Artykuły

Jak sąsiedzi przy trzepaku

"Diabeł i tabliczka czekolady" wg Pawła Piotra Reszki w reż. Kuby Kowalskiego w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Pisze Kacper Sulowski w Gazecie Wyborczej - Lublin.

Paweł P. Reszka w "Diable i tabliczce czekolady" nie szuka sensacji. Nie pokazuje marginesów ani patologii. Przede wszystkim próbuje zrozumieć. Kuba Kowalski, który przeniósł na scenę reportaże autora wziął sobie to do serca. Do zadania podszedł z rozwagą i rozsądkiem. Efekt? W Teatrze Osterwy powstał spektakl z klasą i ze smakiem, który powinno się pokazywać nie tylko w Lublinie.

"Diabeł i tabliczka czekolady" to zbiór reportaży Pawła P. Reszki, dziennikarza lubelskiej redakcji "Gazety Wyborczej" i reportera "Dużego Formatu". W maju ubiegłego roku książka została wybrana najlepszym reportażem literackim, a jej autor uhonorowany Nagrodą im. Kapuścińskiego.

Przede wszystkim zrozumieć

Reszka opisuje w niej historie mieszkańców Lublina i okolic, ale - jak mówi - nie uważa się za regionalnego kronikarza. Bo nie jest to książka o Lubelszczyźnie. Historie, które przytacza mogły wydarzyć się wszędzie. Pisze o konsekrowanej dziewicy, która poślubiła Chrystusa i podopiecznych domu pomocy społecznej, których odcięto od dostępu do erotyki w internecie. Opowiada o matce-dzieciobójczyni i nastolatce, z której koledzy śmieją się, bo jest biedna. Na podstawie małego wycinka z życia, będącym punktem wyjścia do opowieści, potrafi celnie uchwycić współczesne zjawiska i społeczne tendencje. Mówi o uczuciach, emocjach i problemach, z którymi mierzą się zwyczajni ludzie w niezwyczajnych sytuacjach.

Na pierwszy plan w wysuwa bezradność, samotność i wyobcowanie. W każdej z opowieści w parze z tematem idzie bliskość z bohaterem. Autor przede wszystkim próbuje go zrozumieć. I w te starania skutecznie wciąga czytelnika.

Mozaika ludzi i zjawisk

Kuba Kowalski, który przeniósł zbiór reportaży Reszki na scenę jeszcze mocniej wyeksponował poczucie bliskości, które towarzyszy podczas lektury książki. Reżyser wraz z dramaturżką Julią Holewińską wybrał 15 opowieści, które wzbogacił prostymi środkami i lekkim zarysem dramatyzacji.

Postawił na prostotę, oszczędność i kameralność. Niektórych bohaterów poznajemy już w foyer przed wejściem na salę. Podanie ręki, krótka wymiana zdań. Kolejne postaci prowadzą nas na scenę. Uśmiech, "dzień dobry", "zapraszamy". Konsekrowana dziewica opowiada o ślubie z Chrystusem. Przepełniona miłością i wiarą. Ale też strachem i potrzebą bliskości. Żałuje, że nie będzie mieć dzieci i nigdy nie zbliży się do wybranka. Potem Monika. Nastolatkę wyzywają w szkole od dziwek i brudasek. W domu bieda, w szkole koszmar. I dalej. O chłopaku, który zabił z miłości, o "leczeniu przytulaniem" z homoseksualizmu. O kobiecie, która zabija kolejne nowonarodzone dzieci, by chronić się przed gniewem męża.

W każdej z wybranych opowieści Kowalski stawia na naturalność. Nie ma efekciarstwa, rysowania grubą kreską, zagrywania się. Reżyser stworzył w ten sposób małą mozaikę ludzi i ich problemów. Z jednego świata płynnie przechodzimy do kolejnego. Postaci często lawirują między historiami, a opowieści przenikają się wzajemnie.

Jak sąsiedzi przy trzepaku

Jedną z najważniejszych zalet spektaklu jest jego zespołowość. Obsada "Osterwy" wykazała się dyscypliną w użyciu środków, pokorą względem grupy i umiejętnością współpracy. W niektórych scenach reżyser oddaje aktorom więcej pola, jak w domu pomocy społecznej (świetne kreacje Krzysztofa Olchawy i Janusza Łagodzińskiego), w innych środki ogranicza do minimum (uderzający monolog Jolanty Rychłowskiej).

Zdarzyły się jednak momenty, w których twórcy minęli się z zamysłem autora. To na przykład skarykaturyzowana postać seniorki-czirliderki i spłycona historia o ojcu, który największą dumę czuje, gdy dzieci proszą go o pieniądze. Ciekawym akcentem jest obecność w spektaklu prawdziwego bohatera jednego z reportaży. Angolczyk Miguel mówi, że nazywają go brudasem, małpą i asfaltem. Ale to tylko fragment rzeczywistości, bo tak ogólnie to kocha Polskę. Jego obecność przypomina, że wszystko, co zobaczyliśmy na tej scenie, zdarzyło się naprawdę.

Kartą, którą zagrał Kowalski przy tworzeniu inscenizacji jest więź między widzem a aktorem. Stąd m.in. ulokowanie publiczności na jednym poziomie ze sceną. Aktorzy wychodzą z różnych zakamarków, rozmawiają z nami, uśmiechają się. Widzowie mogą nawet spróbować ciasta, którym częstuje jedna z postaci. W tej interakcji nie ma jednak nic nachalnego. Nikt nie narusza granicy intymności. Aktorów traktujemy jak sąsiadów spotkanych przy trzepaku. Można odwrócić głowę w drugą stronę. Ale można zagaić o pogodzie i powiedzieć "dzień dobry".

"Diabeł i tabliczka czekolady" to spektakl, w którym pierwsze skrzypce gra tekst. Książka Reszki to nie poszukiwanie sensacji, nie pokazywanie marginesów i patologii. To przede wszystkim próba zrozumienia. I to reżyser wziął sobie mocno do serca. Do przeniesienia książki na scenę podszedł ostrożnie, z taktem i rozwagą. Dlatego "Diabeł i tabliczka czekolady" to spektakl z klasą i ze smakiem, który powinni zobaczyć widzowie nie tylko z Lublina.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji