Trzecia płeć?
Rzecz dzieje się nigdzie... czyli w Polsce. Teraz. W domu, czy wręcz w pałacu człowieka wzbogaconego, który może sobie pozwolić na wiele. Także na utrzymywanie dwu, albo i więcej guwernantek z pensją ministra oświaty dla każdej z osobna. Pan ten, jowialny na pozór amator whisky, zatrudnia nauczycielki i opiekunki dla swego dużego dziecka, osiemnastoletniego Adasia - który bywa Adasią lub, prościej, Adą. Adaś jest owocem związku pana domu z nieznaną (!) kobietą. Jak to? Matka Adasia-Ady nieznana? Tak, ojciec Adasia nie był jej w stanie przejrzeć: kobiety w zupełnie innym wydaniu przed narodzeniem Adasia, a innym w krótkim czasie, to jest do rychłego opuszczenia domu.
Komedia Henryka Bardijewskiego, znanego współczesnego polskiego prozaika i dramaturga średniego pokolenia, utrzymana w klimacie absurdalnych sprzeczności, w inscenizacji Markiewicza sprawia wrażenie prawdopodobieństwa, wzmożone sugestywną grą aktorów i bajecznie kolorową scenografią Barbary Ptak - połączeniem z grubsza potraktowanej secesji z atrybutami plutokratycznego gustu, któremu w ubiorze hołduje pan domu, Ojciec (Zbigniew Bator, obdarzony szczodrze vis comica). Muzyka Krzysztofa Filusa, punktująca puenty i potęgująca zmiany nastrojów, podkreśla ładunek groteski, przenoszony z utworu literackiego na scenę.
Skrzą się błyskotliwe dialogi: z topornych prób wiwisekcji czynionych z inicjatywy Ojca podczas praktycznego badania referencji przyjmowanych guwernantek, kobiety - Olga-Renata, fertyczna brunetka (Janina Kulchanek) i Julia-Maria, seksowna blondynka (Renata Nowicka) wychodzą obronną ręką. Mało tego, zyskują świadomość dominacji nad chlebodawcą. Na cyklicznego hermafrodytę Adasia (komizm Jerzego Pala, aktora przywodzącego na myśl Benny Hilla w młodym wieku, jest nie do odparcia) oczekujemy przez pół pierwszego aktu, a sygnałem pojawienia się tej żywiołowej a skomplikowanej istoty jest wpadający od czasu do czasu potężny wiew z równoczesnym podrzuceniem na scenę części garderoby, komentowany uwagą: "Adaś przeleciał!". Jedyną twardo jednopłciową istotą ludzką okazuje się pokojówka-klucznica, mocno stojąca na ziemi Magda (sugestywna rola Zinaidy Zagner), która spontanicznie obnosi prywatne zwycięstwo jednorodnej materii nad neurasteniczną i pokrętną tkanką, na której przyszło jej wzrastać.
Celowe przerysowania nastroju i sytuacyj każą przypuszczać, że reżyser, celnie trafiając w tarczę czasu, konsekwentnie poszedł za założeniem, aby komedię zawierającą spory ładunek intelektualny, utrzymać w poetyce teatru bulwarowego.
Koncepcja nader udana. "Guwernantki" oglądałem w tydzień po premierze. Publiczność bawi się znakomicie. Owacje na stojąco. Bilety wyprzedane, czterdziestu amatorów kunsztu Melpomeny musiało odejść od kasy. Jak się okazuje, można z powodzeniem wystawiać sztuki współczesnych polskich autorów. Gdy się ma określoną koncepcję i wyjątkową umiejętność przekazywania wizji.