Przetańczyć życie
- Pragnę, by przywrócono naszemu zawodowi tak wysoką rangę, jaką miał dawniej. By tak jak kiedyś tancerze mogli przechodzić na emeryturę w wieku 40 lat. W przeciwnym razie możemy za jakiś czas zostać pozbawieni baletu w Polsce - mówi LILIANNA KOWALSKA, kierownik baletu Teatru Wielkiego w Poznaniu.
Lilianna Kowalska z córką Beatą Wrzosek [na zdjęciu] mówią o sobie:
Czy naprawdę Liliana Kowalska nie chciała, by córka poszła w jej ślady i została zawodową tancerką?
L. K.: - Od początku tępiłam w Beacie zamiłowanie do tańca. Nie chciałam, by córka kontynuowała naszą rodzinną tradycję. To ciężki zawód, wymagający sporo wyrzeczeń. Nie mam tu tylko na myśli ograniczeń w rodzaju: "tego nie mogę zjeść, bo muszę utrzymać smukłą sylwetkę". Ona jednak, bez mojej wiedzy poszła ze swoim tatą, także zawodowym tancerzem, na egzaminy wstępne do łódzkiej szkoły baletowej i została przyjęta. Nie dawałam jednak za wygraną. Beata lubiła dobrze zjeść, w związku z tym podsuwałam jej co lepsze kąski, by przytyła, co w balecie jest absolutnie niedopuszczalne. Na nic się to nie zdało. Któregoś dnia obie wyszłyśmy na scenę i ona zajęła moje miejsce przy drążku.
B. W.: - Będąc małą dziewczynką, kiedy słyszałam muzykę, to robiłam piruety. Byłam wychowywana w teatrze, więc musiałam się zarazić miłością do tańca. Przychodziłam tu już w wieku trzech lat i oglądałam próby mamy z tancerzami. Słyszałam co ona do nich mówiła,
obserwowałam jak tańczy i wyciągałam wnioski. Nie kontaktowałyśmy się nigdy ze sobą, nie pytałam, czy mam zrobić tak czy inaczej, ale korzystałam z tego co mama dawała innym. Może nieświadomie, i pomimo wszystko, była moim nauczycielem.
To oznacza, że mama zgodziła się jednak zostać pedagogiem córki?
L. K.: - Wręcz przeciwnie. Zdawałam sobie sprawę, że uprawianie tej samej profesji, co rodzice jest ogromnie trudne, że dziecko zawsze będzie posądzane o to, że mama lub tata w czymś pomogli. Pracowaliśmy przecież z mężem w tej samej placówce, w której uczyła się Beata. Nigdy więc nie byłam dla córki pedagogiem, nie uczyłam jej tańczyć. Robili to inni.
B. W.: - Zawsze brałam przykład z mamy i ojca. Oboje byli moimi mistrzami. Kiedy zostałam już zawodową tancerką, a mama prowadziła próby w teatrze do spektakli, to chcąc czy nie chcąc musiała mnie oglądać, oceniać, dawać wskazówki. Wtedy była moim pedagogiem.
Droga na deski teatru była długa i kręta?
B. W.: - Mama, by zostać tancerką wyjechała z Poznania aż do Gdańska, do szkoły baletowej. Po zakończeniu edukacji, rozpoczęła w niej pracę artystyczną. Następnie związała się zawodowo z Teatrem Wielkim w Łodzi, gdzie przeszła wszystkie szczeble kariery baletowej - od koryfejki do pierwszej solistki. Tu także była przez siedem lat kierownikiem baletu. W 1988 roku mama wróciła do Poznania i objęła stanowisko dyrektora artystycznego szkoły baletowej w Polskim Teatrze Tańca, a od 1995 roku jest dyrektorem baletu Teatru Wielkiego.
L. K.: - Córka jest absolwentką warszawskiej Akademii Muzycznej i łódzkiej szkoły baletowej. Po dwóch latach pracy w tamtejszym Teatrze Wielkim, za namową Ewy Wycichowskiej, Beata przeprowadziła się, w 1988 roku, do Poznania. Po siedmiu latach pracy w Polskim Teatrze Tańca postanowiła zostać tancerką klasyczną i przeszła do Teatru Wielkiego, gdzie już jedenasty sezon występuje jako pierwsza solistka. To najwyższy szczebel w hierarchii baletowej. Jest także pedagogiem w szkole baletowej w Poznaniu, gdzie prowadzi dwie klasy, a jej uczennice wygrywają prestiżowe konkursy.
Czym dla pań jest taniec?
L. K: - Ogromną pasją i sposobem na życie. Taniec to całe moje życie.
B. W.: - Przede wszystkim pasją. Daje mi ogromną satysfakcję i szansę na zrealizowanie się. Kocham tańczyć i dziś także wybrałabym taki zawód.
Tańczyły panie kiedyś razem?
B. W.: - Niestety, nie.
L. K.: - Kiedy córka wyszła po raz pierwszy na deski teatru, to ja odeszłam na emeryturę.
Wspominały panie, że to zawód pełen wyrzeczeń. Jakich?
L. K: - Organizacja dnia pracy tancerza różni się do innych zawodów. Przychodzimy do teatru rano na cztery godziny i później wieczorem na próby, czy spektakle. Wszystkie wieczory mamy zajęte, a także weekendy i święta.
B. W.: - Moim największym wyrzeczeniem było zawsze jedzenie. Byłam w tej grupie tancerzy, która się musiała pilnować. Nigdy nie przeszkadzało mi, że muszę być w pracy od 8 do 14 i później od 16 do 22. Mogłam grać dwa spektakle dziennie i było mi mało. Nie ubolewałam, że nie mogę w piątkowy wieczór umówić się z przyjaciółmi. Byłam owładnięta pasją i to było dla mnie normalne. Teraz jednak, kiedy mam 6-letnią córkę, całe dnie, weekendy i święta w pracy stanowią dla mnie ogromne wyrzeczenie.
Czy Liliana Kowalska i Beata Wrzosek mają jeszcze marzenia?
B. W.: - Marzy mi się taniec ze Sławkiem Woźniakiem. Chciałabym też wyjechać z mamą i córką do Paryża.
L. K.: - Pragnę, by przywrócono naszemu zawodowi tak wysoką rangę, jaką miał dawniej. By tak jak kiedyś tancerze mogli przechodzić na emeryturę w wieku 40. lat. W przeciwnym razie możemy za jakiś czas zostać pozbawieni baletu w Polsce.
Beata Wrzosek: - Mama jest bardzo konkretna w tym co robi. To dobry psycholog, który potrafi świetnie doradzić. Jest też znakomitą tancerką, pedagogiem i menedżerem. Przez cale życie była dla mnie wzorem.
Lilianna Kowalska: - Cieszę się, że Beata uparcie dąży do celu, bo dzięki temu - wbrew mojej woli - została utalentowaną artystką. Jest bardzo wrażliwa i delikatna. To dobra matka i córka. W najtrudniejszych momentach zawsze była i jest przy mnie.