Artykuły

Ubaw na cztery fajerki

"Scenariusz dla trzech aktorów" w reż. Bogusława Semotiuka w Teatrze im. Węgierki w Białymstoku. Pisze Jerzy Szerszunowicz w Kurierze Porannym.

Najlepsze są sceny, w których Krzysztof Ławniczak "robi małpę". Inteligentna komedia zamienia się w tanią farsę. Publika uszczęśliwiona. Mamy kolejnego hiciora!

Intryga "Scenariusza dla trzech aktorów" da się streścić w jednym zdaniu: trzech mężczyzn spotyka się, by pracować nad przedstawieniem teatralnym. I to by było na tyle. "Mięsem" sztuki są nieporozumienia, spory i próba uzgodnienia wspólnego stanowiska pomiędzy trzema artystami. Każdy inaczej pojmuje sens sztuki. Zawiązują doraźne koalicje, zaciekle bronią swego stanowiska, kpią, wyszydzają, parodiują się wzajemnie.

Rzecz jest niezwykle dynamiczna, w wielu miejscach spięcia wyładowują się w humorze, błazenadzie, ironii. Jednak w atrakcyjnym opakowaniu kryje się poważny ładunek intelektualny - refleksje na temat pojmowania teatru i w ogóle sztuki, jej społecznej roli i zadań stojących przed artystą.

Śmiej się, ale myśl

Białostocki "Scenariusz..." jest bezdyskusyjnie śmieszny. I za to wielkie brawa należą się "sprawcom" - aktorom Krzysztofowi Ławniczakowi, Sławomirowi Popławskiemu i Tadeuszowi Sokołowskiemu oraz reżyserowi (scenografowi i autorowi opracowania muzycznego), Bogusławowi Semotiukowi. Na uwagę zasługuje ich poświęcenie (z niektórych pot leje się strugami) w zmaganiach z trudnym materiałem. Wszyscy czterej włożyli sporo wysiłku w to, by odebrać tekstowi Schaeffera wszelkie cechy traktatu o teatrze, sprowadzić go do roli gazu rozweselającego.

- W czasach, gdy zaczynałem pisać, wszystko było smutne: filmy, narady, zebrania, sztuki w teatrze -mówił Bogusław Schaeffer przed kilkoma miesiącami w Filharmonii Podlaskiej, która zorganizowała prawykonanie jego VII Koncertu fortepianowego. - Postanowiłem napisać coś ku uciesze ludzi. Sędziwy (ur. 1929) dramaturg zastrzegł jednak, że farsowa forma nie powinna przeszkadzać w myśleniu. Jego komedie nie stronią od filozofii, a niekiedy udaje się nawet dojść do warstwy metafizycznej. - Tak musi być - stwierdził stanowczo Schaeffer. - Bo bez pracy ducha jest się motłochem.

Małpa super, aktor mierny

Gdzie aktor nie może, tam małpę pośle. Parafraza znanej mądrości dobrze oddaje atmosferę białostockiego "Scenariusza...". Aktorzy Dramatycznego najwyraźniej nie byli w stanie zagrać przekonywająco... aktorów. A przynajmniej tej kategorii aktorów, którzy sztuką żyją, potrafią godzinami rozmawiać o teatrze, spierać się zaciekle o pryncypia. Potrafią myśleć - nawet wtedy, gdy nikt od nich tego nie wymaga. Schaeffer napisał "Scenariusz..." po latach obserwacji pracy braci Andrzeja i Mikołaja Grabowskich oraz Jana Peszka. Napisał z myślą o konkretnych aktorach, a może o określonym typie aktora. Wydaje się, że panowie Ławniczak, Popławski i Sokołowski nie byliby w typie Schaeffera. Sceny wymagające nie tylko błaznowania, ale też rozumienia i umiejętności przekazania sensu tekstu, zostały "puszczone", "położone". Niezależnie od tego, kto akurat jest "przy głosie". Bo choć aktorzy różnią się np. ilością włosów na głowie, to zawartość tychże głów jest bliźniaczo podobna.

Irytujące jest nie tylko współbrzmienie pustki, ale też samych głosów. Gdy panowie próbują wzbić się na wyższe rejestry, wszyscy zaczynają piszczeć. To nie metafora - to przykry dla uszu fakt. Po wyjściu z teatru ma się ochotę usłyszeć jakiś zwyczajny, nie "przesterowany" głos.

"Scenariusz...", podobnie jak pozostałe teksty Schaeffera, to dla aktora szansa na pokazanie pełni możliwości. Na nieszczęście dla widzów, są różne pełnie - niektóre, jak okazało się w sobotę w Dramatycznym, mało zajmujące.

Intelekt kuleje, za to bawienie publiki idzie znakomicie. Scena, w której Krzysztof Ławniczak udaje goryla to majstersztyk mimikry. Gardłowe pohukiwania, wywołujące dreszcze chrząkania, obwąchiwanie miejsc intymnych i po wielekroć symulowana kopulacja nagradzane są salwami śmiechu. 0 ile aktorów nasi aktorzy grają miernie, to w roli goryli wypadają zaiste znakomicie!

Zbyt krótko żyjemy...

Bawienie publiczności to cel zbożny, a przy tym rzecz niełatwa. Lwia część publiczności ubawi się do łez, wyjdzie z teatru odprężona i z przekonaniem, że dobrze zainwestowała pieniądze kupując bilet właśnie na "Scenariusz...". I dobrze. Szkoda, że twórcy widowiska zapomnieli o jednym drobiazgu: rechot jest środkiem do celu, a nie celem samym w sobie. -Ludzkie życie jest zbyt krótkie, by zajmować się rzeczami bezwartościowymi - powiedział w czasie wizyty w Białymstoku Bogusław Schaeffer. - Jednak cywilizacja, w której żyjemy, wszystko ściąga w dół, każe nam słuchać bzdetów.

Teatr Dramatyczny zafundował nam bzdet - wprawdzie bardzo zabawny, ale jednak bzdet.

Zdjęcie z próby spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji