Kto własną wolą wyzwolony
Premiera "Wyzwolenia" Konrada Swinarskiego odbyła się 30 maja 1974 r. Do tej pory ci, którzy widzieli spektakl, wspominają go jako jedno z największych przeżyć teatralnych. Dzieło doskonałe.
Konrad Swinarski po rok wcześniejszych "Dziadach" stał się niekwestionowaną wielkością. Najwybitniejszym polskim reżyserem teatralnym.
Na "Dziady" przybywały pielgrzymki z całej Polski, pisano o nich szeroko, proszono reżysera o wywiady. "Dziady" i ich odbiór stały się fenomenem socjologicznym, nie tylko wydarzeniem teatralnym.
W lutym 1974 r. do repertuaru Starego Teatru weszła "Noc listopadowa" Andrzeja Wajdy - kolejne wybitne, wzbudzające gorące emocje i przyciągające tłumy przedstawienie tej sceny. Wydawało się, że trudno będzie i teatrowi, i reżyserowi sprostać wywindowanym na niebotyczną wysokość wymaganiom i oczekiwaniom.
A jednak "Wyzwolenie" zaskoczyło wszystkich.
Mit
Jak wspominała Barbara Swinarska, największym marzeniem męża, "skrytym głęboko, wypowiadanym tylko czasem i nie wobec ludzi teatru, było zostać największym polskim reżyserem i europejskim". A jednocześnie gdy to marzenie się spełniało, budził się w nim - a raczej rósł w siłę, bo zawsze był obecny - duch przekory, ironii, chęć ucieczki od własnego mitu. Może dlatego wybrał "Wyzwolenie", którego bohaterem jest artysta prowadzący walkę z mitem - również z tym, który zagraża jemu. Walkę z unieruchomieniem, zastygnięciem w najbardziej nawet poruszającej czy tragicznej formie. Tak brzmiał finał "Wyzwolenia", gdy Konrad na pustej scenie, oślepiony jak Edyp, otoczony teatralnymi robotnikami (którzy stali się dla niego Eryniami), zaplątany w kurtynę, długo ciął na oślep szablą powietrze. A gdy już na scenie zapadła ciemność i powoli zapalały się światła na widowni, rozbrzmiewający dumnie polonez zmieniał się w rozjeżdżający się, knajpiany i pijany, z tandetną szurającą perkusją i topornym rytmem. Gorzki i ironiczny komentarz do walki Konrada. Zastygłego w finale we własnym micie wojownika. A też ironiczny komentarz do nas, widzów, którzy wyjdą z teatru uniesieni i oczyszczeni, po czym szybko rozmienią katharsis na łatwe wzruszenie - jak nad ranem w pijackim uniesieniu. I do społeczeństwa, które - jak mówił Swinarski - Wyspiański widział jako naród kłamiący prawdzie i dlatego umierający.
Konrad i Konrad
"Wyzwolenie" było kontynuacją "Dziadów". Konrada grał ten sam aktor - Jerzy Trela. Pojawiał się na scenie w tym samym kostiumie i w tym samym miejscu, w którym Mickiewiczowski Konrad kończył spektakl. "Wyspiański chciał zastąpić Konrada Mickiewiczowskiego - takiego, jakim go widział, trwającego w micie cierpienia - swoim własnym Konradem, to znaczy bohaterem czynu. Ale ten bohater czynu też mu się nie udał chcę powiedzieć, że w swej świadomości doszedł także do klęski" - mówił Swinarski Janowi Błońskiemu w rozmowie zamieszczonej w programie.
"Wyzwolenie" zawsze było dramatem kłopotliwym i poręcznym jednocześnie. Kłopotliwym - bo trudnym, niejasnym, niekonsekwentnym, pisanym językiem uznawanym często za grafomański. Poręcznym - bo świetnie można je przykroić, tak by nadawało się na każdą okazję. Swinarski mówił: "Robiono już z tego dramatu akademię ku czci wyzwolenia. (...) Można zrobić akademię ku czci socjalizmu (...). Można również zrobić akademię ku czci faszystów. Można zrobić z Wyzwolenia przedstawienie romantyczne: że duch wielki duch jest najważniejszy i o wiecznym dążeniu człowieka do wolności przez sztukę". Swinarski był jak najdalszy od przykrawania "Wyzwolenia" do jakiejś z góry założonej tezy. I od łatwych aktualizacji.
Teatr i konkret
Konrad pojawiał się na scenie, bo przecież "Wyzwolenie" rozgrywa się w krakowskim teatrze. Pojawiał się wśród zwykłej krzątaniny teatralnej, w świetle roboczej lampy. Ktoś dziwny, obcy, "jedyna postać na serio", jak mówił Swinarski, choć przecież postać o pochodzeniu literackim - i teatralnym. Konrad z Mickiewicza, Konrad z "Dziadów". I aktor grający go na tej samej scenie, w tym samym czasie.
Swinarski umieścił "Wyzwolenie" w czasach współczesnych Wyspiańskiemu. Nasycił konkretem; teatr, który aktorzy tworzą Konradowi w akcie pierwszym i z którym on walczy, był przedstawiony w sposób dyskretnie parodiujący manierę epoki. Co nie przeszkadzało, że widowisko było teatralnie porywające i wspaniale zagrane. Kreację Jerzego Treli powszechnie stawiano wyżej niż tę w "Dziadach". Znakomite były zwłaszcza Anna Polony (Muza), Izabela Olszewska (Wróżka) i Joanna Żółkowska (Harfiarka). Maski z drugiego aktu, rozegranego w szarościach, czerniach i bielach, przybrały oblicza konkretnych ludzi: był tu i kardynał, i cesarz Franciszek Józef, i Daszyński, i Feldman, i Przybyszewski. Ci, którzy otaczali Wyspiańskiego. Społeczeństwo zastygłe w gestach, słowach i ideach. Choć maski pochodziły z wyobraźni Konrada, nie były abstrakcyjnymi widziadłami. Spór Konrada z nimi nabrał dojmującej konkretności. Swinarski odczytał też "Wyzwolenie" poprzez biografię Wyspiańskiego. "Mam zawsze wrażenie, iż jest w nim zawarty rachunek sumienia śmiertelnie chorego mężczyzny" - powiedział w jednym z wywiadów. "Do biografii poety odwoływał się bezustannie na próbach i seminariach. W poczuciu, że odtworzenie sytuacji powstania dramatu pozwoli dopiero na właściwe jego zrozumienie, na odkrycie jego prawdziwych intencji" - pisze Joanna Walaszek.
Całe "Wyzwolenie"
Po "Dziadach", które zagarniały cały teatr, Swinarski zrobił spektakl, który rozgrywał się tylko na scenie. Obejmujący prawie cały tekst (trwał trzy godziny), niezwykle precyzyjny, przemyślany, zachowujący wieloznaczność i wielopłaszczyznowość dramatu Wyspiańskiego. Gęsty, fascynujący, trudny do ogarnięcia, wzbudzający emocje i zmuszający do myślenia. Pełen powagi i ironii, boleśnie osobisty i publicystyczny (ale nie w prymitywny sposób), tragiczny i śmieszny. W recenzjach powtarzały się stwierdzenia, że oto wreszcie mamy cafe "Wyzwolenie". Że "reżyser postanowił nie pominąć niczego z propozycji poety, ogarnąć wszystkie myśli i wskazówki teatralne utworu i ściśle na ich podstawie zbudować logikę myślową i artystyczną przedstawienia" (Andrzej Władysław Kral). Spektakl - oparty na tak wydawałoby się hermetycznie polskim tekście - zdobył jedną z głównych nagród na ówcześnie najważniejszym festiwalu teatralnym w Europie, belgradzkim BITEF-ie. I przyjęty był entuzjastycznie przez tamtejszą publiczność.
Choć "Wyzwolenie" nie zdobyło może tak szerokiego rozgłosu jak "Dziady", grane było aż 199 razy i miało równie wierną widownię. I, w przeciwieństwie do "Dziadów", nigdy nie straciło siły. Ostatni raz zagrano je dziesięć lat po śmierci Swinarskiego, podczas organizowanych przez Stary Teatr obchodów tej rocznicy. I zabrzmiało wspaniale.