Artykuły

Zabawa z wdziękiem

Kornel Makuszyński tworzył literaturę dla dzieci i młodzieży przez całe półwiecze, od początku XX w. Kilka pokoleń czytelników spotkanie z literaturą zaczynało od jego książek; zasługuje zatem na miano klasyka gatunku. Jednak wciąż pozo staje pisarzem inspirującym, po którego teksty chętnie sięgają twórcy filmowi czy teatralni. Tajemnica powodzenia tej literatury tkwi zapewne w ciepłym, pozbawionym złośliwości humorze, w intrygującej akcji i szacunku okazywanym braciom mniejszym, dzieciom. Makuszyński, idąc za myślą Janusza Korczaka, przed dziećmi nie kuca, nie "upupia" swoich bohaterów, pokazując ich w sytuacjach zarówno komicznych jak i dramatycznych. A przy tym daleki jest od natrętnego moralizatorstwa.

Grzegorz Janiszewski i Sławomir Gaudyn, twórcy Teatru Młodego Widza, sięgnęli po tekst-komiks "Przygody Koziołka Matołka" i przełożyli go bardzo udanie na język i formę spektaklu teatralnego.

Z tekstu Makuszyńskiego autor adaptacji, Grzegorz Janiszewski, wydobył celnie i dramaturgię, i dowcip; dobrał przygody i sceny dające się zainscenizować i nader zręcznie zneutralizował natrętną, narzucającą się poetykę niby-komiksu. Wzbogacił swoimi kupletami, które przydały tekstowi świeżości i go uwspółcześniły.

Sławomir Gaudyn - reżyser przedstawienia, dał przykład sprawnej i wdzięcznej realizacji, przez wykorzystanie środków więcej niż skromnych, zastosowanie klasycznego zabiegu: teatru w teatrze, gdzie aktorzy są brygadą sceny i równocześnie wielofunkcyjną trupą sceniczną.

Ograne, umęczone teatralnie drabiny - tu ożywają, czarne stroje - nie rażą, umowność kostiumu - nie męczy, gdyż świetnie harmonizuje z tym teatrem podstawowym, prostych środków, spektaklem na wskroś aktorskim i moderne na tyle, na ile pozwala konwencja. Przy tym czule do widza nakłonionym, ale bez kokieterii i mizdrzenia. Wszakże za mało granym na proscenium i na widowni, która raczej z przypadku staje się miejscem akcji. Schowany w pudełku sceny, wychodzi z niej z ociąganiem i raczej bez pomysłu. (Bo nie przebieganie aktorów między rzędami).

Ten spektakl współtworzą najpełniej - praca aktorska Agaty Parchyty i Dawida Żłobińskiego, muzyka Adama Prucnala i prostota (nie prostactwol) środków inscenizacyjnych Sławomira Gaudyna oraz ruch sceniczny w opracowaniu Jacka Tomasika.

Agata Parchyta wreszcie może pokazać w pełni swój sceniczny wdzięk i grać w swoich naturalnych żywiołach: tańca - pantomimy i najlepszego, w tej mizernej wokalnie trupie, śpiewu. Zmienność sytuacji scenicznych i dobry kontakt z partnerami, dają tej aktorce konieczny sceniczny komfort, w który potrafi swój talent, uparcie i pracowicie szlifowany, widowni okazać.

Dawid Żłobiński w tytułowej roli Koziołka Matołka, aczkolwiek jako zadanie aktorskie miał przede wszystkim okazywanie sprawności gimnastycznej i łatanie dziur, w które wpadał reżyser, gdy zabrakło mu pomysłu, to jednak prawdziwie zachwycał, istniejącym w nim talentem scenicznym, który doczekał się wreszcie spełnienia w dobrej roli. Efekt i wysiłek aktorski marni kiepska emisja głosowa, która za sprawnością ciała p. Żłobińskiego jeszcze nie nadąża. A pozostali z tej trupy - Grzegorz Janiszewski i Sławomir Gaudyn na swoim uporczywie poprawnym poziomie. Przy czym - chciałbym retorycznie zapytać, bo nie wiem, do licha ciężkiego: czy ustawicznie znudzona mina aktora Gaudyna to kreacja sceniczna, frustracja pozateatralna, czy... wybór artystycznego "środka"? Wszelako w kilku momentach ta "poza" czy sceniczny "zez" trafnie zaistniały, gdy Gaudyn świadomie złamał konwencję i wychylił się z roli... w autodemaskacji. Ma Gaudyn w swoim "ja" scenicznym dużo komicznej ironii i dystansu, wszakże niepotrzebnie zaznacza: "Uwaga, a teraz staję obok roli!".

Kilka pięknych scen - etiuda z ptakiem, z wiedźmą - akurat może najmniej dla dzieci intrygujących, dały im wszelako poznać smak teatru, w którym i światło (tak rzadko zapalane w innych spektaklach tarnowskiego teatru - czemu?!), i kostium, i ruch sceniczny idą w parze, a nie obok, czy przeciw sobie. I kilka scen dynamicznych - z żołnierzami, czy tak oczekiwanie przez dzieci gonitwy sceniczne, ze slapstickowymi gagami, jak choćby ta z sanitariuszem.

I na koniec - niewątpliwą ozdobą spektaklu jest muzyka teatralna (podkreślam: teatralna) Adama Prucnala, kompozytora i aranżera, który nie potrzebuje już rekomendacji na rynku estradowym. Ta muzyka, dramatyczna, kiedy trzeba, eklektyczna, pastiszowa, uzupełniająca, wypełniająca, prowadząca - słowem muzyka teatralna właśnie stała się i narratorem akcji, i ilustracyjnym dopełnieniem spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji