Artykuły

Jak scenograf przestał być dekoratorem

- Monumentalne sceny i duże teatry pozwalają na operowanie szerszym zakresem środków. A z dużej przestrzeni zawsze można wyciąć małą. Dzięki temu w jednej scenie siedzimy sam na sam z aktorem przy świetle świecy, by za chwilę przenieść się np. na środek morza - mówi scenograf Boris Kudlicka w rozmowie z Kacprem Sulowskim w Gazecie Wyborczej - Lublin.

Na spektakle nie chodzi, bo w teatrze spędza za dużo czasu. W liceum na Słowacji miał kapelę rockową. Miał iść na architekturę, ale za bardzo przytłoczył go socrealizm. Dziś jest jednym z najważniejszych scenografów teatralnych na świecie. Bywa, że realizuje 10 projektów jednocześnie.

Boris Kudlicka to obecnie jedno z najważniejszych nazwisk w świecie scenografii teatralnej. Artysta realizował swoje prace na największych scenach operowych świata. Najbardziej znany jest ze współpracy z Mariuszem Trelińskim, z którym we wrześniu ubiegłego roku wystawił "Tristana i Izoldę" na rozpoczęcie sezonu w The Metropolitan Opera w Nowym Jorku.

KACPER SULOWSKI: Opinie krytyków i widzów świadczą o tym, że Nowy Jork was pokochał. Ze wzajemnością?

BORIS KUDLICKA: - To szalenie inspirujące miasto. Kiedy 10 lat temu byłem tam pierwszy raz, przechodząc obok The MET, pomyślałem tylko, że może jakimś cudem udałoby się wkręcić się tam na wycieczkę, żeby przejść po teatrze, zobaczyć scenę, wszystkie pracownie. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógłbym w tym miejscu zrealizować własny projekt. Nasza pierwsza robocza podróż do Nowego Jorku przed realizacją "Jolanty" i "Zamku Sinobrodego" była dla mnie i dla Mariusza jak bajka. To uniesienie nie trwało jednak długo, bo zaraz po przywitaniu się z ekipą trzeba było wziąć się do pracy. Analiza przestrzeni, sprawdzenie technologii, spotkania z zespołem.

Za drugim razem było łatwiej?

- Podczas naszej drugiej realizacji - "Tristana i Izoldy" - czułem się tam jak w domu. Znaliśmy już możliwości sceny i kompetencje załogi, która oczekiwała, że damy z siebie wszystko, ale i sama była gotowa do pracy na sto procent. Współpraca przebiegła fantastycznie.

Większa scena - większe możliwości?

- Monumentalne sceny i duże teatry pozwalają na operowanie szerszym zakresem środków. A z dużej przestrzeni zawsze można wyciąć małą. Dzięki temu w jednej scenie siedzimy sam na sam z aktorem przy świetle świecy, by za chwilę przenieść się np. na środek morza.

Realizacje w The MET to najważniejsze punkty w twoim CV?

- Zdecydowanie tak. Choć przełomowym momentem w naszej karierze z Mariuszem było na pewno pokazanie "Madame Butterfly" w 2001 roku na deskach waszyngtońskiej opery. To był początek wielkiej zawodowej podróży po światowych wodach opery. Od tej pory mam zaszczyt pracować z wybitnymi reżyserami, dyrygentami i w pełni profesjonalnymi zespołami technicznymi.

Z Mariuszem Trelińskim współpracujecie od niemal 20 lat. Nadal się sobą inspirujecie?

- Co jakiś czas zadajemy sobie to pytanie. Zdajemy sobie sprawę, że po tak długiej współpracy może wkraść się rutyna. Mnie pomaga na pewno to, że pracuję też z innymi reżyserami, dlatego czasem potrafię na coś spojrzeć z drugiej strony i przekazać coś innym językiem. Bywa, że realizuję nawet 10 projektów w tym samym czasie.

Jak to wszystko ogarnąć?

- To kwestia surowej dyscypliny i dobrej organizacji pracy. Każdy projekt prowadzę w innym teatrze. Często pracuję w kilku państwach, czasem na kilku kontynentach. Każdy jest też na innym etapie realizacji. Cykl przygotowania produkcji operowej zajmuje ok. półtora roku. Najpierw ustalamy szczegółowy harmonogram prac. Zawieramy w nim czas na rozmowy koncepcyjne, przygotowania, analizę, przygotowanie makiet, dokumentację technologiczną. Dopiero wtedy rusza produkcja, która trwa zazwyczaj około sześciu miesięcy. Terminy kolejnych realizacji trzeba po prostu dopasować do tych, które już realizujemy.

W liceum byłeś najlepszy z plastyki?

- W liceum miałem zespół rockowy. Byłem gitarzystą i wokalistą. Były imprezy, balangi i dziewczyny. Aż rodzice zasugerowali, że może już czas pomyśleć o przyszłości.

Miałeś iść na architekturę.

- Mama pracowała w biurze architektonicznym, tata jest malarzem, więc sztuki wizualne od początku były mi bliskie. Kiedy już wiedziałem, że chcę rozwijać się w tym kierunku, bardzo poważnie myślałem o architekturze. Ale w czasach otaczającej nas bylejakości socrealizmu mocno się do niej zraziłem. Miałem wrażenie, że tamta architektura niewiele ma wspólnego ze sztuką i wizją. Nie spotkałem też na swojej drodze nikogo, kto przekonałby mnie do tej gałęzi sztuki. Fascynowało mnie tworzenie przestrzeni, oddziaływanie na wyobraźnie i realizowanie własnej wizji. Wybrałem teatr.

Ale operą zainteresowałeś się późno.

- Dopiero po przyjeździe do Polski, kiedy trafiłem pod skrzydła Andrzeja Majewskiego. To on zaraził mnie miłością do opery i nauczył mnie ją rozumieć. Do momentu spotkania z moim mentorem miałem wrażenie, że opera jest martwym gatunkiem. Nie zdawałem sobie sprawy, jakim potencjałem dysponuje.

Często bywasz na Słowacji?

- Zdecydowanie zbyt rzadko. Raz, dwa razy w roku odwiedzam rodzinę.

A zawodowo?

- Siedem lat temu stworzyłem scenografię do "Orfeusza i Eurydyki" w Teatrze Narodowym w Bratysławie. Od tamtego momentu nie dostałem żadnych propozycji. Nie wszystko w teatrze słowackim działa tak jak powinno. Brakuje przede wszystkim kapitału ludzkiego. Jeśli chodzi o Polskę i Słowację, nawet nie ma czego porównywać. Polski teatr jest stuprocentowym światowym graczem. Bez taryfy ulgowej może stawiać czoła najlepszym instytucjom na świecie, o czym świadczy m.in. wyróżnienie Teatru Wielkiego-Opery Narodowej nagrodą Opera International Award jako jeden z sześciu najlepszych domów operowych na świecie.

Czy słaba scenografia może zawalić spektakl?

- Myślę, że nie powinniśmy dzielić spektaklu na reżyserię, grę aktorską czy scenografię. Dobre spektakle to te, w których twórcy umiejętnie potrafią połączyć te elementy. Szczególnie ważne jest to w operze, która z założenia jest interdyscyplinarna. Jeśli od całości odkleimy jedną warstwę i powiemy, że w spektaklu scenografia była słaba, to znaczy, że twórcom nie udało się osiągnąć tej syntezy. To znaczy, że koncepcja spektaklu była źle przemyślana.

Chodzisz do teatru?

- Rzadko. Nie mogę o sobie powiedzieć, że jestem człowiekiem teatru. Lubię w nim pracować i mam z tej pracy ogromną satysfakcję, ale jeśli mam wolną chwilę, robię inne rzeczy. Wracam do porzuconej ambicji architektonicznej. Mam pracownię, która zajmuje się rzeczami bardziej trwałymi niż scenografia. Swój wolny czas spędzam głównie tam. Wciąż staram się rozwijać i uczyć nowych rzeczy. Czuję, że to jest dobry moment. Mam jeszcze sporo sił i zapału, żeby podejmować się nowych wyzwań.

Jak wejście w skład rady programowej festiwalu Scena w Budowie?

- Myślę, że to festiwal istotny dla twórców. Przede wszystkim scenografia jest częścią dramaturgii spektaklu i tak należy o niej myśleć. Dziś to bardzo szerokie pojęcie, które wykracza poza gatunkowe granice. Scenografowie przestali być tylko dekoratorami odpowiedzialnymi za stylizację przestrzeni. Dziś powstaje szeroka platforma do rozmowy np. o tym, czym jest obraz, czym jest metafora i przestrzeń. Ten festiwal to świetna okazja, aby przyjrzeć się temu bliżej.

***

Boris Kudlicka ma 45 lat. Jest Słowakiem. Urodził się w Rużomberku. Absolwent scenografii w Katedrze Projektowania Scenografii i Kostiumu na Wydziale Teatralnym Akademii Sztuk Pięknych w Bratysławie. Studiował też w holenderskiej Akademii Sztuk Pięknych Minerva w Groningen. W 1995 roku przyjechał do Polski. Trafił pod skrzydła Andrzeja Kreütza Majewskiego w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej. Przez rok był jego asystentem. W 1999 roku z Mariuszem Trelińskim stworzył pierwsze z serii ich wspólnych, głośnych widowisk muzycznych. Była to "Madame Butterfly" Giacoma Pucciniego w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej. Wraz z reżyserem stworzyli artystyczny duet, który szturmem bierze kolejne największe sceny operowe na świecie. Kudlicka zajmuje się także filmem, reklamą i designem. Prowadzi pracownię architektoniczną, w której zatrudnia ponad 30 architektów.

Scenograf jest jednym z członków rady programowej Festiwalu Scenografii i Kostiumów Scena w Budowie, który w ten weekend odbywa się w lubelskim Centrum Spotkania Kultur.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji