Artykuły

Dyszał aż umarł

"Fedra" w reż. Michała Zadary w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Magda Huzarska w Gazecie Krakowskiej.

Na dworze królewskim nie ma już dam. Na dworze królewskim są już tylko sekretarki. I to sekretarki, których organizmy zostały pozbawione H2O. Pewnie dlatego sekretarki nie rozstają się z wodą mineralną w plastikowych butelkach. Zresztą nie tylko one. Panope i Teramenes też ratują swoje życie krystalicznym napojem.

I mają rację, najgorsze to odwodnienie. Tłumaczyła mi to kiedyś pewna trenerka w fitness clubie, która nie rozpoczynała nigdy aerobiku bez sprawdzenia, czy wszyscy mają przy sobie butelki z wodą. Ale co ma fitness wspólnego ze Starym Teatrem? Jak się okazuje po premierze "Fedry" Racine - bardzo dużo. I tu, i tu, najważniejsze jest, by wykonać odpowiednią ilość kroków, podskoków i przysiadów. No i - by się nie odwodnić.

Przedstawienie Michała Zadary rozpoczyna się od delikatnej rozgrzewki. Syn królewski Hipolit - Tomasz Wygoda w wojskowych spodniach i z pistoletem w kaburze pod pachą, idzie przez całą, bardzo głęboką scenę przy Jagiellońskiej. No i tak sobie idzie, idzie i idzie. Kiedy dojdzie, upadnie. I znowu idzie. Za chwilę ustąpi miejsca innym bohaterom, którzy z kolei będą biegać. Tam i z powrotem, tam i z powrotem. Aż w końcu przyniosą sobie krzesła i usiądą. No i oczywiście napiją się wody, bo przecież po to zjawili się na scenie. Ale to dopiero początek, wstępne przygotowania. Za chwilę do ćwiczeń gimnastycznych, które stają się coraz bardziej skomplikowane, o co postarał się zatrudniony do spektaklu trener ken-jutsu, aktorzy dołączą swój aparat głosowy. Wtedy popłynie z ust sekretarek, żołnierza Hipolita i samurajki Arycji (Barbara Wysocka) tekst Racine'a. I na tym można byłoby już skończyć recenzję, salwując się ucieczką, gdyby nie masochistyczna chęć zobaczenia tytułowej bohaterki.

Dumna, wielka królowa Fedra w spektaklu Zadary przybiera kształty Agnieszki Mandat. Agnieszka Mandat w przeciwieństwie do swoich sekretarek nie biega. Agnieszka Mandat chodzi. Agnieszka Mandat chodzi tam i z powrotem, i tak przejawia się jej sceniczna ekspresja. Kiedy mówi, że zakochała się kazirodczą miłością w synu swojego męża, idzie na koniec widowni. Czyżby reżyser obawiał się, że mógłby to być dla widza za duży wstrząs, gdy zobaczy tragiczną bohaterkę w trakcie wielkiego monologu? W końcu namiętność i pożądanie, o których pisał Racine, mogłyby stać się zbyt dotkliwym doświadczeniem dla dzisiejszego widza, nie wspominając o aktorach, dla których takie przeżycie pewnie byłoby wręcz zabójcze. Niech lepiej nawodnią organizmy, bo czeka ich jeszcze wiele wyczerpujących ćwiczeń.

Przecież za chwilę pojawi się cudem ocalony mąż Fedry Tezeusz i będzie musiał porozmawiać z synem, którego podejrzewa o uwiedzenie swojej żony. Jan Peszek przybywa, a ponieważ wszędzie ma daleko, więc chodzi. Morskie podróże wyrobiły w nim niezłą kondycję, dlatego Jan Peszek chodzi szybko. Tam i z powrotem, tam i z powrotem. Podczas tych przechadzek uda mu się w końcu spotkać Hipolita. Wielka tragiczna scena nie ma tu większego znaczenia, oprócz tego, że udało się dzięki niej osiągnąć reżyserowi efekt śmiechu na widowni. No i jeszcze Hipolit z tego wszystkiego bardzo się zasapał.

Wziął do ręki mikrofon i dyszał do niego, dyszał, dyszał, aż mu się znudziło i umarł.

A sekretarki biegały, biegały, biegały i piły z butelek mineralną niegazowaną, bez jednego bąbelka. Za zdrowie sztuki, Racine i Starego Teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji