Pierwszy sezon
Przyjmując nominację na dyrektora warszawskiego Teatru Dramatycznego Zbigniew Zapasiewicz znalazł się w sytuacji i łatwiejszej ale jednocześnie i bardziej złożonej aniżeli inni nowo mianowani dyrektorzy. Ten wybitny aktor obejmował teatr, w którym osiągnął stopień aktorskiego mistrzostwa i był jednym z kilku artystów stanowiących o świetności tej sceny. Nominację otrzymał rok przed otwarciem sezonu i wolną rękę w doborze zespołu. Ale... przecież zespół Dramatycznego całkowicie rozpadł się po zmianie dyrekcji w 1983 r. Trzeba więc było budować niemal od zera. Wywiady, których udzielał wówczas Zapasiewicz napawały optymizmem. Marzył mu się teatr wspaniały, w którym będą wystawiane wielkie dzieła dramatu polskiego i światowego, a obok nurtu użytkowego będzie nurt muzyczny. Ale zanim doszło do otwarcia sezonu odeszli z teatru Piotr Fronczewski i Krzysztof Zaleski, który wcześniej objął stanowisko stałego reżysera. Zaczęło się więc pechowo.
O minionym sezonie można powiedzieć na pewno, że był obfity - aż 8 premier! - ale dość przeciętny. Postawiono na młodych Zwłaszcza "Ptaki" Arystofanesa - obiecujący debiut reżyserski Pawła Pochwały ~ zostały całkowicie zagarnięte w posiadanie młodości. Żywe tempo akcji, dowcipne zaskakujące pomysły reżyserskie, efektowna scenografia i piękne, kolorowe kostiumy projektu Urszuli Kubicz, pełna świeżości i zapału gra młodych aktorów sprawia, że spektakl ogląda się z przyjemnością. Chociaż trochę tak jak przedstawienie dyplomowe, bowiem czasami szwankuje dykcja. A zarówno młodzi aktorzy jak i reżyser nie maja jeszcze pewności i wyczucia środków jakimi się posługują. Młody jest także reżyser przedstawienia "Teatr czasów Nerona i Seneki" Jacek Zembrzuski. Ma już na swoim koncie kilka ciekawych przedstawień, ale nie można do nich zaliczyć tego ostatniego Aktorstwo w tym spektaklu jest na dobrym poziomie. Ekspresja i wyrazistość gry Marka Kondrata w roli błazeńskiego i okrutnego Nerona (rola grana wymiennie z Jarosławem Gajewskim) kontrastuje z opanowaniem, bezruchem i spokojem gry H. Machalicy w roli mędrca Seneki. Ewa Isajewicz-Telega z wdziękiem łączy umiejętności baletowe i aktorskie. Sztuka Radzińskiego ukazuje do jakiego upodlenia człowieka może doprowadzić zdeprawowany system autokratycznej władzy. Jednak nie ma w tym spektaklu atmosfery strachu, grozy. To rzeczywiście tylko teatr. Jakże inna, wstrząsająca i głęboka była interpretacja tego dramatu w reż Konstantego Ciciszwili w Teatrze TV! O ile przedstawienie Zembrzuskiego nie miało zbyt wielkiej siły dramatycznej, to zupełnym nieporozumieniem okazała się przygotowana z wielkim rozmachem (wspaniała muzyka Jerzego Satanowskiego, w obsadzie niemal cały zespół teatru) "Gwiazda za murem" Jacka St. Burasa. Reżyser tego przedsięwzięcia Jan Szurmiej zapragnął ukazać w tym spektaklu cały tragizm warszawskiego getta, a powstała jedynie namaszczona akademia...
Dwa pozostałe przedstawienia w reżyserii adeptów tego rzemiosła okazały się bardzo udane. Jednak zarówno jednoaktówki Millera w reż. Philipa Boehma jak i "33 omdlenia" Czechowa w reż Tadeusza Pawłowicza zawdzięczają swoje powodzenie głównie kreacjom wybitnych aktorów. Przeglądanie się w sobie i w drugim człowieku, nierozerwalny stop prawdy i zmyślenia w świecie rozchwianych wartości, to rysy szczególne przedstawianych jednoaktówek Millera. "Elegia dla pewnej pani", rozgrywająca się na pograniczu rzeczywistości i fikcji: wspomnień, pragnień i nadziei, właściwie nadaje się na słuchowisko radiowe. "Coś jakby historia miłosna" jest niewątpliwie bardziej interesująca scenicznie. O ile u Millera stroną górującą jest mężczyzna, o tyle w warszawskim przedstawieniu zdecydowaną przewagę ma kobieta. Ale na to trzeba być Jankowską-Cieślak (partneruje jej Włodzimierz Press)! Aktorka w drobnych, precyzyjnych, błyskawicznych miniscenkach stopniowo od słania złożoną (tak!) osobowość młodej prostytutki. Mimo, że wspomina się tu o schizofrenii, a Angela zdradza "objawy", to do końca nie wiadomo, czy to aby nie jest jeden z elementów w grze, którą toczy z mężczyzną. Angela odsłania detektywowi nie tylko wciąż nowe elementy afery kryminalnej, ale także siebie... ciągle inną, zmienną, pociągającą, triumfującą.
Bezsprzecznym triumfatorem był także Zbigniew Zapasiewicza w trzech jednoaktówkach Czechowa. Trzeba go było widzieć zmienionego nie do poznania: w obrzydłej rudej peruce, osobliwie sepleniącego, utykającego, gamoniowatego "starającego się", czy gburowatego starucha, mozolnie rachującego urzędniczynę zakutanego w szmaty, walonki i waciak ("Jubileusz"), Albo nieustępliwego, pieniącego się ze wściekłości wierzyciela ("Niedźwiedź"). Dzielnie partnerowała mu E. Żukowska jako kłótliwa, bezdennie głupia, mocno "przerośnięta" narzeczona, czy perwersyjnie zalotna wdowa ("Niedźwiedź"), a zwłaszcza jako tępe i uparte babsko Smirnowa. Zbigniew Zapasiewicz występował w tym sezonie, nie tylko w roli dyrektora i aktora, ale także reżysera. Zmusiły go do tego okoliczności: odejście K. Zaleskiego przygotowującego "Niebezpieczne związki". W efekcie powstało jednak przedstawienie błahe i nużące. Jedynie Zofia Rysiówna ożywiała spektakl niewielką rolą wytwornej arystokratki pani de Rosemond. A już zupełnie nie wiem po co znalazła się w repertuarze teatru idiotyczna farsa Hugha Leonarda "Motel". Nawet tak wytrawny reż. jak Jan Kulczyński nie zmógł tego zakalca! Pogoń za prapremierami ("Niebezpieczne związki", "Motel", "Gwiazda za murem") nie wróżyłaby niczego dobrego temu teatrowi, gdyby nie ostatnie przedstawienia: omawiane już jednoaktówki Millera oraz "Ja, Feuerbach" Tankreda Dorsta w reż. Tadeusza Łomnickiego. Dzięki kreacji Łomnickiego w roli starego aktora Feuerbacha było to jedno z najciekawszych wydarzeń teatralnych ostatniego sezonu w ogóle. Łomnicki ukazuje w tej roli wszystkie upojenia i nędze życia aktora, ale przede wszystkim człowieka. Niewątpliwie identyfikuje się z postacią sztuki. Wymienia tu bowiem własne role: Orestes, Arturo Ui, Salieri. Naga scena, fragmenty dekoracji, kręcąca się ekipa techniczna skutecznie zabija iluzję teatru, ale Łomnicki swoją grą stwarza tę iluzję. Właściwie nie, on nie gra, on jest. "Ta chwila jakby unicestwiała czas" mówi Feuerbach o chwilach ciszy w teatrze. Jest ich wiele podczas tego przedstawienia. Np niezapomniana scena z nieistniejącymi ptakami. Także Ryszarda Hanin mistrzowsko zagrała epizod Kobiety. Mówi tylko kilka słów i stoi... Ale jak? Niech sami państwo zobaczą!
Czy miniony sezon wróży dobrą przyszłość teatrowi? Jeżeli byłyby to przedstawienia kameralne, z dobrą obsadą, to na pewno, ale przecież o marce teatru decyduje drugi i trzeci plan, jak słusznie zauważył dyr. Zapasiewicz, a na to przyjdzie jeszcze sporo poczekać. Poziom teatru buduje tradycja, jej ciągłość została w Dramatycznym brutalnie przerwana. Gorzka to prawda, ale jeszcze bardziej gorzka jest rzeczywistość uwidaczniająca, że renesans tego teatru nie będzie kwestią dwóch, trzech lat, będzie to proces o wiele dłuższy. Dyrektor Zapasiewicz obejmując teatr otrzymał kilkunastoletnią porękę. Może więc doczekamy czasowy kiedy Dramatyczny znów będzie nabity publicznością, ale póki co nie tylko balkony świecą łysiną pustych foteli.