Artykuły

Więcej niż sama nadzieja

- Alejchem pokazał, że Żydzi potrafią mieć do siebie dystans i potrafią się śmiać również z samych siebie. Wybór tekstów czy postaci na pewno to odzwierciedla. Daje możliwość spojrzenia na siebie niczym w lustrze i zobaczenia nie tylko swoich wad, ale i tego, co w nas dobre - mówi aktor Jerzy Walczak przed premierą spektaklu "Miasteczko Kasrylewka" w Teatrze Żydowskim.

"Miasteczko Kasrylewka" to majowa premiera w Teatrze Żydowskim, która będzie grana w języku jidysz z polskimi napisami. Lubi Pan grać w tym języku? Widziałem jak podczas spektakli jeszcze przy Placu Grzybowskim siedział Pan przy stoliku na foyer i czytał teksty w języku przedwojennych Żydów europejskich?

- Czytanie w języku jidysz to jest takie moje idee fixe. Uważam bowiem, że są takie miejsca w naszej przestrzeni, które gdzieś w sobie mają pustkę, są zapełnione ludźmi, sprzętami, językiem, różnymi dźwiękami, ale czegoś im brakuje. Czytanie w jidysz przed spektaklami Teatru Żydowskiego było dla mnie taką próbą zapełnienia pustki w dźwiękowej przestrzeni. I nie chodziło wcale o to, by ludzie mnie słuchali czy rozumieli, ale zależało mi na zaistnieniu przed spektaklem języka jidysz w tym właśnie miejscu. Natomiast co do tego, czy lubię grać w jidysz? Ostatnio rzadko to robimy, bo większość naszych przedstawień gramy w języku polskim. Mam tę przyjemność, że wyjeżdżam na międzynarodowe festiwale, na których gram monodram "Pieśń nad pieśniami", też Szolema Alejchema, w jeżyku jidysz. Byłem już m. in. w Montrealu i w Bukareszcie. Dlatego mogę powiedzieć, że lubię grać w jidysz. Jest to dla mnie ogromna przyjemność i zarazem wielkie święto. Choć nie będę ukrywał, że również spory stres.

To że będzie Pan razem z Henrykiem Rajferem grał tekst Szolema Alejchema w języku jidysz specjalnie nie dziwi. W końcu reżyserem spektaklu, a także wykonawcą jest Shmuel Atzmon-Wircer, twórca i honorowy dyrektor Yiddishpiel Theater, grającego w tym języku w Tel Awiwie. Ciekawi mnie natomiast wybór tego akurat tekstu, w którym autor przedstawia całą galerię postaci, złożoną z mieszkańców wymyślonej przez siebie Kasrylewki. Na jakich wątkach skupił się głównie autor adaptacji Elijahu Goldenberg? Na scenie będzie tylko trzech aktorów?

- Chodzi nam przede wszystkim o pokazanie czegoś, czego już nie ma. Również w języku, bo nikt już dzisiaj tak nie mówi. Nawet Żydzi, którzy znają jidysz, takim językiem się nie posługują. Jest to bardzo charakterystyczny język, który został stworzony na potrzeby wymyślonego przez Szolema Alejchema miasteczka, nieistniejącej Kasrylewki. Jest to dla mnie bardzo trudny język, choć wcześniej wydawało mi się, że czytanie Salomona Rabinowicza, gdzie jest sporo elementów rodzajowych czy ludowych, jest raczej łatwe. W tym przypadku tak nie jest. Nie chciałbym zdradzać wątków naszej opowieści. Mogę tylko powiedzieć, że nasza praca jest poszukiwaniem w człowieku i w świecie nas otaczającym pierwiastków duchowych, czegoś takiego, co w tej chwili już nie istnieje. I to jest według mnie podstawowe założenie tego projektu, który jest przedsięwzięciem bardzo skromnym i kameralnym. Z Henrykiem Rajferem jesteśmy niezwykle szczęśliwi, że możemy pracować z takim fachowcem jak Shmuel Atzmon-Wircer, traktujemy to jak dar od losu, bo jest to artysta, który doskonale porusza się w język literatury jidysz i w teatrze w ogóle.

Jaka będzie konwencja tego spektaklu? Czy będziecie tylko opowiadać o bohaterach Alejchema czy też jego postaci zaistnieją w innym wymiarze?

- Będziemy o nich opowiadać, ale też postaci tej opowieści na pewno w jakiejś formie w samym spektaklu zaistnieją.

Czyli można liczyć, że pojawią się tak znane postaci jak Tewje Mleczarz czy Menachem Mendel. Mogłaby być to ciekawa konfrontacja, są to bohaterowie jakby z zupełnie dwóch różnych biegunów i mogą budować dramaturgię przedstawienia.

- Chciałbym, żeby tak się stało. Alejchem pokazał, że Żydzi potrafią mieć do siebie dystans i potrafią się śmiać również z samych siebie. Wybór tekstów czy postaci na pewno to odzwierciedla. Daje możliwość spojrzenia na siebie niczym w lustrze i zobaczenia nie tylko swoich wad, ale i tego, co w nas dobre. Bo przecież w każdym człowieku, nawet jeśli nie jest on do końca wzorem cnót i nośnikiem samych zalet, tkwi dobro. Tylko że nie zawsze potrafimy je w sobie odnaleźć. Ale ono w nas bezsprzecznie jest. Natomiast co do wspomnianych postaci, ich spotkanie na scenie będzie na pewno intrygujące, choć nie wiem czy, biorąc pod uwagę osobowość Menachema, dla Tewjego wyniknie z tego coś pozytywnego (śmiech).

Bohaterami Alejchema są przede wszystkim ludzie biedni, którzy jednak wciąż potrafią się cieszyć życiem, którzy nie upadali na duchu i których nędza nobilitowała do bycia prawdziwym człowiekiem. Mają w sobie optymizm i radość, która nie pozwala im na smutek czy melancholię. Czy ten przekaz jest dla twórców spektaklu najważniejszy? W końcu kto dzisiaj nie potrzebuje takiego zastrzyku dobrej wiary i szczerej energii? Tyle że to dość trudne do osiągnięcia w dzisiejszych czasach. Taka umiejętność cieszenia się wszystkim, co przynosi los. Ale generalnie wymowa tekstu Alejchema jest chyba właśnie taka?

- Alejchem opisuje przede wszystkim - tak jak Pan już wspomniał - świat ludzi biednych, którzy niczego nie posiadają. Ale są to tak naprawdę tylko pozory, bo drzemie w nich ogromny potencjał ducha i mają mocno rozbudowane życie wewnętrzne. Autor "Marienbadu" doskonale to eksponuje. Sam uważam, że każdy człowiek powinien szukać w sobie tego, co jest jego bogactwem, ale nie tym materialnym, tylko właśnie duchowym. Alejchem bardzo wyraźnie wskazuje, że nie domy, pieniądze i wszelkie inne dobra materialne są w naszym życiu najważniejsze.

No właśnie, Kasrylewka to miasteczko, w którym ludzie, nie pragnąc honorów czy zaszczytów, wspomagają siebie nawzajem. Dzisiaj wokół nas obserwujemy przede wszystkim więcej hejtu niż tego rodzaju głębokiej empatii. Może zatem dobrze, że w tym momencie Alejchem w takim optymistycznym wydaniu pojawi się w Teatrze Żydowskim. Ostatnio na 37. WST pokazano "Triumf woli" w reż. Moniki Strzępki, gdzie aktorzy NST swoim optymizmem potrafili zarazić całą widownię. Dlaczego nie miałby tego zrobić i Wasz kameralny spektakl?

- Myślę, że tak się stanie, ponieważ u Szolema Alejchema nie trzeba nawet aż tak bardzo zagłębiać się w jego teksty, by dostrzec w nich i odnaleźć właśnie ową pozytywną i dobrą energię. I w naszym przedstawieniu na pewno coś takiego się pojawi. Natomiast co do dzisiejszych czasów. Żydzi zawsze mówili: Obyś żył w ciekawych czasach. I właśnie w takim momencie teraz jesteśmy. Możemy się więcej o sobie dowiedzieć - codziennie musimy konfrontować się ze swoimi poglądami, zapatrywaniami innych i dzięki temu dowiadujemy się jacy sami jesteśmy, co jest dla nas najważniejsze i o co tak naprawdę nam w życiu chodzi. Najważniejsze natomiast w naszej teraźniejszości jest to, byśmy w osobach, które uważają inaczej niż my, zobaczyli też ludzi, którzy mogą czasami mieć rację. I Szolem Alejchem właśnie tak traktuje swoich bohaterów. To jest konfrontowanie osób, które pragną w sobie zauważyć coś dobrego, coś, co może je łączyć, a nie tylko dzielić. To jest niekiedy - i wiemy o tym doskonale - bardzo trudne. Sam obserwuję, co się teraz dzieje wśród moich znajomych. Natomiast trzeba się starać, by to zmienić. I Alejchem daje wyraźne wskazówki, jak to zrobić. A można tego dokonać tylko poprzez rozmowę.

Ludzie Kasrylewki niosą z sobą nie tylko optymizm, ale też ogromne poczucie humoru, Po prostu żyją wesoło, jakby w ciągłym pędzie, potrafią opowiadać zabawne anegdoty, w których zresztą odnaleźć można wiele prawdy o nich samych. Czy ten wymiar tekstu Alejchema też zostanie w spektaklu wyeksponowany?

- Na pewno. Choć z humorem żydowskim nie jest do końca tak, jak się powszechnie uważa. Sam raczej twierdzę, że niesie on nie tylko śmiech, ale i łzy. Reżyser i mój sceniczny partner mają duże doświadczenie jeśli chodzi o rozumienie humoru żydowskiego. I zapewne im jest łatwiej te elementy w postaciach czy w samym tekście przekazywać. Ja mam z tym problem. Łatwiej jest mi interpretować rzeczy, które są mniej humorystyczne. Jednak w przypadku tej realizacji muszę się i z tym wymiarem tej historii zmierzyć. Traktuję to jako szansę czy próbę nauczenia się czegoś nowego. Dlatego ta współpraca jest dla mnie istotnym doświadczeniem i niesie z sobą zdobywanie nowych umiejętności.

Myślę, że przedstawienie "Miasteczko Kasrylewka" może stać się dla widza swego rodzaju azylem, gdzie będzie mógł na chwilę przystanąć w zagonionym życiu i choćby przez moment zaprzyjaźnić się z wyjątkowymi postaciami Alejchema, a przy okazji przypomnieć sobie o tych wartościach, które konstytuują nasze człowieczeństwo?

- Tak, to jest chyba marzenie wszystkich twórców, i reżyserów i aktorów, by widza choć na chwilę zatrzymać w tej rzeczywistości stwarzanej w teatrze, by mógł pobyć razem z nami pośród ciepłych i pozytywnych uczuć.

Przy okazji chciałbym zapytać, jak w aktualnej sytuacji patrzy Pan na przyszłość Teatru Żydowskiego w Warszawie?

- Muszę powiedzieć, że odnaleźć się w tej sytuacji, jaka powstała, nie jest łatwo. Ale cały czas - pomimo utraty teatru przy Placu Grzybowskim - pracujemy, powstają nowe premiery. Dla mnie to jest szczególnie dotkliwe. Przyszedłem do tego teatru jako bardzo młody człowiek i jestem już w nim od ponad trzydziestu lat. Teatr to nie tylko mury, budynek, ale coś znacznie więcej. Myślę, że w tej całej gonitwie za pieniędzmi i poszukiwaniem atrakcyjnym miejsc w centrum Warszawy, zabrakło czegoś podstawowego, a mianowicie empatii. Gdyby osoby, które miały wpływ na te dramatyczne decyzje, spojrzały na całą sytuację właśnie z większą dozą empatii, wszystko mogłoby wyglądać dzisiaj inaczej. Mam jednak nadzieję, że wyniknie z tego coś naprawdę dobrego. Może nawet jest w tym wszystkim coś więcej niż sama nadzieja. Jesteśmy cały czas zespołem i chcemy być razem - aktualnie nie jest to takie proste, bo gramy w różnych miejscach i dlatego spotykamy się dość rzadko. Nasze bycie razem jest teraz ograniczone i utrudnione, Ale wciąż jesteśmy, trwamy, dużo gramy, dlatego sam jestem ciekaw, co też w najbliższej przyszłości się wydarzy. Wciąż jednak powtarzam - wierzę w to, że będzie dobrze.

Zaistniała sytuacja wymusza na dyrektor Gołdzie Tencer ciągłe poszukiwanie możliwości realizowania swoich planów artystycznych w różnych miejscach. W ten sposób doszło do koprodukcji z Teatrem Polskim w Poznaniu, gdzie zagrał Pan również z Henrykiem Rajferem w "Malowanym ptaku" w reż. Mai Kleczewskiej, który już w maju zostanie pokazany dzięki gościnności TR Warszawa w ATM Studio w Warszawie.

- Tak, to było dla mnie bardzo istotne i zupełnie nowe doświadczenie. Obawiałem się tej realizacji, ponieważ nigdy przedtem nie grałem w innych teatrach i z zespołem nieznanych mi ludzi. To był pierwszy taki przypadek w moim życiu. I muszę powiedzieć, że poznański zespół okazał się nad wyraz serdeczny - to było naprawdę wzruszające, ponieważ podczas całego procesu prób atmosfera była niezwykle ciepła. Każdemu aktorowi życzę, by mógł pracować w tak komfortowych warunkach, jakie stworzono nam w Poznaniu.

To było już Pana, po "Dybuku", drugie spotkanie z Mają Kleczewską, która, jak można podejrzewać, ma do Pana jako aktora zaufanie.

- Tak naprawdę trudno jest mi to nazwać. Maja powoduje, że zaczynam zauważać w sobie to, czego wcześniej nie dostrzegałem. A to dla mnie w pracy jest bardzo ważne. Ona potrafi otworzyć w aktorze zupełnie nowe przestrzenie, emocjonalne i interpretacyjne. Niełatwo jest mi o tym mówić, bo jest to dla mnie doświadczenie bardzo osobiste.

A jak Pan osiąga w jej przedstawieniach ten niesamowity stan skupienia, na który wszyscy zwracają uwagę?

- Jakoś niespecjalnie o tym myślę. Staram się po prostu realizować to, co w trakcie prób z Mają i Łukaszem Chotkowskim uzgadniamy. Staram się dążyć do tego, co chcemy osiągnąć. Komfort tej pracy polega na tym, że możemy próbować na różne sposoby, a to daje aktorowi poczucie ogromnej wolności. I to dla mnie jest podczas pracy bardzo ważne i istotne. Podczas pracy z Mają czuję się wolny.

Wracając do zbliżającej się premiery, czy w "Miasteczku Kasrylewka" zobaczymy inne oblicze Jerzego Walczaka?

- Mam nadzieję, że tak się stanie. Jest to zupełnie inne przedstawienie, zupełnie nieporównywalne z "Dybukiem" czy "Malowanym ptakiem". Ale na efekt musimy poczekać do premiery.

Gdyby Pan miał zaprosić publiczność na majową premierę, to co by pan powiedział?

- Zawsze bardzo serdecznie zapraszam widzów na wszystkie spektakle, które gramy w naszym teatrze. Można w nim naprawdę znaleźć poza humorem, smutkiem czy nostalgią coś, co jest ważne, coś, czego być może nie ma w innych teatrach. Ja w Teatrze Żydowskim właśnie to znajduje, i to nie tylko na scenie, ale i w ludziach, którzy tu pracują.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji