Artykuły

Nieskuteczny wirus

"Z biegiem lat, z biegiem dni [gdzie jest Pepi]" w reż. Agnieszki Glińskiej w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej-Kraków.

Zapowiadało się interesująco, a nawet ekscytująco. Powrót do sławnego spektaklu Andrzeja Wajdy "Z biegiem lat, z biegiem dni", wystawionego w Starym Teatrze 40 lat temu siedmiogodzinnego portretu krakowskiego mieszczaństwa, ale powrót krytyczny.

Agnieszka Glińska, która, z racji wieku, tego spektaklu oglądać nie mogła (zna serial telewizyjny na jego podstawie), zaadaptowała scenariusz Joanny Olczak-Ronikier, skróciła go solidnie i dodała własne wątki i postaci. Przeciwwagą dla obecnego osobiście w oryginalnym scenariuszu Przybyszewskiego miała być Zapolska - nie tylko jako autorka wykorzystanych tu dramatów, ale jako postać: aktorka, autorka i bojowniczka o "sprawę kobiecą".

Wyszło to średnio, szkolnie - trochę informacji, trochę wyimków z pism, i już Zapolska załatwiona. Przeciwwaga dla mizoginizmu Przybyszewskiego pozostała w sferze pobożnych życzeń, także z powodu niewyrazistości postaci i sytuacji, panującej na scenie w pierwszej części spektaklu. Glińska nie wystawiła "Z biegiem lat." realistycznie; nie chciała tworzyć repliki spektaklu Wajdy, ale zaaranżowała coś w rodzaju "pokoju pamięci", w którym obecni cały czas na scenie aktorzy odgrywają fragmenty scenariusza.

Zramolali wujowie, ekscentryczni artyści

Skróty niezbyt się spektaklowi przysłużyły, mamy bowiem do czynienia z dość chaotyczną mieszaniną wątków - tu fragment z Bałuckiego, tam tenże Bałucki biadający nad spadkiem swej popularności, tu Przybyszewski ględzący o chuci, tam Boy-Żeleński zgadzający się z policjantem, że życie jest nie do wytrzymania. I tak dalej - zramolali wujowie, ekscentryczni artyści, panny pragnące miłości bądź emancypacji, mieszczańskie panie domu zbijają się w jeden szarobury kłąb, zwłaszcza że role przechodzą z aktora na aktora, a kostiumy są prawie identyczne.

Może i coś z tego pomysłu na "pokój pamięci" wynikłoby ciekawego, gdyby dramaturgia była precyzyjna, a reżyserka skupiłaby się na znaczeniach, a nie na piłowaniu formy. Aktorzy mają tu wiele zadań ruchowych i wokalnych, co i rusz wykonują przemarsze, biegi, figury, padanie na podłogę bądź krzesło, a irytującego i nierzadko zagłuszającego słowa rytmicznego podśpiewywania i postękiwania jest stanowczo za dużo. Lepiej jest po przerwie - nie tylko dlatego, że muzyki jest mało.

Glińska zdecydowała się pokazać większe fragmenty dramatów; najlepiej wypadła "Moralność pani Dulskiej", też zrobiona formalnie (aktorzy chodzą w koło po scenie, czasami ustawiają się w rządku); dialogi Zapolskiej brzmią świetnie i ostro, aktorzy grają z przytupem, ale skutecznie.

Pepi Weiss

Na koniec sprawa najważniejsza: wprowadzenie do spektaklu Pepi Weiss, Żydówki z zamożnej mieszczańskiej rodziny, prababci Agnieszki Glińskiej. Pepi zginęła w 1944 r. w obozie w Skarżysku-Kamiennej, z całej rodziny przeżył tylko jej syn, ukrywany przez służącą, z którą po wojnie wziął ślub.

Pepi jest w spektaklu obecna poprzez fotografie i opowiadaną przez Glińską jej historię, a także jako milcząca dziewczyna obserwująca to, co dzieje się na scenie. Ale nie bardzo wiadomo, co mamy z tym wątkiem zrobić, pozostajemy na poziomie sentymentalnego przywołania pamięci o Pepi i Żydach mieszkających w Krakowie, a nie głębszego i ciekawszego dla widzów przepracowania tego tematu.

Ambitny plan Agnieszki Glińskiej zawirusowania "Z biegiem lat, z biegiem dni" rodzinną historią się nie powiódł: wirus okazał się słaby, podobnie jak to, z czym miał się konfrontować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji