Artykuły

Sto lat! Jerzy Stuhr świętuje dziś 70 urodziny

Aktor filmowy i teatralny, reżyser, pedagog, profesor sztuk teatralnych, pisarz i polonista. Słowem: człowiek orkiestra. Posiadacz wielu polskich odznaczeń (w tym Orderu Uśmiechu) i Krzyża Kawalerskiego Orderu Zasługi Republiki Włoskiej. Poruszał sumienia za czasów gierkowskiej propagandy sukcesu. Czyni to również teraz - pisze Paweł Gzyl w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Za czasów gierkowskiej "propagandy sukcesu poruszał sumienia młodej inteligencji w Polsce

Od wielu lat jest związany z krakowską PWST i wykształcił zastęp młodszych kolegów po fachu

W pociągu z Krakowa do Warszawy jedzie ojciec z małą córeczką. Wsiadają do przedziału, kładą bagaże. W pewnym momencie naprzeciw nich siada starszy mężczyzna z łagodnym uśmiechem na twarzy. Chwilę potem zamienia kilka słów z kimś przez telefon. Dziewczynka patrzy ze zdziwieniem na mężczyznę i pyta szeptem ojca: "Tato, ten pan to jest Osioł ze "Shreka"?

Cóż - czy tego chce czy nie, Jerzy Stuhr ludziom z młodego pokolenia kojarzy się przede wszystkim właśnie z tą słynną animacją, w której udzielił swego głosu postaci przemądrzałego Osła. Starszym zapadł w pamięć raczej jako niefrasobliwy Maks Paradys z "Seksmisji" albo Szyszkownik Kilkujadek z "Kingsajzu". Z kolei na swoich rówieśnikach zrobił największe wrażenie w filmach reprezentujących Kino Moralnego Niepokoju - "Wodzireju", "Aktorach prowincjonalnych" i "Amatorze". Nikt nie zaprzeczy, że jest jednym z najwybitniejszych aktorów polskiego kina. Dziś kończy 70 lat.

Kapusta na scenie

Choć od zawsze jest jednoznacznie kojarzony z Krakowem, jego rodzina przebyła długą drogę, przemieszczając się z pokolenia na pokolenie, z Mistelbach w Austrii, do Bielska Białej w Polsce. To studia polonistyczne sprawiły, że młody Jerzy Stuhr trafił pod Wawel. Choć fascynował się już wtedy teatrem, nie był pewny co do wyboru swej drogi życiowej. Pomogło mu w tym krakowskie środowisko teatralne.

- Był jeszcze na polonistyce, kiedy pojawił się ze mną w "Kobiecie-demonie" Sachera-Masocha w Teatrze STU. Jurek był zawsze świetny we wszystkim co robił. Nawet wtedy na początku, kiedy w tym przedstawieniu jadł ze mną na scenie... kapustę. Tak dobrze mu poszło, że niemal od razu potem zagrał Picassa, zresztą też w STU - opowiada nam inny znakomity aktor Jerzy Trela. - Kiedy jednak skończył aktorską szkołę, przyszedł do nas do Starego Teatru. I tam znowu prawie we wszystkim graliśmy razem

Teatr wygrał i Jerzy Stuhr zaczął studiować na krakowskiej PWST. Ta uczelnia pozostała mu bliska do dzisiaj. Kiedy ją ukończył, dosyć szybko zaczął pracować w jej murach. Uczył wielu dzisiaj znakomitych aktorów -choćby Bogusława Lindę czy Jana Frycza.

- Poznałem Jurka będąc studentem trzeciego roku szkoły teatralnej. Podczas zajęć, które prowadził, "Praca z kamerą", zajmowaliśmy się scenariuszem Marka Piwowskiego "Przepraszam czy tu biją?". Dodam, że wtedy kamera filmowa była niedostępnym i tajemniczym medium, nie tak jak dzisiaj, kiedy wszyscy wszystko filmują telefonami komórkowymi. Jurek był już po "Wodzireju". To, co robiliśmy okazało się dla mnie niezwykłe. Bardzo dużo się od niego nauczyłem - opowiada nam Jan Frycz.

Podobni jak bracia

Wielkie sukcesy przyniosło Jerzemu Stuhrowi kino. Najpierw były to role poruszające sumienia wszystkich młodych ludzi żyjących za czasów gierkowskiej "propagandy sukcesu" w filmach Krzysztofa Kieślowskiego, Agnieszki Holland i Feliksa Falka. Potem stał się gwiazdą komedii Jana Machulskiego. Nie było to jednak głupkowate kino do pustego śmiechu w dzisiejszym wydaniu. "Seksmisja" czy "Kingsajz" opowiadały o peerelowskiej rzeczywistości w zawoalowany sposób - a krakowski aktor był w nich ucieleśnieniem ówczesnego everymana.

- Kiedy Jurek zdobył swą wielką popularność, występując w filmach Machulskiego w połowie lat 80., jak "Seksmisja", nic a nic się nie zmienił. Był taki sam jak wcześniej, tylko troszkę przytył, bo mu się lepiej powodziło - śmieje się Jerzy Trela.

Na przełomie dekad aktor znów miał okazję pokazać się od jak najlepszej strony w filmach Kieślowskiego. "Dekalog" i "Trzy kolory: Biały" podsumowywały przemiany polskiego społeczeństwa w przededniu upadku komunizmu. I były też okazją do konfrontacji dwóch aktorskich pokoleń.

- Kiedy w 1985 roku skończyłem szkołę aktorską, dostałem propozycję od Tomasza Szadkowskiego, studenta, który właśnie kończył reżyserię w Katowicach, zagrania w filmie "Ucieczka" obok Ady Biedrzyńskiej. Opiekunem roku Tomka był akurat Krzysztof Kieślowski. I aby mu pomóc, zaprosił on do jednej z niewielkich ról Jurka Stuhra. Po wielu latach Krzysztof wyznał mi, że zobaczył wtedy w nas... fizyczne podobieństwo. To było - mam nadzieję niejedynym - powodem, że kiedy potem pisał z Krzysztofem Piesiewiczem scenariusze do "Dekalogu", obsadził mnie w roli brata Jurka. Pokłosiem tego był potem też nasz udział w "Trzech kolorach: Białym" -wspomina Zbigniew Zamachowski.

Festiwalowy Osioł

Potem poznaliśmy Jerzego Stuhra jako reżysera. Jak sam podkreśla, poszedł w ślady Kieślowskiego - i próbuje opowiadać o współczesnej Polsce i Polakach w takich filmach, jak "Historie miłosne", "Pogoda na jutro" czy "Korowód". Nie stracił przy tym typowego dla siebie poczucia humoru, czego dowodem jest to, że z powodzeniem para się dubbingiem, głównie w dziecięcych animacjach.

- Przy okazji premiery "Shreka 2" byliśmy w Cannes. To był ewenement - bo po raz pierwszy w historii festiwalu film animowany brał udział w konkursie głównym. Staliśmy więc z Jurkiem na czerwonym dywanie - a przed nami cała grupa hollywoodzkich gwiazd, które użyczały głosów w oryginale: Antonio Banderas, Eddie Murphy czy Mikę Meyers. A my wśród nich wyfiokowani w smokingach. Nagle Jurek mówi: "Nie wiedziałem, że skompletuję najważniejsze europejskie festiwale w charakterze Osła". To było cudne - i świadczyło o jego uroczym dystansie do siebie - opowiada Zbigniew Zamachowski.

Ostoją aktora jest jego rodzina: ciepła i serdeczna żona oraz dwoje dzieci. Syna znamy z kina i telewizji. W ten sposób kontynuuje aktorską tradycję wyznaczoną z sukcesami przez ojca.

- Nie tak dawno Jurek przeszedł trudne chwile, podczas których ktoś z innym charakterem, mógłby się załamać. A on potrafił sobie poradzić nawet z cierpieniem. Dlatego zawsze miałem dla niego wielki podziw i szacunek. Życzę mu sto lat! - podsumowuje Jerzy Trela. "Krakowska" dołącza się do życzeń.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji