Artykuły

Henrietta L. w ogniu pytań

"Henrietta Lacks" wg tekstów zespołu w reż. Anny Smolar, koprodukcja Centrum Nauki Kopernik i Nowego Teatru w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Dzienniku Trybuna.

Co mają wspólnego komórki rakowe HeLa z demonstracją dziarskich chłopaków w Warszawie, wysoko dzierżących narodowy sztandar? Co ma piernik do wiatraka? Okazuje się, że ma.

To są sprawy - mimo zgłaszanych zastrzeżeń - nierozwiązane. Tymczasem Węgry też odpowiadają za Unię Europejską, za jej oblicze. Unia wspiera Węgry w odsyłaniu nielegalnych emigrantów, ale oczekuje, że problemy tych, którzy przybyli na jej teren legalnie, będą rozwiązywane wspólnie. Holenderski polityk w sposób dla siebie charakterystyczny - zadziorny, nieuciekąjący od ostrych spięć, odniósł się też do twierdzenia Orbana o tym, że Unia narzuca Węgrom swoje rozwiązania. Nawiązał tym samym do zarzutów, że Unia jest sprawczynią wysokich podatków na Węgrzech, co jest w tam upowszechniane przez rządową propagandę. Timmermans mówił, że Unia do niczego nie zmusza. Na przykład 26 proc. VAT, obowiązujący w tym kraju, to jest rozwiązanie węgierskie, a nie unijne. - My się do tego nie wtrącamy. Nam chodzi o wolność. Bronimy wolności na Węgrzech, bronimy demokracji, bronimy praw człowieka i zasad państwa demokratycznego. Tylko bowiem państwa demokratyczne mogą tworzyć Unię Europejską...

Do przemyślenia?

Zdaniem profesora Liberadzkiego, "debata węgierska" niewątpliwe powinna skłonić także polityków sprawujących obecnie władzę w Polsce do głębokiego zastanowienia. Pierwsza refleksja, która się nasuwa, jest taka, że wszelkie sugestie o jakimś dyskryminowaniu Polski na arenie unijnej są nieuprawnione. O każdym państwie, w stosunku do którego są podobne zastrzeżenia, dyskutuje się lub będzie się dyskutować. Polska nie jest żadnym wyjątkiem. Unia Europejska - mimo, że pomniejszona - chce być Unią Europejską silniejszą, czyli silniej wspartą na wartościach i na zachowaniach państw członkowskich, a nie na lekceważeniu europejskich zasad. Wartości demokratyczne nie tylko przyjmujemy, ale też ściśle je stosujemy. Z tego punktu widzenia będzie się oceniać i ocenia się wszystkie państwa członkowskie. Jeśli ten fundament jest naruszany, to naruszana jest istotą Unii. Potwierdziły to wszystkie wypowiedzi przedstawicieli poszczególnych frakcji reprezentowanych w Parlamencie Europejskim, w tym także przedstawicieli frakcji ludowej, do której należy Fidesz. Orbana bronił w zasadzie tylko prof. Zdzisław Krasnodębski z PiS, jako reprezentant Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, frakcji, do której należy PiS. Profesor Krasnodębski powtórzył znaną PiS-owską tezę, że o istocie Unii powinny stanowić silne i suwerenne państwa. Doszło więc do tego, że konserwatyści, do których należy PiS, wspierali Orbana, zaś jego własna frakcja ludowa, do której należy z kolei Fidesz, krytykuje go i to zdecydowanie, mimo, że we frakcji tej żelazną zasadą jest wzajemna lojalność członków.

Henrietta Lacks (1920-1951) od dawna nie żyje, prawie 60 lat temu zmarła w wielkich cierpieniach na raka. Jej komórki rakowe pobrane z szyjki macicy, zwane od pierwszych liter imienia i nazwiska komórkami HeLa, okazały się szczepem szczególnie wytrzymałym, a namnażając się poza ciałem "żywicielki" dały początek niepoliczonemu potomstwu. To z kolei umożliwiło okiełznanie, a przynajmniej ograniczenie wielu chorób, uważanych za nieuleczalne.

Przypadek

Z punktu widzenia medycyny i postępu naukowego pytanie, kim była Henrietta Lacks, pozostawało i pozostaje właściwie obojętne. Przypadek sprawił, że akurat komórki od niej pobrane okazały się tak użyteczne. Ale przecież nie była jedyną nieświadomą "dawczynią" w szpitalu w Baltimore. Pobierane dzień za dniem, tydzień za tygodniem, nieodmiennie ginęły i lądowały wśród odpadów. I nagle przyszedł ten dzień, kiedy zmieniło się wszystko. Natura zdecydowała, że to właśnie jej komórki przetrwały. Jeśli można więc mówić o jakiejś zasłudze, to mimo woli.

To pozytywna wersja zdarzeń. Ta mniej pozytywna rozdrapuje nieco wyolbrzymione rany, że rodzina nie wiedziała o pobraniu komórek, a i sama Henrietta najpewniej też nic nie wiedziała. Jak sugeruje film telewizyjny z Oprah Winfrey (w roli Deborah, córki Henrietty), zdaje się, że do dzisiaj rodzina niewiele z tego wszystkiego rozumie. Dlaczego, tego film nie próbuje rozwikłać, skupiając uwagę na samej bohaterce, jej życiu, na próbie pokazania życia kobiety, która bezwiednie stała się patronką tylu medycznych odkryć. Nie wszystko jest jasne dla laika, a w szczególności dla rodziny Henrietty. Można się domyślać, że to skutek ogromnych zaniedbań edukacyjnych i długotrwałej segregacji rasowej.

W cieniu rasizmu

Wyraźniej i odważniej niż w filmie tę kwestię stawia Anna Smolar w spektaklu "Henrietta Lacks", prezentowanym niedawno w nowej wersji w warszawskim Nowym Teatrze. Wcześniej, rok temu, Smolar pokazywała zarys tego spektaklu w Centrum Nauki Kopernik. Jak by więc nie liczyć, Smolar była pierwsza, działała niezależnie od reżysera filmu HBO, "Nieśmiertelne życie Henrietty Lacks" (USA 2017), George'a C. Wolfe'a. Oczywiście, porównywanie spektaklu i filmu bywa zawsze dyskusyjne - film realizowany jest bowiem wedle reguł naturalizmu, wszystkie detale muszą wyglądać prawdziwie jak w życiu. Teatr posługuje się metaforą, skrótem, nie musi udawać życia. Nie porównuję więc formy, ale przekaz. Film pokazuje, że coś jest nie najlepiej z bioetyką, że rodzina powinna wiedzieć, że to Henrietcie i jej potomkom należy się szacunek. Odsłania także zrozumiałą gorycz potomków, których życie się nie ułożyło (a nawet skończyło dramatycznie), że nie zaznali chwili dostatku. Przekonani, że ktoś na komórkach ich matki nieźle się obłowił, wiedli życie w niedostatku i poczuciu wykluczenia. Choć komórki ich matki przyniosły innym tyle dobra, oni sami tego nie odczuli.

To wszystko prawda, ale wielkiego problemu etycznego tu nie ma. Fakt, że potomkowie nieświadomej dawczyni komórek HeLa wiodą życie niezbyt ponętne, niewiele ma wspólnego z naukowym odkryciem i jego następstwami.

Smolar postępuje inaczej niż twórcy filmu. Choć także - tropem książki Rebeki Skloot, na której podstawie powstał ten film - zarysowuje powstałe konflikty. Spory wynikły z chwilą, kiedy rodzina Henrietty dowiedziała się o sławnych komórkach Henrietty. Smolar na tym się nie koncentruje, ale korzysta ze sposobności, aby ten konflikt wyostrzyć. Przypomina reguły segregacji rasowej, które obowiązywały za życia bohaterki. Upomina się o pamięć dla ofiary tej hańby Ameryki.

