Artykuły

Kopciuszek bez karocy

"Kopciuszek" Joela Pommerata w reż. Anny Smolar w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Magda Huzarska-Szumiec w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Dziewięcioletnią dziewczynką byłam bardzo dawno temu, ale gdyby przy pomocy jakichś bajkowych czarów można byłoby cofnąć czas, to chciałabym być dziewięcioletnią dziewczynką, którą rodzice zabrali na "Kopciuszka" do Starego Teatru. Jestem pewna, że byłabym pod wrażeniem przedstawienia, podobnie jak jestem dzisiaj.

Bo reżyserce Annie Smolar udało się kilka rzeczy rzadko spotykanych na naszych scenach. Zrobiła mądry, mówiący o istotnych, poważnych sprawach spektakl, który czasami jest okropnie śmieszny, a czasami wzruszający. No i mogą oglądać go dziewięcioletnie dzieci (to granica wieku jaką słusznie wyznaczyli twórcy), jak i dorośli, którym pretekst w postaci dziecka nie jest potrzebny, by zasiąść na widowni.

Zobaczą tu "Kopciuszka" opartego na tekście francuskiego dramatopisarza Joela Pommerata, który kompletnie rozmontował tekst klasycznej bajki. Nie ma tu co liczyć na przesłodzoną, disneyowskąjej wersję, złotą karetę, wróżkę w pięknej sukience i szklany pantofelek zgubiony na balu o północy.

Za to mamy Kosie (czyli złośliwszą wersję Gosi, tak nazywaną przez macochę i jej córki), która właśnie pożegnała się z umierającą na chorobę nowotworową mamą. Młodziutka dziewczyna, wcale nie taka miła ani grzeczna (znakomita Jaśmina Polak), nie radzi sobie z traumą i stara się robić wszystko, by ani na moment nie zapomnieć mamy. A gdy się to choć na chwilę stanie, wpędza się w takie poczucie winy, iż odnosimy wrażenie, że zaraz zrobi sobie krzywdę. Zamiast tego karze się, przyjmując kolejne domowe prace. I to wcale nie jest przebieranie maku, tylko wynoszenie śmieci, czy wyciąganie włosów zatykających umywalki.

Na tę poważną warstwę "Kopiuszka" twórcy nakładają całą gamę groteskowych, nasyconych nieraz czarnym humorem scen, które powodują, że widzowie w każdym wieku niemal płaczą ze śmiechu. Już choćby na widok rewelacyjnej Małgorzaty Gałkowskiej. W jej wykonaniu Macocha to współczesna pańcia, która równie zaciekle walczy z każdym milimetrem tłuszczu, jak i ze zmarszczką, z uporem wymuszając na ludziach, by utwierdzali ją w przekonaniu, iż wygląda młodziej od swoich córek. Zresztą wszyscy aktorzy są tu obsadowo trafieni w punkt: i fajtłapowaty Ojciec Zbigniew K. Kaleta, i upiorne córeczki (Małgorzata Gorol i Marta Ścisłowicz). Ale przede wszystkim Bartosz Bielenia, który w genderowej wersji Wróżki rozbawił mnie do łez.

Ale nie tylko mnie obecną teraz, ale też schowaną gdzieś we mnie głęboko dziewięcioletnią dziewczynkę, która już wtedy nie znosiła, gdy traktowano ją jak idiotkę. Anna Smolar rozmawia ze sceny z dziećmi poważnie, nie ukrywając przed nimi, że rodzice czasem się kłócą, czasem przeklinają, a w życiu zdarzają się sytuacje, na które nie mamy żadnego wpływu. A że niektórzy rodzice, tak jak siedząca obok mnie pani, będą po spektaklu musieli wytłumaczyć dziecku, co to znaczy "bara bara", to tylko dobrze im zrobi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji