Na deskach scenicznych Teatru Jaracza
W dywagacjach repertuarowych Teatru im. Jaracza wybór sztuki Lessinga pt. "Emilia Galotti" należy do posunięć słusznych i podtrzymujących w pewnej mierze godność artystyczną teatru, który nie potrafił jakoś - chyba na skutek płynności kadr aktorskich i ciągłych zmian w kierownictwie artystycznym, zdobyć się na ukształcenie sobie profilu artystycznego, odpowiadającego autorytetowi patronatu wielkiego Jaracza.
Dobrze więc, że "Emilia Galotti'', przechylając trochę szalę repertuaru na rzecz dobrego dramatu, staje się kontynuacją zamierzeń dyrektora Chaberskiego, który objąwszy w bieżącym sezonie dwa poważne teatry państwowe w Warszawie, odszedł z kierownictwa Teatru im. Jaracza bez możności zrealizowania czterech zaprojektowanych przez siebie atrakcji scenicznych, mianowicie "Ryszarda III", "Sakuntali", ,,Peer Gynta" i "Wesela".
"Emilia Galotti" - dzieło wielkiego myśliciela, poety i teatrologa, jest wysokogatunkowym utworem scenicznym rewolucyjnej twórczości Lessinga. Nie od rzeczy będzie tu przypomnienie, że utwór ten pierwszy wprowadził na scenę polską w swojej przeróbce i inscenizacji - ojciec teatru polskiego, Wojciech Bogusławski. On to właśnie w swojej analizie politycznych potrzeb repertuaru Teatru Narodowego owego czasu docenił sens polityczny dramatu Lessinga na kilkanaście lat wcześniej, zanim pojawiła się i przyjęła opinia niemieckiego pisarza Ferdynanda Kuhne (1806-1888), zawierająca jakże bystre i znamienne spostrzeżenie: "Wrócić do Lessinga, to znaczy iść naprzód".
Treść "Emilii Galotti" zaczerpnięta z dawnych kronik rzymskich Liwiusza o tragedii ojca, który zabił własną córkę Wirginię, aby uchronić jej cześć przed zakusami decemwira Apiusza Klaudiusza - atakuje poprzez metaforę umiejscowienia akcji na gruncie włoskim - nikczemne intrygi i bezwstydne pojęcie moralności despotycznego dworu niemieckiego księcia Brunświku. Indywidualna tragedia Emilii Galotti miała unaocznić niemoc społeczeństwa niemieckiego wobec przemocy panujących kacyków. Takie jednak biło z zawartości tej tragedii zdrowie demaskatorskiej dynamiki politycznej, że choć nie od razu - jak w starodawnym Rzymie, gdzie śmierć Wirginii stała się hasłem obalenia decemwirów - to jednak w miarę dojrzewania sił politycznych upośledzanego mieszczaństwa niemieckiego, urosła wraz z późniejszą "Intrygą i miłością'' Schillera do znaczenia rewolucyjnego krzyku o przebudowę ustroju politycznego w Niemczech.
- Trafny krok repertuarowy Teatru im. Jaracza nie oznacza jednak równocześnie trafności inscenizacyjnej i obsadowej. Reżyser Bugajski położył główny akcent na potoczystość intrygi i ustawił interpretację aktorską w tonacji raczej kameralnej, nie przewidując, że kameralizm gry skłócony z bezmiarem obszaru i pustkowia stodoły scenicznej (scenograf Szeski), spłyci patos tragedii.
Dzisiejszy widz nie opowiada się za zachowaniem dekoracji iluzjonistycznej, nie szuka malowniczości operowej w szczegółach tła plastycznego, nie można go jednak z tej racji darzyć tylko jakimś jałowym ograniczaniem środków plastycznych. Obezwładniającą monotonię jasnej tkaniny jutowej, którą obito ściany prostokąta scenicznego, trudno jest uważać za kompozycję obrazu scenicznego, a już na pewno nie za czynnik organizujący aktywnie nastrój widowiska. Nie pomogły tej koncepcji dekoracyjnej szare parawaniki, użyte jako elementy budzenia wyobraźni widza.
Że publiczność śledziła niektóre dramatyczne spięcia ze skupieniem i uwagą, przypisać to wypadnie dynamice tekstu Lessinga i kilku dobrym zagraniom aktorskim.
Prawdziwą ozdobą widowiska wydaje się być kreacja Zofii Petri jako hrabiny Orsini. Wyborna w rysunku zewnętrznym, promieniująca wdziękiem i pięknem cierpienia skrzywdzonej kochanki księcia umiała Petri dyskrecję bólu zamknąć w przedziwnie wzruszających delikatnych tonach, uskrzydlając życie postaci wielką prawdą uczucia i wyrazu artystycznego .
Feliks Żukowski jako ojciec Emilii, Odoardo, operując doskonałymi warunkami głosowymi z całą konsekwencją utrzymywał dramatyczną wyrazistość Galottiego.
Złożoną, może najtrudniejszą w sztuce rolę Marinellego odtworzył Antoni Żukowski z widocznym nakładem wysiłku aktorskiego, nie uchwycił jednak w pełni właściwych środków wyrazu dla zawoalowania obłudy zausznika prowokatora pozorami układności etykiety dworskiej, którą Marinelli powinien obnosić - jak pawie pióra - z ostentacyjną pompą i poczuciem reprezentacyjności.
Zbigniew Niewczas w roli księcia posiadał miękkość gestu, elegancję, dobrze uwydatnione kaprysy fantazji i chłodną dystynkcję monarchy - nie był tylko związany poufnymi węzłami z epoką, brakło mu wyniosłości władcy i zdobywczego tonu donżuana. Prawdziwy i ujmujący niepospolitą czystością podawania myśli autora był w epizodzie radcy księcia - Henryk Modrzewski. Postać tytułowa tragedii - Emilia Galotti w wykonaniu Siennickiej - nie utrwaliła się, poza sympatyczną sylwetką aktorki, żadną głębszą nutą uczuciową bohaterki utworu.