkarze" z TR Warszawa na X Spotkaniach Teatralnych Bliscy Nieznajomi w Poznaniu.

Minęły pierwsze dni festiwalu Bliscy Nieznajomi w Teatrze Polskim w Poznaniu. Kluczem kuratorki festiwalu Agaty Siwiak do programu były "historie osobiste". Jednak, jak się okazuje - czasem to co prywatne, także jest polityczne, zaś kwestie społeczne potrafią wejść w najintymniejsze sfery życia.

Teatralną petardą okazały się "Żony stanu, dziwki rewolucji, a może i uczone białogłowy" [na zdjęciu] Jolanty Janiczak w reżyserii Wiktora Rubina wystawiony w piątek. Spektakl Teatru Polskiego w Bydgoszczy sprawia, że widzowie podnoszą się z krzeseł i wychodzą na ulice protestować przeciwko ograniczaniu praw kobiet i innych mniejszości, przeciwko wojnie, przeciwko patriarchalnej władzy w ogóle.

Stelażem fabularnym jest historia Théroigne de Méricourt (Sonia Roszczuk), zapomnianej bohaterki Rewolucji Francuskiej i innych kobiet (jak choćby Olimpii de Gouges, autorki Deklaracji praw kobiety i obywatelki), które walczyły o inny ustrój społeczny i równość płci. Niestety, nie udało się - ich historie zostały wymazane z powszechnej narracji, zaś prawo kobiet do głosowania zostało przyznane we Francji dopiero w 1944. Spektakl idealnie trafia we współczesne nastroje społeczne i polityczne - bo przecież dziś, na całym świecie wzmaga się siła patriarchatu, a politycy-mężczyźni ostentacyjnie pokazują swoją pogardę dla kobiet i mniejszości seksualnych. Jednak wspaniały zespół bydgoskiego teatru nie zajmuje się jedynie kwestiami związanymi z nierównością płci, lecz przede wszystkim samą skutecznością protestu jako formy walki i teatru jako narzędzia do wyzwalania społecznej, rewolucyjnej energii.

Bez łatwych odpowiedzi

Beata Bandurska, Magdalena Celmer, Martyna Peszko, Sonia Roszczuk, Małgorzata Trofimiuk, Małgorzata Witkowska swoją energią rozpierają budynek teatru: przechodzą pomiędzy widzami, wdrapują się na balkony, krzyczą, tupią, przemawiają z zapałem - wszystko po to by widowni udzieliła się zbiorowa energia wspólnotowego zrywu. Jednocześnie polemizują z "gwiazdami" rewolucji - Dantonem (Marcin Zawodziński) i Robespierre'm (Roland Nowak). Im bardziej oni, niepewni swojej pozycji, wchodzą wyżej, by uzyskać chociaż przestrzenną przewagę nad kobietami, tym bardziej one pyskują i odpierają kolejne próby utrzymania przez mężczyzn symbolicznej władzy. Wspomaga je także Maciej Pesta, który z narratora całej opowieści, staje się głosem gejów - tych, którzy także "lepiej żeby się nie wychylali", by się "nie afiszowali", by najlepiej ich w ogóle nie było.

I chociaż te pojedynki ogląda się z fascynacją, o wiele ciekawsze są momenty kryzysu w grupie wojowniczek. Gdy same zastanawiają się o jaki program właściwie walczą i przede wszystkim - gdy wychodzą z roli i próbują zdefiniować swoją rolę jako aktorek na scenie. Bo przecież aktorki to zawsze te, które istnieją w cudzym (z reguły męskim), reżyserującym je, spojrzeniu. Potem pada jeszcze ważniejsze pytanie - czy teatr w ogóle ma jakąkolwiek siłę przebicia, czy jest w stanie wyprowadzić ludzi na barykady, czy może sprowokować do protestu, a nie tylko czarować iluzją i manipulacją, które skrywają obojętność?

Sprawa wcale nie jest prosta i spektakl, na szczęście, nie daje na to łatwej odpowiedzi - bo mimo, że jako publiczność, wychodzimy razem z aktorkami na ulicę protestować z transparentami, to potem posłusznie wracamy do budynku. Czy taka jednorazowa akcja jest znakiem nadziei, że oto teatr nadal działa, zaś w publiczności siła? Czy może przeciwnie - że łatwo jest manipulować emocjami grupy?

Mam wrażenie, że nie ma na to prostej odpowiedzi i wcale być nie musi. Jednoznaczne rozstrzygnięcia, system "albo-albo", polaryzacja wyrazistych stanowisk to specyfika dzisiejszej męskiej polityki i raczej nie prowadzi to do niczego dobrego. Uniwersalne, pasujące do wszystkiego narracje to raczej sprawy Dantonów i Robespierrów.

W efekcie Bliscy Nieznajomi, którzy w tym roku są o "Historiach osobistych" pokazali poznańskiej publiczności spektakl bardzo polityczny, nieoczywisty i przede wszystkim - świetnie zagrany.

Nie ma uniwersalnego języka Głuchych

Pokazany kolejnego dnia festiwalu spektakl Wojtka Ziemilskiego, artysty, performera i choreografa, jest współtworzony razem z czwórką aktorów - Martą Abramczyk, Jolantą Sadłowską, Pawłem Sosińskim i Adamem Stoyanovem. Są głusi, porozumiewają się za pomocą języka migowego. W trakcie spektaklu opowiadają o sobie i swoich doświadczeniach. Czasem mówią, a czasem są na bieżąco tłumaczeni.

Z powyższego opisu można wysnuć wniosek, że "Jeden gest" to kolejny ckliwy i sentymentalny projekt. Nic bardziej mylnego. Ziemilski razem z aktorami tworzą wysmakowaną estetycznie i spójną dramaturgicznie formę, w której monologi aktorów mieszają się z ciekawymi pomysłami inscenizacyjnymi. Jak ten, w którym cała czwórka skryta jest za drewnianymi parawanami z otworami na ręce. Każdy z aktorów (w obiorze widowni zredukowany tylko do gestów dłoni) próbuje pokazać jakieś słowo, w którymś z języków migowych. Tak, to dla niektórych nowość, nie ma uniwersalnego języka Głuchych, jest wiele języków. Wychodzi z tego zupełnie fascynujący zestaw gestów, które stają się nie tylko sposobem komunikacji, lecz także fascynującą choreografią.

"Jeden gest" nie jest spektaklem konfesyjnym. Każdy z aktorów ma swój monolog, jednak są to kompletnie osobne historie na różne tematy - nierzadko stojące ze sobą w sprzeczności. Bo społeczność Głuchych jest bardzo skonfliktowana wewnętrznie. Niektórzy opowiadają się tylko za jednym z języków, jedni namawiają do zakładania implantów słuchowych, inni są absolutnie temu przeciwni. Część chce, by wyraz "Głusi" był pisany z dużej litery jako wyraz świadomej odrębności kulturowej, ale nie wszyscy uznają to za potrzebne. Zespół świadomie wydobywa te elementy serwując widowni świetną mieszankę - z jednej strony konkretnych opowieści, które niosą ze sobą sporo wiedzy (stan świadomości na temat Głuchych w Polsce jest nadal dość niski), z drugiej dodając do tego sporo humoru i niejednoznaczności. W wielu momentach to nie doświadczenie braku słuchu staje się dominujące, lecz inne tematy - jak na przykład możliwość artystycznej ekspresji, także muzycznej (świetny występ Stoyanova - czujniki sczytują ruchy jego ciała i przekładają je na wibracje muzyczne).

"Jeden gest" to spektakl ważny - nie dlatego, że podejmuje istotny temat społeczny, dość rzadko reprezentowany w sztuce (choć należy wspomnieć, że coś się zmienia - niedawno Adam Ziajski zrobił s z Głuchymi "Nie mów nikomu" na Scenie Roboczej), lecz także dlatego że oferuje niecodzienny sposób opowiadania historii. Zdystansowany, nielinearny, fragmentaryczny, niejednoznaczny i dowcipny - a to szczególnie rzadkie, zwłaszcza w tego typu projektach, bazujących przede wszystkim na tożsamości wykonawców.

Mięśnie są naprężone, plecy proste, nogi w rozkroku

W podobny sposób dokumentalną konwencję przełamuje Gosia Wdowik w "Piłkarzach". Prawdziwi młodzi piłkarze - Kacper Wdowik i Wiktor Bagiński (ten ostatni grał w Młodej Ekstraklasie w barwach Lecha Poznań) są głównymi obiektami na scenie. "Obiektami", bo przez cały spektakl nic nie mówią - jedynie wykonują określone gesty i pozy. Reżyserka razem z choreografką Martą Ziółek przyglądały się zachowaniu piłkarzy podczas meczów i stworzyły, razem z bohaterami, precyzyjny ruch sceniczny. Twarz pozbawiona emocji, wzrok skupiony patrzy w dal. Mięśnie są naprężone, plecy proste, nogi w rozkroku. Delikatny trucht wzdłuż szerokości sceny/boiska. Ostre faule: poślizg, uderzenie i albo wicie się w konwulsjach z bólu, albo unoszenie rąk w geście niewinności. Radość ze zwycięstwa, uniesione w górę dłonie.

Podczas gdy piłkarze prężą się i popisują na scenie, aktor Dobromir Dymecki czyta z offu komentarz do całej tej sytuacji, wprowadzając nowe, często nieznane konteksty do sytuacji scenicznej. Bo ciała piłkarzy to nie tylko piękne, wymuskane ciało maszyn, które są w stanie perfekcyjnie zagrać mecz, lecz także ciała wystawione na ogromny ból, ciała z notoryczną kontuzją. Piłkarze z jednej strony dbają o siebie, są ikonami mody, emanują mocą, siłą i władzą, a z drugiej strony ich wspólna obecność na boisku, w drużynie, w szatni - nieustanna fizyczna bliskość, każe pytać o homoseksualność, choć to temat tabu w świecie piłki.

Piłkarz musi być sprawny i szczęśliwy - piłkarze z depresją mają obniżoną wartość rynkową. Piłkarz musi być odporny na ból i przemoc psychiczną (w spektaklu cytowane są wulgarne wypowiedzi, które aktorzy słyszeli podczas gry od przeciwników). Piłkarz musi mieć absolutną kontrolę nad własnym ciałem. Widać to szczególnie w scenie, gdy do Bagińskiego i Wdowika dołącza Dymecki i o ile piłkarze nadal zastygają w określonych pozach, Dymecki porusza się z zupełnie inną ekspresją cielesną, swobodnie, bazując na innym zestawie ruchów.

Gosi Wdowik udało się stworzyć skromny, krótki, a jednocześnie bardzo inspirujący spektakl, który ciekawie łączy świat piłki z teatrem i choreografią. "Piłkarze" są bardzo dowcipni, ale ponieważ tak wielu ludzi się w te tematy angażuje, udało się złapać ton serio. Wstrząsająca jest finałowa scena, gdy Kacper Wdowik biega w te i z powrotem po scenie, a głos z offu liczy mu kolejne "levele", które sportowiec zalicza wraz ze zwiększaniem się dystansu. Trwa to tak długo, póki Wdowik nie padnie ze zmęczenia. Wtedy, na to wyczerpane, sapiące ciało spada deszcz konfetti. Brawa.

Jan Klata z "Wrogiem ludu"

Podczas kolejnych dni festiwalu będzie można zobaczyć "Najgorszego człowieka na świecie" w reżyserii Anny Smolar - przedstawienie oparte na głośnej książce Małgorzaty Halber (piątek) i "Wroga ludu" Jana Klaty, który podejmuje ważkie tematy społeczne, takie jak kryzys uchodźczy (niedziela).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji