Artykuły

Homo Aue

"Punkt Zero: Łaskawe" w reż. Janusza Opryńskiego z Teatru Provisorium w Lublinie na 37. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Szymon Spichalski w Teatrze dla Was.

Jonathan Littell, autor "Łaskawych", ma jedną cechę wspólną z bohaterem swojej książki. Podobnie jak w przypadku Maxa Aue, jego pochodzenie jest skomplikowaną sprawą. Urodził się w Nowym Jorku, ale wychował we Francji. Ma żydowskie korzenie, jego rodzina wyjechała z okolic polskich ziem po pogromach wszczętych w wyniku zamachu na cara Aleksandra II. Te uwikłania Littella tłumaczą równie zagmatwaną postać SS-mana - protagonistę kontrowersyjnej powieści, która w 2006 roku wzbudziła kolejną już dyskusję dotyczącą kwestii indywidualnej odpowiedzialności za Holocaust.

Ponad tysiącstronicowa księga przedstawia fikcyjne wspomnienia Maximiliana Aue - oficera Schutzstaffeln o niemiecko-francuskich korzeniach, uwikłanego w kazirodcze relacje z siostrą i polityczną sympatię do nazizmu. Protagonista wstępuje do jednej z brygad Einsatzgruppen, by później zostać analitykiem badającym "wydajność" obozów koncentracyjnych. Powieść podzielona jest na rozdziały, których tytuły w przekorny sposób odwołują się do pojęć z zakresu muzyki i tańca ("Toccata", "Aria" i in.). Muzyka, kojarzona powszechnie z kulturalną "wyższością" Niemców, służy jako pretekst do oddzielania kolejnych aktów zbydlęcenia. Na tym opiera się główne napięcie "Łaskawych" - przekonanie o własnym ucywilizowaniu traci znaczenie wobec brutalnych wojennych realiów. Polski teatr sięgnął już po powieść Littella, by przypomnieć "(A)pollonię" Warlikowskiego. Stanowiła ona w spektaklu jedną z części składowych. W długim monologu Auego Maciej Stuhr próbował udowodnić widzom, że "może mają więcej szczęścia, ale nie są od niego lepsi".

Podobnym tropem podąża Janusz Opryński. W lubelskiej inscenizacji korzysta z najważniejszych wątków i fragmentów monumentalnej opowieści, uzupełniając ją o wyimki z Wasilija Grossmanna. Tytułowy "Punkt Zero" stanowi z kolei odniesienie do słynnej przemowy Imre Kertesza, który obóz w Oświęcimiu określił jako "etyczny punkt zero". Ta moralna pustka jest zresztą punktem wyjścia dla twórców. Scenografia Jerzego Rudzkiego składa się z wysokich białych ścian, z których niektóre mają wbudowane kulisy. Przestrzeń staje się tu raz zimnym gabinetem, raz komorą gazową i krematorium, kiedy indziej niemalże grecką świątynią. Po raz kolejny plastyczność okazuje się mocnym punktem twórczości Opryńskiego.

Przedstawienie rozpoczyna się monologiem Maxa (Łukasz Lewandowski), opowiadającego o realiach wojny totalnej. Najistotniejsze w tym wprowadzeniu jest stwierdzenie "mogę tylko mieć nadzieję, że nie zabiję", będące rodzajem przestrogi dla widza. Czy moralność jest kwestią urodzenia w lepszych czasach? - pytają twórcy, próbując zbudować kanał empatii wobec postaci będącej krwawym zbrodniarzem. Wkrótce Aue zostaje zwerbowany przez doktora Thomasa (Sławomir Grzymkowski) do SD, dwa lata później zostaje członkiem Einsatzgruppen i bierze udział w masakrze w Babim Jarze. Twórcy pokazują te wydarzenia w formie wielkiej imprezy, w której biorą udział pijani Niemcy. Artur Krajewski i Agata Góral wcielają się w mordowanych Żydów, ustawiając się w żywe obrazy - więźniów ściśniętych w wagonie złożonym z krzeseł czy błaznów traktowanych przez nazistów jak zabawki. Hitlerowski salut jest traktowany przez Maxa, Thomasa i urzędnika Rudolfa jak toast. Thomas robi mnóstwo zdjęć do swojego albumu, który w powieści traktuje niemal jako dzieło sztuki. Całość okrasza dynamiczna muzyka. Wszystkie sekwencje składają się w obraz wojny, która według Opryńskiego jest po prostu wielką pijacko-zbrodniczą orgią. W dodatku uprzedmiotawiającą człowieka - po bokach sceny wyświetlane są projekcje pokazujące nagie ciała aktorów. Są one poddawane analizie przez rzutowanie na nich siatek przypominających światła rentgenowskie. W wojennych realiach cielesność staje się wyłącznie obiektem naukowo-biologicznym.

Drugim ważnym aspektem lubelskiego spektaklu jest dramat samego Maxa, który pod ubraniem ukrywa damską bieliznę. Związane jest to z jego kazirodczą miłością do siostry. Relacja Maxa i Une (Eliza Borowska) nie przypomina jednak platońskiego ideału "dwóch połówek", jest bowiem podszyta patologiczną zależnością. Aue powtarza po niej niektóre kwestie. Jego kłopoty z tożsamością kończą się całkowitym upodobnieniem do siostry poprzez przebranie w sukienkę. "Skazą" Maxa jest także jego skrywany homoseksualizm. Dramat protagonisty zostaje podkreślony przez odniesienie do tragedii greckiej - Thomas jako jego przyjaciel wystylizowany jest na Piladesa, Aue i Una przypominają zaś Orestesa i Elektrę. Wspólnym obiektem nienawiści jest matka-Klitajmestra, żyjąca we Francji z ojczymem Maxa. Scena w kurorcie w Antibes podkreśla wyobcowanie Niemca, zmuszonego żyć w oderwaniu od swoich korzeni.

Spektakl przeplatają brutalne opisy i obrazy ukazujące koszmar Holokaustu. Wcielający się w różne postacie Krajewski jako jedna z nich wchodzi do zapadni, gdzie kopie swój grób. Odkryte plastikowe plansze przypominają kraty więzienia, z którego nie ma wyjścia. Zagłada jawi się zaś jako wielki przemysł, w którym ludzie stają się cyframi. Podkreśla to plakat spektaklu, na którym ludzka sylwetka przeistacza się w kod kreskowy. Postać Brzezińskiego nieprzypadkowo nawiązuje do Eichmanna.

Umiejętne operowanie wizualnością, świetne aktorskie kreacje (zwłaszcza Grzymkowskiego i Góral), wreszcie przemyślana kompozycja stanowią o sile przedstawienia. Groźnym memento stają się słowa Auego wypowiedziane na koniec widowiska: "macie więcej szczęścia ode mnie...". Po pierwsze dlatego, że uświadamiają nam niepewność naszych moralnych postanowień. Po drugie, że Max to szczęście jednak miał. W końcu powieściowy Aue dożywa spokojnie swoich dni w RFN, co przypomina o problemie nieprzeprowadzonej denazyfikacji w Niemczech. Zło niestety nieczęsto bywa ukarane.

Nie mogę się jednak pozbyć wrażenia, że reżyser ulega pokusie relatywizacji. W jednym z monologów Maxa pojawia się kwestia zwrotnicowego, który przepuszcza pociąg z wiezionymi na Zagładę. Czy jest zatem współwinny? Ba, czy samo obserwowanie zbrodni nie jest jej utrwalaniem i przyzwoleniem na nią? Powieść Littella nie porusza tak naprawdę nowych wątków. Pojawiły się one już w latach 80., przy okazji premiery filmu "Shoah" Claude'a Lanzmanna czy teorii "spojrzenia, które nie jest niewinne", związanej z niektórymi spostrzeżeniami Didi-Hubermanna. Wydaje się jednak, że ten zachodni - nomen omen - punkt widzenia związany jest z niezrozumieniem, czym była okupacja w Polsce czy na Ukrainie. Gdyby wspominany zwrotnicowy odmówił przepuszczenia pociągu, to byłaby to tylko kwestia nie jego osobistej odwagi, ale również poczucia odpowiedzialności. Za niewykonany "befehl" mógłby zginąć nie tylko on, ale także cała jego rodzina. I kto wie, czy jednym z najważniejszych pytań krążących koło lubelskich "Łaskawych" nie jest także nasza nadmierna skłonność do rewizji ludzkich postaw. Zapewne niewielu z nas byłoby dokładnie takimi jak Aue. Wszyscy za to jesteśmy zwrotnicowymi - zwłaszcza gdy widzimy, jak ponownie rozpędza się wielki pociąg Historii.

***

Szymon Spichalski - teatrolog i krytyk, absolwent warszawskiego WoT-u, obecnie pracuje jako kierownik literacki w Teatrze Baj Pomorski w Toruniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji