Artykuły

Trainspotting w Teatrze Śląskim

Miałem niedawno przyjemność przeprowadzić rozmowę z Bernardem Krawczykiem, znanym śląskim aktorem, obchodzącym w tym roku 50-lecie pracy artystycznej. W jej trakcie spytałem się jubilata czy mógłby sobie wyobrazić, jaka byłaby reakcja nieżyjących już aktorów, święcących triumfy w czasach jego młodości, na to co dzieje się współcześnie na scenach teatralnych. W odpowiedzi usłyszałem, że nie chcieliby oni uwierzyć w tak wielkie zmiany, jakie zaszły w teatrze od strony repertuarowej czy wykonawczej. Pomyślałem wówczas - ciekaw byłbym ich reakcji, gdyby przyszło im zobaczyć wystawianą w Teatrze Śląskim w Katowicach od stycznia br. sztukę "Trainspotting", brytyjskiego pisarza Irvine Welsha. Pewno aktorskie dusze czmychnęłyby prędko sądząc, że trafiły w piekielne czeluście...

Wydana w 1993 r. książka "Trainspotting", to najbardziej znana powieść Welsha. Skutecznie odzwierciedla ona paradygmat dzisiejszych globalistycznych czasów, charakteryzujących się m.in. postrzeganiem ludzkości jako sieci różnorodnych, wielokulturowych skupisk, mających równe prawa dla swej egzystencji. Ponieważ paradygmat ten z założenia nie uznaje tematów tabu, twórcy sztuki podpisujący się pod nim, tacy jak Welsh, z wielką swobodą kierują swą uwagę na wycinki ludzkiego życia, które w przeszłości uważane były za nietykalne, wstydliwe czy niebezpieczne.

"Trainspotting" zawiera w sobie brutalnie realistyczny opis egzystencji młodych narkomanów w kontekście postindustrialnej rzeczywistości, panującej w ówczesnych szkockich miastach. "Sex, drugs, alcohol and football" - wokół tych spraw toczy się codzienność bohaterów powieści, przesiąknięta desperacją, przemocą, cierpieniem, wulgarnym humorem ale i przebłyskami nadziei, tęsknotą za lepszym, szczęśliwszym światem. Przetłumaczona do dziś na 11 języków książka Welsha stała się kanwą dla filmu "Trainspotting" w reż. Danny Boyle'a oraz podstawą sztuki teatralnej pod tym samym tytułem.

W przedstawieniu zaproponowanym publiczności przez Teatr Śląski, szczególne wrażenie wywołuje scenografia i światło autorstwa Pawła Dobrzyckiego. Sugestywnie wprowadzają widza w ponury świat "wyklętych" zaułków miejskich, w których "life is brutal and full of 'zasadzkas'". Świat ten nie jawi się obco, przypomina fragmenty niektórych dzielnic Bytomia, Siemianowic czy Świętochłowic, które charakteryzują się "pomaraszonymi" familokami, rozwalonymi "hasiokami" i walającymi się tu i tam "manelami". Wszystkie sekwencje sztuki zawierają w sobie wiele ciekawych poMysłów, takich jak na przykład: umieszczenie dużych ekranów, na których wyświetlane są filmy dopełniające klimat danej sceny, wykorzystywanie zapadni, wielkie rusztowanie z muszlami.

Na słowa uznania zasługują również aktorzy, przed którymi stanęło trudne zadanie zmierzenia się z kultowymi już wizerunkami bohaterów filmowej wersji "Trainspotting", z którego wyszli obronną ręką. Udało im się nadać indywidualny rys (szczególnie Grzegorz Przybył w roli Marka) kreowanym przez siebie postaciom. Młodzi aktorzy grają niezwykle dynamicznie, z powodzeniem wpisując się w ekspresyjną narrację sztuki.

Oglądając katowickie przedstawienie miałem wrażenie, że oglądam kipiący energią i kolorami teledysk, który ma przyciągnąć uwagę widza i nasycić go doznaniami audiowizualnymi. Nie zdziwiło mnie to, gdyż taki sposób oddziaływania na odbiorcę we współczesnym świecie jest bardzo popularny, szczególnie w mediach nastawionych na szybki i skondensowany przekaz informacji. Norma medialna ma jednak dwie strony. Z jednej, otrzymujemy podawane na bieżąco (przynajmniej w założeniu obiektywne) najświeższe "newsy" a z drugiej, natłok informacji, obrazów może wywołać brak rozeznania i bezrefleksyjność.

Pragnący iść z duchem czasów spektakl "Trainspotting", wyreżyserowany przez Michała Ratyńskiego, zaspokoił moją ciekawość audiowizualnych wrażeń, ale nie pobudził mojej wyobraźni, nie porwał intelektu w stronę refleksji. Czy była to wina reżysera obawiającego się wejść w rolę moralizatora, pragnącego pozostać wyłącznie Obserwatorem rzeczywistości (dziś wielu twórców pragnie przyjąć postawę człowieka absolutnie neutralnego, ponadpodziałowego, światocentrycznego)? Być może? Myślę jednak, że był to głównie efekt zaburzenia równowagi między formą a treścią sztuki na korzyść tej pierwszej. Przyczyniło się to do zamazania niektórych wątków czytelnych w oryginale, a dotyczących zagrożeń i uwarunkowań egzystencji człowieka w dzisiejszym świecie. Przykładowo: oglądając przedstawienie odnosi się wrażenie, że narkomanem to w sumie fajnie być - można prowadzić luzackie życie, robić różne "jaja", przeżywać odloty, a że czasem się pocierpi... to pryszcz (ciekaw byłbym, co powiedzieliby o tym "ćpuny" z katowickiego dworca); niekiedy w natłoku wypowiadanych przez aktorów na "full" zdań, umyka ich znaczenie. Między innymi zatraca się tak kwestia mówiona przez jednego z bohaterów w końcowej scenie, będąca niejako uzasadnieniem nadmiaru obsceny w sztuce: "utopić ten jebany świat w ślinie. bo ślina odkaża" (czyli doprowadzić do prześlinienia... przepraszam, przesilenia chorej rzeczywistości w wyniku czego jest szansa, że nastąpi odbicie w stronę jej zdrowienia).

Ponieważ lubię przysłowia, chciałbym zakończyć ten tekst dwoma spośród nich: "Jako mądrzy napisali, iż się czasy mienią, a my się też z nimi zawżdy mienić musimy" (Mikołaj Rej). Stary mistrz ma rację, taki jest wymóg ewolucji, której podlega cały świat. Obyśmy tylko - Ty potencjalny widzu kontrowersyjnej sztuki "Trainspotting" i ja piszący te słowa - nie zapomnieli, że "Człowiek bez rozumu jak łódź bez steru" (anonim).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji