Artykuły

Julka zmienia Romka!

Tak, proszę państwa - w przeciwieństwie do słynnej pary Szekspirowskich kochanków, którzy, jak wiadomo z dramatu "Romeo i Julia", zostali sobie wierni aż do śmierci - tym razem w TEATRZE BAGATELA sceniczny Romeo opuścił swą sceniczną ukochaną po niespełna 4 miesiącach. Oczywiście, w wodewilu Tadeusza Kwiatkowskiego "Romek i Julka" (reż. J. Güntner, scenogr. J. Polewka). To zresztą nie koniec wszelkich porzuceń i opuszczeń na terenie samej sztuki, bo trzech dalszych wykonawców przeniosło się, po prostu ze sceny im. T. Boya-Żeleńskiego do innych teatrów, zaś w dwóch przypadkach zaszła potrzeba wprowadzenia zastępstw. Jeśli przyjrzeć się z bliska tym zmianom, wówczas łatwo stwierdzimy, że objęły one w zasadzie pierwszoplanowe postacie wodewilu, czyli: jednego z tytułowych bohaterów (Romka, którego grał P. Sanakiewicz), jego - pełnego werwy, filuternego kompana - Antka (K. Stachowski), ich komicznego antagonistę z wrogiego przedmieścia, Felka (M. Czech bowiem zamienił krowoderską skórę na zwierzyniecką), Studenta (A. Sadzik) i Helkę (zastępstwo za Krystynę Stankiewicz).

Można więc powiedzieć, że zanim się ów wodewil zdążył rozkręcić na scenie - wliczając w to przerwę urlopową - trzeba go było zaczynać niemal od nowa. Prapremiera przypadła bowiem jeszcze pod koniec ubiegłego sezonu, a start teatru do sezonu obecnego, "Bagatela" rozpoczęła z ubytkami (oraz nabytkami) w zespole artystycznym. Są to sprawy powszechnie znane i całkiem naturalne, choć z drugiej strony - trochę jednak zadziwiające przy planowaniu premier. Wprawdzie nie takie rzeczy przyszło nam przeżywać ostatnio na szerszym obszarze planowania, ale zawszeć budzi to podobne refleksje o głębszym znaczeniu. Skoro przygotowuje się spektakl z liczniejszą obsadą aktorską i do tego ze żmudnym nakładem sił i środków, jakie, pochłania realizacja widowiska słowno-muzycznego, warto czasem zastanowić się, czy przewidywane przecież odejście z zespołu paru osób i konieczne później zmiany, nie naruszają w sposób zbyt widoczny ustalonego reżimu pracy w teatrze. Nie tylko w "Bagateli", gdyż zjawisko ma charakter ogólniejszy.

No, ale fakt pozostaje faktem - aktorzy zaś nie biorą dozgonnych ślubów z jedną sceną, choćby przejmowali się nie wiem jak rolami z "Romea i Julii", czy "Romka ł Julki" - ergo należą do istot artystycznych z gatunku wędrownych ptaków. I nikt im owego prawa nie może odmawiać.

O wodewilu Kwiatkowskiego pisałem w czerwcu, więc czuję się zwolniony z ponownego omawiania treści utworu. Warto jednakże odnotować, niejako na marginesie, że przy zastraszająco nikłej frekwencji w wielu salach teatralnych, nawet podczas wejścia na sceny nowych premier nowego sezonu - akurat widowisko wodewilowe w "Bagateli" cieszy się wciąż ogromnym powodzeniem u odbiorców. Nie ma w tym niczego zaskakującego. Publiczność lubi ów rodzaj rozrywki, gdzie w fabułę czysto relaksową i zgrabnie wmontowano niewymuszoną porcję morału, humoru z łezką na tle ginącego folkloru przedmieść krakowskich - co w efekcie daje okazję do autentycznej zabawy po obu stronach przysłowiowej rampy. Zabawy, na którą powinno być także miejsce w teatrze - obok niezbędnych, a wysokich ambicji artystycznych oraz intelektualnych. Sądzę, że trochę za mało dbają nasze sceny o tę najszerszą rozmaitość repertuarową, w końcu jednak przyciągającą widza do teatru - od sztuk prostych do najbardziej skomplikowanych w odbiorze.

Przepraszając za odmykanie dawno jut otwartych drzwi (acz nie wiadomo czemu: z oporami i niedowierzaniem ze strony pewnych "filozofów" teatru) - wracam na bezpretensjonalne drogi i uliczki półwsią Zwierzynieckiego oraz Krowodrzy z wodewilu Kwiatkowskiego, gdzie krzyżują się intrygi miłosne pary tytułowej z zadziornością cwaniaków i honornych murarzy przedmiejskich, a lekka satyrka społeczno-obyczajowa nie tylko c.k. czasów, spotyka się z lekką muzyką L. Lica i sentymentalnymi śpiewkami. Rolę Romka gra teraz Włodzimierz Chrenkoff, jakby mniej poetycki od swego poprzednika, ale za to w niezłym, łobuzerskim stylu (choć jeszcze dykcyjnie mało wyrazisty), zaś jako Antek wspomaga go dobrze Marian Czech. Bardziej przekonywający andrusowskim wycwanieniem, aniżeli szelmowsko-chłopięcym wdziękiem Stachowskiego. Jest po prostu inny, z uwagi na swoje "dojrzalsze" emploi. Wolałem go jednak w masce rozindyczonego Felka, mimo że Józef Sadowski kreśli swą sceniczną sylwetkę bez zarzutu. Studentem jest obecnie Gabriel Abratowicz, "na wygląd" starszy, ale w wymowie chyba z młodszego rocznika studiów. No i Helkę dubluje z powodzeniem bardzo fertyczna Teresa Pawłowicz-Stokowska. W sumie (gdyby trochę nie zacierano tekstu) zmiany obsadowe wtopiły się w tok widowiska, które - co warto podkreślić - nie tylko utrzymało rytm oraz tempo akcji, lecz jakby czyniło wrażenie mocniej zwartego i czystszego w śpiewie, ruchu i tańcach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji