Artykuły

Uświęcanie środków

"Jazda" Mariusza Pogonowskiego w reż. autora w Teatrze im. Szaniawskiego w Płocku. Pisze Szymon Kazimierczak, członek Komisji Artystycznej XXIII Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Recenzje, które regularnie publikuje komisja Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej, rzadko dotyczą spektakli nieudanych, których w rekordowej jak dotąd w historii Konkursu liczbie przyjętych przedstawień (141!) oczywiście nie brakowało. Powód wydaje się prosty - z sześciu tysięcy znaków refleksji nad dziełem wartościowym wypływa dla wszystkich znacznie więcej korzyści, niż z sześciu tysięcy znaków boksowania dzieła miernego. Ta reguła sprawdza się jednakowoż tak długo, póki nie zdarzy się spektakl budzący sprzeciw tak gwałtowny i fundamentalny, że trudno zostawić go bez komentarza.

Chciałbym omówić dzieło należące do tej właśnie kategorii, choć jest to kłopotliwe zadanie. "Jeździe" z płockiego Teatru im. Jerzego Szaniawskiego nie sposób bowiem odmówić dwóch rzeczy: szlachetnych intencji oraz organizacyjnego rozmachu. Powstał tam skierowany do młodzieży edukacyjny spektakl ostrzegający przed niebezpieczeństwem uzależnienia od tzw. dopalaczy, czyli półlegalnych, syntetycznych narkotyków. Półlegalnych, ponieważ ich twórcy bawią się z prawem w kotka i myszkę: kiedy krążący w obiegu towar trafia na listę zakazanych środków, wypuszczają nową, jeszcze legalną mieszankę. Lekarze załamują ręce: wiedzą, jak radzić sobie z przypadkami przedawkowań i zatruć konwencjonalnymi narkotykami, ale wobec dopalaczy są bezradni, bo nie znają tych nowych, zwykle silnie toksycznych, substancji. Powiedzmy bez ogródek: podziemny rynek dopalaczy jest współcześnie jednym z najbardziej ohydnych i groźnych społecznie zjawisk. O mechanice jego działania, a także o niebezpieczeństwach przyjmowania tego typu produktów należy informować, zaś z samym zjawiskiem - walczyć. Nas jednak interesuje pytanie, co z tym problem może począć teatr?

Twórcy przedstawienia w płockim teatrze zaczęli od skąpania sceny w ciemności, rozświetlając ją najczęściej punktowymi światłami, nieledwie wyłaniającymi w pole naszego widzenia pojedyncze postaci. Tak wykreowaną minorową atmosferę podkreślili żałobną czernią kostiumów, od pierwszych sekund zapowiadającą tragiczne wydarzenia. Skontrapunktowali te zabiegi pulsującym beatem elektronicznej muzyki - znakiem tytułowej "jazdy", czyli totalnego zatracenia protagonisty w dopalaczowym tripie. Wprowadzili także zabawy projekcją z ustawionej na scenie kamery - nowoczesne rekwizytorium pomaga wszak nawiązać kontakt z młodą publicznością. W tych okolicznościach czwórka aktorów opowiada historię nastolatka, który krok po kroku uzależnia się od psychoaktywnych substancji, rozkręca handel dopalaczami, rujnuje sobie zdrowie i zaprzepaszcza przyszłość, wciąga w ćpanie kolejne swoje dziewczyny i załamuje do ostatniej chwili niczego nieświadomych rodziców. Opowieść odsłania kolejne stacje jego drogi ku przepaści.

Pomijając już plakatową naiwność wyjściowych chwytów, nie sposób nie zauważyć, że "Jazda" biegnie trasą pełną logicznych zakrętów. Nie wiadomo na przykład, jakie zasady rządzą przechodzeniem z roli do roli: młody aktor grający protagonistę na początku gra też swojego własnego brata, zaś aktorka grająca Siostrę ni stąd ni zowąd przeistacza się w kolejne dziewczyny Bohatera. Trzeba dużej uwagi i dobrej woli, by w porę zorientować się, którą postać oglądamy. Bez ostrzeżenia status zmieniają także aktorzy odtwarzający role rodziców: podchodzą do mikrofonów i półprywatnie wygłaszają profilaktyczne pogadanki o uzależnieniach. O samych bohaterach nie wiemy zresztą niemal nic: kim są, jaką mają przeszłość, jak mieszkają, jakie wyznają wartości, etc. Wydaje się oczywiste, że stworzenie mocniejszego szkicu społecznego i przybliżenie konkretnych realiów najbliższego otoczenia chłopca, mogłoby tę historię przynajmniej uwiarygodnić. Znamienne, że rodzice Bohatera zachowują się, jakby nie poczuwali się do współodpowiedzialności za sytuację. Nigdy nie dialogują z synem, mówią o nim per "on" i jedynie biernie relacjonują ciąg zdarzeń w czasie przeszłym.

Ale niezborność konwencji i dramaturgiczne luki to tylko pomniejsze problemy płockiego spektaklu. Jego twórcy uznali najwyraźniej, że cel uświęca środki i nie ma co bawić się w artystyczne subtelności, kiedy trzeba ratować życie setek młodych ludzi. Założenie to doprowadzili do granic absurdu, traktując widzów jak bandę półgłówków z zerową wyobraźnią i wiedzą o świecie. Zdania ze scenariusza - który sam w sobie ma wartość i styl tabloidalnego artykułu z wyboldowanym leadem - aktorzy wypowiadają z patetycznym namaszczeniem, co w scenach narracyjnych jest jeszcze tylko irytujące, zaś podczas mówionych do mikrofonu "wykładów" - kompletnie już nieakceptowalne. Nie mogłem uwierzyć własnym uszom, kiedy aktor, patrząc wymownie w publiczność, przerwał pogadankę aroganckim: "Nie zrozumieli. Trzeba powtórzyć". "Jazda" może służyć wręcz za antologię złych praktyk w rozmowie artystów z młodzieżą: pełno tu operowania ogólnikami, topornej dydaktyki i taniego moralizatorstwa, tak w samej historii, jak w jej wykonaniu.

Płockie przedstawienie stanowi w mojej opinii emanację szerszego problemu. Nie jest to bowiem jedyny przykład spektaklu, w którym szlachetne intencje stają się zasłoną dymną dla produktu kuriozalnego pod względem artystycznym, ale i edukacyjnym. Tymczasem uruchomiona przez płocki teatr machina organizacyjna imponuje: napisany został tekst, powstał spektakl, znalazł się poważny sponsor, dzięki któremu z dramatycznym ostrzeżeniem płockich artystów zaznajomiły się z pewnością już setki gimnazjalistów i licealistów, po niektórych pokazach zaś z widzami spotykali się pracownicy Monaru oraz lokalnej policji. Wszystko pięknie: misja społeczna, darmowy dostęp do dzieła, świetna frekwencja, współpracujące szkoły, a być może też całkiem pouczające pogadanki po pokazach. Czego chcieć więcej! Wobec potencjalnego pożytku społecznego płynącego z tego przedsięwzięcia, krytyka użytych w nim metod artystycznych może wydać się doprawdy niestosownym szczególarstwem.

A jednak upierałbym się że nim nie jest. Choćby dlatego, że strategia grożenia palcem i strojenia dramatycznych min zwykle wywołuje efekt odwrotny od zamierzonego - opór, przekorę, ironię. Zaś u młodych widzów, którzy może coś już w życiu widzieli wartościowego w teatrze, może przeczytali ze zrozumieniem kilka dobrych książek, tak histerycznie opowiedziana dydaktyka wzbudzi w najlepszym razie politowanie. Teatr - oprócz słusznych postaw - kształtuje zresztą również gust i wrażliwość. Z jakim wyobrażeniem teatru wychodzą po "Jeździe" mniej doświadczeni artystycznie młodzi ludzie? Czy uznają go na zawsze za podinscenizowaną formę lekcji wychowawczej, podczas której z wyżyn moralnych grzmi nieznoszący sprzeciwu głos tych, którzy wiedzą lepiej?

Warto jednak dodać, że teatr i dydaktyka nie muszą się wykluczać. Ale pod warunkiem, że twórcy nie zapomną, iż po to mamy sztukę, żeby pokazywać z jej pomocą człowieka w jego złożoności i wobec złożoności świata. Taki potencjał ma choćby technika teatralna, którą wymyślił Augusto Boal. Daje ona uczestnikom sprawcze moce: możliwość samodzielnego wyboru postawy i "przepróbowania" się w społecznych sytuacjach poprzez półimprowizowane sceny teatralne. Drama Boala z pewnością mogłaby udźwignąć i temat dopalaczy, uzmysławiając jego powagę, ale i unikając groteskowego grożenia paluszkiem. Jeśli płocki teatr zamierza kontynuować swoją edukacyjną misję - może to jest lepsza droga?

--

Mariusz Pogonowski JAZDA. Inscenizacja: Mariusz Pogonowski. Premiera w Teatrze Dramatycznym w Płocku 25 lutego 2017.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji