Artykuły

Wspaniałe rozległe śmietniki Witkacego

Po obejrzeniu "Szewców" w Studenckim Teatrze "Kalambur" z Wrocławia, zajrzałem do świeżo wydanych recenzyj teatralnych Karola Irzykowskiego. W obszernym tomie, za który należą się słowa uznania wszystkim, którzy nad nim pracowali, znalazłem tylko dwie recenzje o Witkacym, choć ten był jednym z "fiołów" krytyka, z czasem poświęcił mu całą książkę "Walkę o treść". Irzykowski wyżywał się w polemikach, drugą pełną książkę poświęcił "zmiażdżeniu" Boya; ten przynajmniej odpowiedział, Witkacy nigdy się do odpowiedzi nie poniżył. Pierwsza z dwu wspomnianych recenzyj omawia "Wariata i Zakonnicę", druga "Mister Price", napisanego do spółki z E. Dunin-Borkowicz, którą krytyk całkowicie pomija. W tych recenzjach - co było dla mnie niemałym zaskoczeniem - uderza jakieś dalekie podobieństwo do recenzyj Tadeusza Brezy, przyjaciela i powiernika Boya, choć Breza z reguły jest życzliwy, gdy Irzykowski buduje siebie w złości i w gniewie, już słychać amunicję, która potem miała wybuchnąć w "Walce o treść". Proszę posłuchać:

"...P. Witkiewicz, który się wciąż uważał za męczennika futuryzmu, nie może się dziś uskarżać na brak poparcia. Należy dziś do autorów najczęściej grywanych w Warszawie. W historii legend tak łatwo wytwarzających się w Polsce legenda o talencie i dramaturgicznym pionierstwie Witkiewicza będzie należała do najcharakterystyczniejszych. Można wystawić jedną i drugą bzdurę dla eksperymentu, można przez krótki czas ulec terrorowi reklamy, zwłaszcza w imię przyszłości sztuki polskiej, ale jeżeli to już trwa parę lat, to albo niżej podpisany protestując przeciw temu nie zna się na sztuce i powinien by w ogóle zaprzestać krytyki, albo to wmówione powodzenie jest objawem innej kategorii, smutnym objawem socjologicznym i narodowym, dokumentem zbiorowej głupoty, blagi i tchórzostwa.

...Witkiewicz, który ma pewne plany teoretyczne w dramaturgii właściwie je zdradza, nie wypełnia, nie eksperymentuje, tylko się tanio bawi.

...Dynamika nie może u niego dojrzeć i zadania swego pełnić, bo on sam ją psuje niewczesnymi kawałami... Zamiłowanie autora w ordynarności niszczy "dynamizm napięcia" jego sztuki co kroku.

...Jego metodą są tak modne dziś skróty, które jednak - w jego zastosowaniu - niczego nie skracają, tylko brutalizują życie, mają w sobie coś schematycznego i oschłego.

...U Witkiewicza król musi być operetkowy i wyraża się na przykład tak: "Dobrze ci tak, takich to tylko bić w mordę" lub "Błyszczy pani jak diament inkrustowany w kawałku zgniłego salcesonu".

...Ja zresztą nie nonsens zarzucam Witkacemu, tylko bzdurę, to znaczy, że jego nonsens jest nudny i martwy! Nie ma pisarza, który by brał sobie tyle swobody formalnej, ile Witkiewicz, a tak mało z niej zrobił, ta dysproporcja pomiędzy pretensjonalnymi środkami a rezultatem! Ale impotencja twórcza najwięcej odsłania się w jego sztukach normalnych, zupełnie zrozumiałych!"

Po dziś dzień prześladuje mnie pewien zwrot Irzykowskiego z "Walki o treść": A teraz szykuję śmiertelny cios dla Czystej Formy pana Witkiewicza, jeśli ją przetrzyma, czeka ją długie życie (przytaczam z pamięci).

Tak więc kiedy po powrocie ze spektaklu zajrzałem do recenzyj, przeżyłem miłą chwilę. Te potworne złudzenia, iż mówi się dla drugiego człowieka, w planie drugiego człowieka, iż to jego chce się pouczyć, zbawić, że o nic innego nie chodzi! I to samozadowolenie, to głaskanie się po udach, kiedy dokonawszy dzieła, stwierdza się, iż wywód posiada także płynność, siłę i - dar przekonywania, choć to - psiak wybrzydza się na kota, to królik przyglądając się wielbłądowi woła: jak można tak wyglądać. Każdym słowem indywidualność buduje jedynie siebie i pozostaje ślepa i nieczuła na drugą istotę.

Proszę, oto przemawia wielbłąd: SAJETAN (w "Szewcach").

Już ci się też język w tych wyklinaniach skiełbasił - daj lepiej pokój. Ja chcę, żeby kto ten proceder raz detalicznie wyświetlił, a ten klnie już bez żadnego dowcipu i bez żadnej francuskiej lekkości. Poczytałbyś lepiej "Słówka" Boya, aby choć trochę kultury narodowej nabrać, ty wandrygo, ty chałapudro, ty skierdaszony wądrołaju, ty chliporzygu odwantroniony, ty wszawy bum...

Ten sam (opanowując się nadludzkim wysiłkiem i wstając z kolan):

A ja się nadludzkim zaiste wysiłkiem opanowuję. A ja wiem, że dożyję. A ja mam w sobie intuicję i tempo: tempo di pempo, jak ktoś mówił, dziamdzia jego zafatrany glamzdoń. Ja wiem, jako czas idzie, i wiem to, że o ile dawniej nacjonalizm był czymś faktycznie świętym, i to specjalnie u narodów uciśnionych i tych, co przegrywali, to dziś jest klęską i będę to gadał, choćbyście mi tu dożywocie w dwójnasób przedłużyli i ozdobili codziennym mordobiciem w godzinę wypowiedzenia tych słów.

Ten sam:

Na miłość boską, tylko nie róbcie tych sztuczek z tak zwanego "nowego teatru", bo się tu oto przed wami na te dywany wyrzygam i koniec. Wracając do poprzedniego: wytrzymać istnienie bez obłędu, rozumiejąc choć trochę jego esencję, bez zatumanienia się religią, czy społecznikostwem, to nadludzkie nieomal zadanie. Cóż mówić o innych! Jestem jak pluskwa, opita, zamiast żywą krwią burżujską, mieszaniną soku malinowego idejek i witryjoleju codziennego kłamstwa.

Ten sam (nie odwracając się w tył mówi do publiki):

Teraz będę gadał. Dobrze, żeście mnie zakatrupili, niczego się już nie boję i powiem prawdę: jedna jest dobra rzecz na świecie, to indywidualne istnienie w dostatecznych warunkach materialnych. (Tamci leżą aż do odwołania). Zjeść, poczytać, pogwajdlić, pokierdasić i pójść spać. Poza tym nie ma nic - to jest, psia ich ścierwa, pyknicka filozofia.

Wbrew pozorom punkt ciężkości tkwi tutaj nie w filozofii i nie w psychologii, na którą krytyk najwięcej się wybrzydza, lecz w języku stanowiącym wartość samą w sobie. Irzykowski wciąż wykazuje twórcy Czystej Formy jej zależności od treści, wykazuje mu, iż to one warunkują formę, a nie na odwrót. Jak na teoretyka, Witkacy istotnie popełnia elementarne błędy, jego Forma mało ma wspólnego z tym, co może być uważane za formę, ale co z tego? Któż w dziele sprawdza teorię? To dzieło powinno się sprawdzić, a nie teoria. W czytaniu Irzykowski ma rację, w czytaniu ma się przed sobą kogoś, kto umie myśleć, kto w głowie ma wspaniałe wzory i umie się do nich odwołać. Jednakże po próbie sceny widzi się, iż krytyk przegapił rzecz główną. Największym wrogiem Irzykowskiego w naszych czasach jest to, co dawniej stanowiło jego siłę: postulat doskonałości. Jeśli w roku 1965 istnieje coś, czego nie da się strawić, to właśnie doskonałość. Irzykowski raz po raz pokazuje, co powinien zrobić Witkacy, aby był lepszy. Otóż jeśli da się słuchać Witkacego, to właśnie dlatego, że nie chce on być doskonały, pod tym względem wyprzedził swój czas. Ma odwagę być trywialny, głupawy, obala wszelakie reguły, raz słusznie a raz nie i w sumie jest bliższy aniżeli ktokolwiek z jego generacji. Karty już nie mogą tyć tasowane jak dawniej, nie da się znieść doskonałego tasowania, od doskonałego tasowania wolimy nawias; otwieranie i zamykanie nawiasu w naszych oczach na scenie przez mówiących za każdym razem naprawdę bawi. W roku 1965 widownia nie jest podobna do żadnej poprzedniej, teraz siedzą tam mrówki oblane ukropem, ogarnięte paniką, bez jutra; na co tym mrówkom doskonałość? Wszystko co w ostatnich latach zrobiło karierę, powstało właśnie na zasadzie antydoskonałości, śmiecia, wygłupu; wszystko to - to prawdopodobnie ma przed sobą jeden rok życia, lecz dla roku 1965, cóż ważniejsze aniżeli on sam? Nasz czas rozkochany jest w fównie, w zgniłych jajach. Kahnweiler, długoletni marchande Picassa, przytacza jego powiedzenie: Trzeba mieć ideę, lecz płynną, ruchomą. Taka jest właśnie idea Witkacego.

Rośnie on wraz ze swym śmietnikiem, jego śmieciarstwo posiada urok, który gaśnie przy nadmiernym wylizywaniu, ucieka ze sztuk, które zanadto czuć potem. Witkacy wyrósł na zmęczeniu sztuką; już po pierwszej wojnie światowej było ono dosyć silne. Znudzony regułami, konwencjami, nękany świadomością katastrofy, ku której idziemy, Witkacy wyrzucił je wszystkie za burtę i odkrył całą umowność sztuki, nieznośną zwłaszcza w takich okresach, jak nasz, kiedy nie wiadomo, co tej umowności podporządkować. W roku 1965 Irzykowski wraz ze swymi doskonałymi wzorami jest nie do przyjęcia (choć trudno sobie wyobrazić, aby jego racja miała nie powrócić), natomiast Witkacy wraz z bogactwem perwersji, kompleksów, zainteresowań, lektury, erotyzmu, Witkacy atakowany przez Witkacego, Witkacy posiadający odwagę swych wad, nie kastrujący siebie, Witkacy obnażony jak drzewo po zrzuceniu liści, Witkacy, który w ciągu jednego posiedzenia po zażyciu peylotlu potrafił zrobić trzy portrety, a w przeciągu równie krótkiego czasu napisać sztukę - żyje. I trzeba go przyjąć z całym dobrodziejstwem inwentarza i polubić, a nie kompromitować, nie pomawiać o impotencję. Jeśli Witkacy był impotentem, to czyją u nas potencją można się zachwycić? Dlaczego krytyk, nawet wybitny, musi być nieznośny?

I czeladnik (w "Szewcach"):

To jako te piszą nieuświadomione literatniki - te rozbabrywacze ich pojęcie porządku, te nieczyste monisty, sakra ich pluga: życie sztuką a sztuka życiem. Też to mamy to, wicie, tu na naszej małej szewskiej scence - to syćko, co te balaganiste łby się wymądrzają.

Zabawa. Zabawa, w której pewne sytuacje i elementy się powtarzają. Wydaje mi się, iż najciekawszy byłby tu krytyk-psychoanalityk, próbujący scałkować tę niezwykłą postać. Zamiast nieciekawych, wątpliwej wartości spostrzeżeń, przywiódłby nas przynajmniej do punktu wyjścia, do osoby Witkacego, przecież fascynującej, żywiołowej, ogromnej.

Przed pójściem na "Szewców" słyszałem, że to najlepszy Witkacy. Przeczytałem potem "Sonatę Belzebuba", nie wydaje mi się gorsza, nie ustępuje ona "Szewcom", którzy nam są bliżsi, bo tu i ówdzie dotykają żywych i aktualnych spraw, zazębiając o nasze doświadczenia, nimi to tłumaczą się te oklaski przy otwartej scenie; swoje powodzenie wiele sztuk zawdzięcza temu, iż można się pośmiać z tych, którzy zwykle z nas się śmieją. Ale mówiąc językiem Irzykowskiego, tu odczytywaniu rewolucji Witkacy nie zachwyca specjalnie. Kompleks langusty, kompleks dobrego żarcia, dobrej dziwy - wszystko to da się wyczytać z każdego podręcznika historii. Niezwykły jest tylko autor, niezwykłe sposoby sporządzania jego słynnych majonezów.

Bardzo ładna jest rozmowa pod sam koniec, dowód, iż to, co się stało, musi mieć swoją kontynuację, jest nieodwracalne.

JEDEN Z PANÓW: TOWARZYSZ X

Więc słuchajcie, towarzyszu Abramowski, ja rezygnuję na razie z upaństwowienia kompletnego przemysłu rolnego, ale nie jako kompromis...

DRUGI Z PANÓW: TOWARZYSZ ABRAMOWSKI

Oczywiście, prześwietlenie ideowe tego faktu będzie takie, że oni muszą to zrozumieć jako tylko i jedynie czasowe przesunięcie...

Gdyby Witkacy żył i przesiadywał wraz z nami w PIW-ie, wśród bardzo ładnych i bardzo łatwych dziewcząt, nachylony nad szklanką podłej herbaty, "Szewców" grano by prawdopodobnie i w Dusseldorfie, i w Paryżu, i w Londynie, i na Brodwayu jako sztukę o rewolucji, a kompleks polski, wynikły z niemożności powrotu do rodziny wielkich narodów, przyjąłby to z pewną satysfakcją. Witkacy jednak nie żyje i "Szewców" poza krajem nikt nie wystawia. Nieżyjący Witkacy nie stanowi żadnej karty politycznej, więc żadnej z jego powieści ciekawszej od wielu najgłośniejszych, nikt dotąd nie przetłumaczył; we współczesnym świecie nic się nie dzieje bez windy, bez pieniędzy, wczorajsza literatura polska cieszy się jeszcze mniejszym uznaniem aniżeli dzisiejsza, która jakąś tam kartę polityczną przecież stanowi. Choć bardzo witkacowscy, zdawałoby się do niczego nie podobni, "Szewcy" są przecież również bardzo polscy, pod koniec pojawia się nawet chłop galicyjski z kosą i Chochoł z "Wesela". Również z tej sztuki widać, jak głęboko sięga choroba czy właściwość literatury polskiej: nie może ona w ogóle odejść od spraw narodowych; każdy z polskich pisarzy marzy właściwie o napisaniu Wesela czy Antywesela, nie ma ucieczki ze świata narodowego do świata, jednostki, do zamkniętego królewskiego świata psychologii jednostki, który leży u podstaw wielkiej literatury rosyjskiej, francuskiej czy amerykańskiej. Na niektórych polskich sztukach nagle pojmuje się, skąd ta niechęć do psychologii i w rezultacie jej słabość. Psychologia stanowi coś wstydliwego, mało ważnego. Co kogo obchodzą intymne przeżycia jednostki, której ciągłym przeznaczeniem to - spłonąć na ołtarzu ojczyzny? To nieprawda, iż polska wieś zaciszna, polska wieś spokojna... Panuje na niej wieczny stan wojny, która powoduje, iż nawet zabawa ma posmak rozpaczy lub szaleństwa. Ten stan wojny w permanencji sprawia, iż literatura polska pełna aluzji wciąż wymaga klucza, komuż by się chciało z kluczem przystępować do rzeczy tak drobnej jak książka czy sztuka teatralna, napisanych w języku mało znanym? Ten choć z wyższych powodów płynący pogardliwy stosunek do przeżyć jednostki, z jednej strony rodzi ów bardzo specyficzny psychologizm wiechowski, zaś z drugiej - brutalizmy, niedopracowania psychologiczne Witkacego, gdyż wbrew pozorom są to siostry! Przyrodnie na pewno.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji