Szkoda!
U końca maju Teatr Satyry "MASZKARON" nie tyle urodził, co poronił komedię Moliera "Szkoła mężów", w reżyserii i opracowaniu scenograficznym RAFAŁA MACIĄGA, z muzyką KRZYSZTOFA SZWAJGIERA.
Krzykami, strojeniem min, wymachiwaniem rękami, tupaniem, bieganiem, trzaskaniem i kopaniem w pudła (w czym celowali zwłaszcza, TOMASZ PIASECKI w roli Sganarela i JACEK WOJNICKI, grający Walerego) - zamordowano wiele humoru, siedzącego w tej przekornej komedii. Humoru wymagającego ładu scenicznego, dużej kultury słowa. Nic więc dziwnego, że od widowni ku scenie bardzo rzadko podążał na premierze zaledwie cienki, mały śmieszek. Do aktorów wszakże można mieć jedynie pretensje o posłuszeństwo wobec reżysera, który postanowił zaskoczyć świat inscenizacją, pchającą Moliera w obszary nieprzytomnej, niekontrolowanej groteski. W efekcie ci, którzy podczas przygotowania spektaklu mniej przed Maciągom klękali - ciut, ciut oszczędzili Moliera (WŁODZIMIERZ CHRENKOKFF i JERZY PAL).
Tu i tam próbowały też wybronić Moliera aktorki - RENATA NOWICKA i ZINAIDA ZAGNER. No i niezbyt głośno, ale pochwaliłbym jednak MAŁGORZATĘ THEN w roli Izabeli. Ona choć chwilami poddawała się myślowej strzelaninie inscenizatora, który postanowił nawrócić do dawnego teatrzyku studenckiego - najbardziej uszanowała Moliera. Szkoda, iż "Szkoła mężów". Szkoda?! Stop! Pójdźmy stopień wyżej. Szkoda, że od początku topnienia tej sceny aż do dziś, ani szefostwa na Starowiślnej, ani rozmaite stowarzyszenia artystyczne, związki, jak również władze dające pieniądze Maszkaronowi, nie wczytały się w szyld: Teatr Satyry. Nie ma drugiego teatru w Polsce z tak zgrabnym, ponętnym szyldem, dającym szansę na oryginalny w różnych kierunkach rozhuśtany repertuar, który mocno przyciągałby widzów, sponsorów i forsę. Tymczasem w "Maszkaronie" mamy artystyczną i repertuarową zbieraninę, jak we wszystkich teatrach polskich. Zbliża się nowy sezon. Może więc stałby się on progiem dla teatru prawdziwie satyrycznego na Starowiślnej?
Puknijcie się w główki w tym temacie.