Tandetna "Parasolka"
Frank Dunai dedykował swą adaptację opowiadania Trzy lata tym wszystkim, którzy żałują, że Czechow napisał tak mało sztuk. Należy do nich niewątpliwie Zbigniew Zapasiewicz, skoro zdecydował się rosyjską prozę przedstawić widzom polskim w przekładzie z angielskiego. Być może korzystanie z istniejących adaptacji ma sens, nawet w podobnych przypadkach, jednak sądząc z rezultatów cała operacja przypomina sięganie lewą ręką do prawego ucha. Zamiast bowiem Czechowowskiego dramatu woli i namiętności oglądamy nudną salonową tragifarsę. Bogata w sensy treść opowiadania została zastąpiona przez banalną historię nieudanego małżeństwa prowincjuszki i zamożnego kupca, rozgrywającą się w mdłej atmosferze moskiewskiego salonu, gdzie równie nieważne jałowe są rozmowy o sztuce, pogodzie, rewolucji, śmierci i zajęciach służby. Nic wobec tego nie pozostaje z zamysłu autora, dla którego najważniejszy w utworze był konflikt wewnętrzny głównego bohatera - Aleksego Łaptiewa. Czechow o istocie tego konfliktu pisał następująco: "Żeby rozwiązać problemy bogactwa, śmierci itp., trzeba najpierw postawić pytania we właściwy sposób, a do tego niezbędna jest długotrwała i konsekwentna praca umysłu i duszy". Opowiadanie można zatem traktować jako metaforyczny obraz duszy rosyjskiej pełnej lęku i bezradności, która choć tęskni do wiary, nadziei i miłości, nie jest zdolna do przeżycia w pełni żadnego uczucia prócz cierpienia. Łaptiew to jej najważniejsze, ale nie jedyne ucieleśnienie. Wraz z pozostałymi bohaterami - Julią, Jarcewem, Poliną, Fiedią, Panurowem tworzą rozpisaną na wiele głosów postać Hamleta Zamoskworieczija. Nie potrafiąc przenieść na scenę tak wielorakiej treści, Dunai ograniczył się do opowiedzenia anegdoty z życia mieszczan, przykroił postacie na miarę przedstawionej historii, tworząc typy rodem z marnego dramatu salonowego. Jarcew przekształcił się w dandysa epatującego towarzystwo nie swoimi poglądami, Julia w kapryśną pannę wychodzącą za mąż dla pieniędzy i moskiewskiej kariery, Łaptiew wreszcie w zwykłego nieudacznika ze skłonnością do histerii i psychicznego masochizmu. Na scenie widzimy więc (wbrew zapowiedziom w programie) uwikłaną w schematy, nieudaną imitację rosyjskiego opowiadania, w której trudno odnaleźć ślady Czechowowskich subtelności. Reżyseria Zbigniewa Zapasiewicza nie ratuje słabych stron adaptacji, tym bardziej że w przedstawieniu popełniono istotny błąd w pojmowaniu stylistycznej różnorodności Czechowa. W jego dojrzałych opowiadaniach śmieszność i tragizm nie występują rozdzielnie, lecz przenikając się tworzą niepowtarzalną atmosferę. Nie można ich zatem - wypreparować i grać kolejno: wodewil, komedię wysoką i dramat psychologiczny. A taki właśnie porządek narzucił reżyser aktorom. W pierwszych scenach oglądamy iście wodewilowe perypetie nieśmiałego Łaptiewa (Mirosław Konarowski), niezdarnie zalecającego się do Julii (Olga Sawicka). W komediowym stylu rozgrywana jest scena Łaptiewych i Poliny, a w dramatycznej tonacji fragmenty aktu trzeciego. Mimo widocznych wysiłków aktorzy nie potrafią pogłębić swych postaci i logicznie uzasadnić przejścia do dramatu o (niemożliwości porozumienia. Przez swój wodewilowy początek wypada on nieprzekonująco, zwłaszcza że zmiany uczuć bohaterów, związane z upływającymi w opowiadaniu latami, na scenie następują w ciągu kilku minut. Pozostałe role nawet jeżeli poprowadzone są poprawnie, jak np. Polina Justyny Kulczyckiej czy Jarcew Wojciecha Duryasza, nie wpływają na wartość przedstawienia, któremu brak wewnętrznej spójności.
Scenografia Krzysztofa Pankiewicza z sylwetami cerkiewnych kopuł i dachów próbuje wprawdzie stworzyć klimat starej i wielkiej Moskwy, ale nie buduje istotniejszej w tym przedstawieniu atmosfery bogatego kupieckiego salonu. Przestrzeń, wypełniona efektownymi ażurowymi łukami drzwi i tandetnymi na ich tle sprzętami, wydaje się przy tym zbyt wielka dla aktorów, których zadania nie zawsze są precyzyjnie określone. Wyraźnie widać - na przykład - że męczą ich zbyt długie przejścia, że Włodzimierz Press (Panaurow) z braku lepszego zajęcia chowa się za gazetą. Także muzyka Mahlera jako (komentarz do zdarzeń nieważnych brzmi pretensjonalnie.