Prawdę mówiąc, jakoś nie mogę się przejąć opowieścią o tym, że doktor George Otto Gey pobrał w szpitalu w Baltimore dwie próbki tkanki Henrietty Lacks (nowotworową i zdrową) i nie zapytał jej o zgodę. Znacznie bardziej dotyka mnie fakt, że działo się to w szpitalu dla czarnoskórych, gdzie obowiązywały inne standardy postępowania. I ten właśnie problem wydobyła Anna Smolar.

Henrietta, nasz rodaczka?

Na tym reżyserka nie poprzestaje, wpisując w konflikt bio-etyczny i rasowy dodatkowo dzisiejsze kompleksy znad Wisły. Uczestniczymy więc w doniosłym zebraniu, podczas którego ważą się losy uczczenia Henrietty L. w Polsce, uznanej niespodziewanie za naszą rodaczkę i dzielną katoliczkę. Uznaniu temu towarzyszą jednak pewne wątpliwości rasowo-wyznaniowe, a nawet, o zgrozo, podejrzenie, że nasza zacna bohaterka była kobietą czarnoskórą. Smolar dworuje sobie z tego nacjonalistycznego pobrzękiwania szabelką, choć wcale nie jest do śmiechu, jeśli zważyć, co dzieje się za oknem. Zapewne to powód, dla którego zdecydowała się dopisać do tego nieco przebrzmiałego sporu o komórki Henrietty Lacks akcenty najnowszego chowu. W ten sposób daje do zrozumienia, że przywołany na świadka spór etyczno-naukowy dość łatwo może się przenieść na inne terytoria i tak jak komórki HeLa równie intensywnie się namnażać. Nader trafnie ten epizod z przedstawienia opisuje Aleksandra Majewska w recenzji, zamieszczonej na portalu teatrdlawas: "Świadkowie zeznają, że tuż przed śmiercią wyspowiadała się po polsku u polskiego księdza. Henrietta zasłużyła na pomnik: niech to będzie pomnik z drewna osikowego i w formie krzyża. Polka i katoliczka zasłużyła na taki pomnik. Oto siedemdziesiąt lat po śmierci (niemalże męczeńskiej, jak sugerują członkowie komisji) Henrietta, a właściwie Henryka, doczeka się sprawiedliwości. Zostanie jej postawiony pomnik na polskiej, ojczystej ziemi. Ważne tylko - co podkreśla komisja - żeby nie był z ciemnego drewna hebanu. Bo wolność artystyczna oczywiście musi zostać zachowana, ale "delikatnych" wskazówek artyście należy udzielić". Teraz jesteśmy już w domu. Wyjaśnia się, co mają wspólnego komórki HeLa z ONR-em. Tak więc nigdy dość nauki. Strzeżmy się wyniosłego przekonania, że to inni mają problemy, ale nie my - tacy dojrzali i kulturalni.

Poważna zabawa

Przedstawienie Anny Smolar jest skromne, ale sugestywne. Bierze w nim udział zaledwie czwórka aktorów (Marta Malikowska. Jan Sobolewski, Sonia Roszczuk i Maciej Pesta), powołująca do istnienia na scenie wiele osób. I tych prawdziwych, a więc zaczerpniętych z rzeczywistości, i- tych zmyślonych. Wśród tych ostatnich mamy do czynienia m.in. z Panem Rakiem, Owieczką Dolly (Sonia Roszczuk), Komórką HeLa (która udziela błyskotliwego wywiadu Janowi Sobolewskiemu) i wspomnianymi już uczestnikami politycznej debaty o upamiętnieniu naszej domniemanej rodaczki Henrietty Lacks.

Aktorzy świetnie radzą sobie z tym zadaniami, bez trudu zmieniając role jak rękawiczki, a co więcej z talentem... stepują. Wynalazkiem Anny Smolar jest bowiem wprowadzenie jako swoistego intermedium do wywodu o badaniach naukowych i sporach etycznych fragmentów tanecznych, wykonywanych z wdziękiem i z lekkością. Lekkość i poczucie humoru (czasem czarnego) chroni ten spektakl przed nudą czy pouczaniem. Dzięki temu powstaje rodzaj zabawy naukowo -literackiej na całkiem poważne tematy. Od widzów zależy, co z tej zabawy wyniknie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji