Artykuły

Ocalające dłubanie w nosie

97. Krakowski Salon Poezji. Wiersze włoskich dekadentów czytali: Marta Waldera i Krzysztof Jędrysek. W Dzienniku Polskim pisze Paweł Głowacki.

Będzie to okruch o dobrej pierzynie, co cicho z nieba zstąpiła,

0 puchowym, bezszelestnym jaśku, który niepostrzeżenie pod karkiem wyrósł,

i o krześle w dyndający hamak przemienionym. Właśnie w hamak, nie w wyrko, gdyż tylko, jak się w hamaku spoczywa, gdzieś pomiędzy się spoczywa - ani w niebie, ani na ziemi. Tak, tylko jak się w hamaku drzemie - drzemie się na powietrzu. Będzie to więc powiastka o... Będzie?

Aa, kotki dwa, szarobure obydwa... To już jest powiastka

0 poezji włoskiego dekadentyzmu, co z grubsza sto lat po swym narodzeniu, zeszły niedzielny poranek w iście południowoamerykańską sjestę zmieniła. Aa, kotki dwa, szarobure obydwa... Albo: potoki tkają... Który z włoskich dekaden-tów, co rozczarowani płaskością dookolnego świata zwrócili swe dusze ku słodyczy szeptu wierszowanego, był całkiem jak twoja babcia do snu cię kołysząca swym mrukiem szaroburym? Który: Gabriele D'Annunzio, Giovanni Pascoli, Enrico Nencioni czy Arturo Graf? Dekadenckie pióro gęsie którego z nich skłaniało potoki do łkania, łkania i raz jeszcze łkania? I kto z czytających dał głos w sprawie tegoż wodnistego łkania, łajania, mlaskania i cmokania nad swą czułością? Marta Waldera czy Krzysztof Jędrysek? Mój Ty Boże tamtej iście kolumbijskiej, krakowskiej sjesty sprzed tygodnia - a jakież to ma znaczenie! Kto pisał, ten pisał, kto czytał, ten czytał - grunt, że łkanie łkało, mozolnie łkało i za nic skutecznie wyłkać się nie mogło.

Powtórzę: włoscy dekadenci, rozczarowani płaskością dookolnego świata, zwrócili swe dusze ku słodyczy szeptu wierszowanego - i tak im już zostało do śmierci. Łkali cicho i słodko. Łkali i zapisywali łkania swoje, po czym drukowali zapisane przez się łkania swoje. Na świat wydawali wiersze pachnące warkoczykami czułych pensjonarek - tomy godne kilograma pączków od Bliklego, serwowanych w tłusty czwartek. Łkali o łkaniu potoków, o pocałunkach, o cierniach, o bólach, o ogrodach śmierci, o mistycznościach, o bycie, cieniach oraz sikorkach. Jędrysek czytał tak dostojnie, jak w środku swego przydługiego kazania dostojnie przysypia biskup. Waldera zaś łkała na uroczym uśmiechu. Pewnie śniła o czymś przyjemnym.

Łkały skrzypce Macieja Lulka, łkała harfa Elżbiety Baklarz, łkały nuty Mascagniego, Masse-neta i Saint-Saensa. Z nieba zstąpiła pierzyna, pod karkami wyrosły jaśki, foyer Teatru im. Słowackiego zaludniło się hamakami, wielbiciele Salonów Poezji złączyli się w jednym potężnym dyndaniu napowietrznym. Tlen łkał słowem łkającym. Czyjeś pieśni zbudził bór. Jakichś dwoje szło przez zarośla, szli to objęci, to dalecy. Ból nieutulony w pierś się cierniem wplata, po czym - kołata, przez całe długie lata. Ogród śmierci był cichym ogrodem mistycznym, gdzie róże konały w złotych warkoczach. Ktoś tracił bytu świadomość. Wśród hamaków krążył cień pocałunku. A jakby tego lukru spiżowego mało było, okazało się, że sieroca sikora daremnie gniazd szuka w lesie, który, rzecz jasna, jest lasem niewdzięcznym. Aa, aa, aa...

Sieroce sikory... Potoki łkały, kotki, szarobure obydwa, były coraz bardziej aaa, a my, sieroce sikory, dobite poezją | morderczo infantylną, dyndaliśmy jak diabli. W oparach rymowanego dyrdymalenia dyndaliśmy aż do chwili, gdy się nagle fragment z Gombrowicza ucieleśnił. Otóż, pewna piękna wielbicielka Salonów zaczęła oto całkiem spokojnie dłubać w nosie przez sen! I co? Momentalnie zniknęły pierzyny i jaśki. Rozpłynęły się hamaki. Salonem wstrząsnęło zbiorowe pierdyknięcie ciał o parkiet. Potoki przestały łkać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji