Artykuły

Wschodnia histeria zachodniej gwiazdy

Wszystko, co najciekawsze na niemieckiej scenie, zostało po wschodniej stronie muru. Tam, w berlińskim Volksbühne Frank Castorf i René Pollesch robią teatr polityczny, brudny, ostry. Spektakl Pollescha, gwiazdy teatru postdramatycznego, można zobaczyć w TR Warszawa - pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

W Polsce nie mówiło się dotąd o spektaklach "lupowanych" (to znaczy w reżyserii Krystiana Lupy), "zadarzonych" (Michała Zadary) czy "klaconych" (Jana Klaty). Nasi zachodni sąsiedzi mają jednak równie odważne podejście do swojego języka jak do swojego teatru. U nich coraz częściej nie pyta się, czy przedstawienie było dobrze zagrane, ale czy aktorzy "polleschisieren haben". Od kilkunastu lat na niemieckich scenach bryluje René Pollesch (ur. 1962), reżyser i dramaturg, którego styl stał się rozpoznawalny na całym świecie.

Wychowanek słynnej szkoły w Giessen, stypendysta Royal Court Theatre w Londynie, pierwsze projekty sceniczne realizował pod kierunkiem Heinera Müllera, George Táboriego i Johna Jesuruna. O teatrze postdramatycznym uczył się od Hansa-Thiesa Lehmanna, twórcy tego pojęcia. Dziś sam stał się ikoną teatru postdramatycznego, odchodzącego od inscenizowania literatury. Jego teatr jest histeryczny, kiczowaty, posklejany bezczelnie z cudzych scenariuszy, przemówień, obrazów. Zarówno znajdujący się na berlińskim Praterze budynek Volksbühne, w którym Pollesch od 2000 r. realizuje swoje "spektakle", jak i cała oprawa scenograficzna, to modelowy przykład złego smaku, jaskrawej sztuczności, prowokacyjnej, telenowelowej tandety. Umieszcza aktorów w zapuszczonych, przeładowanych pokracznymi sprzętami wnętrzach, ubiera w wyzywające, niegustowne ciuchy. Jednocześnie stawia publiczności najwyższe wymagania intelektualne, oddzielając brutalnie tych, co "załapią", i tych, co posiedzą godzinę z wyrazem znudzenia lub paniki na twarzy. Nie potrzebuje nikogo, kto nie czytał artykułów Gilles'a Deleuze'a na temat socjologii miasta, nie zna teorii poststrukturalistów, nie chwyta pojęć "produkcja przestrzeni" Henriego Lefebvre'a czy "postmetropolis" Edwarda Soji.

Ciało jako produkt

Sztuczki, jakie Dorota Masłowska robi w Polsce z językiem mediów, niemiecki reżyser robi z dyskursem politycznym. Dla niej życie medialne to "gówno na tęczowym spodeczku", dla niego Scheisse to taka sama kategoria intelektualna, jak tolerancja, sprawiedliwość społeczna czy demokracja. Terminy z ekonomii, filozofii, krytyki feministycznej reżyser wkłada w usta prostytutek ("Sex nach Mae West", 2002), miesza dzieła sztuki filmowej z komercyjnym badziewiem. Teksty pisze na scenie podczas wielogodzinnych rozmów z aktorami. Doskonale porusza się w świecie, w którym każde ciało to oferta sprzedaży, każde słowo pachnie transakcją. Jak Andy Warhol reprodukuje nie tylko gotowe produkty rynku kapitalistycznego, ale i sam mechanizm reprodukowania.

Niektórzy twierdzą, że "zobaczyć jednego Pollescha to tak, jakby zobaczyć wszystkie". Polska publiczność nie jest więc w najgorszej sytuacji, bo spektakl "Kandydat (1980). Oni żyją!" pojawił się na międzynarodowym festiwalu Dialog we Wrocławiu w 2003 r. Reżyser samplował w nim kilka porządków, wklejając do partytury literackiej cytaty ściągnięte z koszmarnych filmów s.f. Johna Carpentera i z przemówień "najbardziej wpływowych" polityków.

Jego postaci to zrozpaczeni deklamatorzy. Co jakiś czas ich wypowiadane z zawrotną prędkością monologi przerywa wrzask. Po kilkudziesięciu minutach są już tak wycieńczeni, że często buntują się, przerywają, odmawiają dalszego udziału w szopce. Mówienie to przecież handel, ciało to towar, człowiek to przedsiębiorstwo. Często więc manifestacyjnie zamieniają się rolami, płcią, kostiumem lub rywalizują o względy zawsze obecnej na scenie suflerki. Nie mają ambicji naśladowania życia, celowo popadają w nadekspresję. Nie jest to jednak nadekspresja rodem z Bollywood, ale z partyjnych wieców i kampanii wyborczych, gdzie manipulacja jest celem nadrzędnym. Pollesch stara się przede wszystkim skompromitować zakłamaną, wirtualną rzeczywistość. Podczas swobodnej zabawy gigantycznymi pluszakami jedna z aktorek zakłada przyciemniane okulary. Odrażające szczegóły kiczowatego pomieszczenia znikają w ciemności. Widoczne stają się za to namalowane fosforyzującą farbą napisy: "bądź posłuszny", "konsumuj", "rozmnażajcie się", "wojna", "głosuj na FDP", "kulturowe gówno".

Pod powierzchnią pulsuje nienawiść, okrucieństwo, tym straszniejsze, że banalne. Pollesch nie chce go jednak naprawiać. Wyśmiewa podejmowane przez artystów idealistyczne próby ratowania sumień publiczności. Jego zdaniem sztuka nie posiada mocy reanimacyjnej, nie może stanowić ocalenia dla "ginących wartości". Po co tworzyć absurdalne hiperrealności, skoro wszystko, co nas otacza, jest samo w sobie wystarczająco absurdalne i ogłupiające?

My tu tylko gramy

W "Hallo Hotel..!" wykorzystał motywy z "Premiery" Johna Cassavetesa i z drastycznego filmu w reżyserii Liliany Cavani "Nocny portier", w którym dawna więźniarka obozu koncentracyjnego wchodzi po latach w perwersyjną, sadomasochistyczną relację ze swoim oprawcą, byłym oficerem SS. Pollesch lubi nie tylko wkurzać strasznych mieszczan, ale ich pokazywać. Dlatego do kompletu z filmami łamiącymi wszelką polityczną poprawność dodaje obrazki z serialu "Hallo - Hotel Sacher... Portier !", programu ultraaustriackiego, ultramieszczańskiego.

W zwartych zbitkach serwuje widzom reporterski konkret, patetyczną maksymę moralną, termin naukowy i zwierzęcy ryk. Cały czas podtrzymuje też efekt obcości, włączając do gry suflerkę, pozwalając aktorom na prywatne komentarze. Dzięki temu jego przedstawienia, choć brutalne i pesymistyczne, utrzymują swój ironiczny czy autoironiczny charakter. Nie chodzi przecież o to, by rzucić widzów na kolana, by objawić im jedynie słuszne prawdy o zdegradowanej rzeczywistości.

"My tu tylko gramy teatr" - stwierdzają skromnie wyczerpani wysiłkiem deklamatorzy. Ale obserwując ich zmęczenie, trud, z jakim wykrzykują kolejne linijki tekstu, nikt nie ma wątpliwości, że oto dzieje się coś ważnego.

"Hallo Hotel !" reż. René Pollesch, koprodukcja wiedeńskiego Burghteather i festiwalu Theaterformen w Hanowerze, (premiera - czerwiec 2004), 5 i 6 kwietnia w TR Warszawa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji