Artykuły

Reportaż zza kulis

Wrocławski Studencki Teatr "Kalambur" jest jednym z najstarszych i najciekawszych w Polsce. Działa od 1958 roku; na kilku swoich scenach: dramatycznej, poezji, kabaretowej i poświęconej debiutom literackim dał ponad dwadzieścia pięć premier, z których takie przedstawienia jak: "Pugaczow" wg Jesienina, "Kurt" i "Słowiańskie wesela" Grześczaka, "Chmury" Arystofanesa i "Szewcy" Witkiewicza, przyniosły "Kalamburowi" ogólnopolską popularność, wiele zasłużonych nagród i wysokich ocen.

Stanisława Ignacego Witkiewicza "Szewcy" - naukowa sztuka ze śpiewkami w III aktach, napisana w 1934 r. - jak mówi podtytuł, w inscenizacji i reżyserii Włodzimierza Hermana, to przedstawienie, które zebrało znakomitych recenzji i nagród najwięcej. Podczas III Międzynarodowego Festiwalu Kulturalnego Studentów w Warszawie w ub. roku "Szewcy" otrzymali jedno z trzech równorzędnych wyróżnień Międzynarodowego Jury Krytyki Teatralnej, a nagrody indywidualne zdobyli za reżyserię - Włodzimierz Herman, oraz wykonawca roli Sajetana w "Szewcach" - Janusz Hejnowicz. Było to bezwzględnie najlepsze polskie przedstawienie międzynarodowego festiwalu. Opinia ta potwierdziła się na Festiwalu Studenckich Teatrów w Łodzi kiedy to właśnie "Szewcy" uzyskali tytuł "przedstawienia roku". Pisaliśmy wiele zarówno o "Kalamburze", jak i o "Szewcach" z okazji premiery. Dziś postanowiliśmy odtworzyć - korzystając z relacji realizatorów - jak powstało to najlepsze studenckie przedstawienie teatralne?

Jest wrzesień 1966. Od premiery "Szewców" (w marcu 1965) minęło sporo czasu. W nowej swojej siedzibie, przy ulicy Kuźniczej we Wrocławiu zespół "Kalambura" odbywa już próby nowego programu. Ale "Szewcy" nie schodzą z afisza: było 67 spektakli w samym Wrocławiu i niemal we wszystkich wojewódzkich miastach. Nowy sezon, już za kilka dni, zainauguruje "Kalambur" właśnie przedstawieniem "Szewców" i "Chmurami" A potem nowa premiera: "Łysa śpiewaczka" Ionesco... W foyer teatru trwa właśnie próba czytana: głośno, raz po raz przerywając czytanie, wyraźnie niezadowolony z siebie, Ryszard Wojtyłło, powtarza kwestię po kwestii... Reżyser - "Wowa" Herman chodzi po sali, słucha uważnie, czasem z uśmiechem przerywa: "musisz to zaokrąglić, spróbuj jeszcze raz..." W kącie na razie nie zatrudniony oczekuje Janusz Hejnowicz. Korzystam z okazji, wyprowadzam go do jednej z garderób.

Mówi Sajetan Tempe - majster szewski, rzadka bródka "dzika" i wąsy. Blondyn siwiejący. Ubrany w normalny strój szewski z fartuchem. Około 60 lat To opis Witkacego. W rzeczywistości Janusz Hejnowicz ma lat o połowę mniej, wcale nie łysieje, nie ma bródki dzikiej i wąsów, natomiast nosi okulary co niewątpliwie dodaje mu powagi. Jest z wykształcenia prawnikiem, wykonuje swój zawód, ale teatr traktuje bardzo serio. Z "Kalamburem" związany od wielu lat należy do jego najwybitniejszych wykonawców (świetny "Chłopusza" w "Pugaczowie"), interesuje się poezją: w ogólnopolskim festiwalu poezji Gałczyńskiego zdobył kiedyś II nagrodę (pierwszej nie przyznano).

"Przy "Szewcach" liczyła się przede wszystkim ciężka praca... To moje główne wspomnienie. Po raz pierwszy zdecydowaliśmy się na pełną, trzyaktową sztukę dramatyczną. Dla teatru amatorskiego rzecz wyczerpująca... A więc najpierw praca nad tekstem. Pamiętam moment, gdy pierwszy raz, wspólnie z Włodkiem Hermanem czytaliśmy "Szewców" zespołowi, przyjaciołom teatru, "kibicom"... To było takie duże grono. W tym gronie zwykle czytamy teksty, także do programów kabaretowych, więc teksty satyryczne... Przy tym często słuchacze się śmieją, ale to, co działo się przy czytaniu "Szewców" nie da się porównać z niczym. Widownia, jak to się mówi, konała ze śmiechu... Aż to nas przestraszyło, bo jak to mówią: kto się śmieje na początku... Bardzo szybko śmiechy się jednak skończyły, gdy zaczęliśmy próby... Nie żartuję, to była ciężka praca. Próby odbywaliśmy przez cztery miesiące, zwykle wieczorami, prawie codziennie. Najintensywniej wykorzystaliśmy dwutygodniowy pobyt w Karpaczu, na zimowych wczasach, wtedy próbowaliśmy dwa razy dziennie: rano i po południu.

Obsadę ustalił "Wowa", nie podlegała żadnej dyskusji. Każdy otrzymał do opracowania rolę olbrzymią, jak na warunki amatorskiego teatru absolutnie przerastającą jego siły. "Wowa" pracował z nami nad tekstem, z każdym indywidualnie, szlifował kwestię po kwestii. Każdy budował swoją postać według wskazówek reżysera, ale dopiero na końcowych próbach mogliśmy się przekonać w jakiej mierze całość jest jednolita pod względem stylu i środków, które stosują partnerzy. Udział reżysera w tym spektaklu oceniam na 90 proc, on jeden od początku do końca wiedział czego i jak chce, umiał nami kierować..."

- "Janusz jak zwykle przesadza - mówi "Wowa" Herman, który właśnie wszedł i słyszał ostatnie słowa - nie będziemy się oceniali w procentach..."

Włodzimierz Herman jest kierownikiem artystycznym teatru. W "Kalamburze" od 1959 roku, reżyserował m. in. "Słowo o Jakubie Szeli", "Kurta", "Pugaczowa", "Chmury". W 1960 roku ukończył historię na Uniwersytecie, aktualnie otworzył przewód doktorski na filologii.

- "Pomysł wystawienia "Szewców" powstał po ukazaniu się 2 tomów dramatów S.I. Witkiewicza w opracowaniu Konstantego Puzyny. Oczywiście chodziłem najpierw z tym pomysłem sam, nosiłem się z nim, przeprowadzając natychmiastową jego ocenę od strony możliwości obsady... Kiedy te możliwości ujrzałem, byłem pewien, że "Szewców" zagramy. Potem były rzecz jasna rozmowy z Puzyną, który nam bardzo wiele pomógł...

Witkacy nie należy do autorów często grywanych, toteż widziałem na scenie właściwie bardzo niewiele jego sztuk, znałem dokładnie z relacji inscenizacje Kantora, widziałem przedstawienie "Oni"... Z tego co widziałem i z tego co wiedziałem, wydawało mi się, że klucz jaki stosują do Witkacego jest niewłaściwy... Jest to widzenie Witkacego przez jakąś surrealistyczną groteskę, albo przez farsę. Ja szukałem czegoś innego. Dla mnie tym kluczem do właściwego rozumienia jego sztuk była raczej bliskość twórczości Witkacego dramatowi ekspresjonistycznemu: te niesłychanie poważnie, z ekspresją mówione tyrady, wszystko bardzo serio, przez co samo doprowadza się w pewnym momencie do parodii... "Szewcy" mieli bardzo wiele walorów politycznych, niesłychaną aktualność tekstu, jest to na pewno najlepsza ze sztuk Witkiewicza (i pewnie najciekawszy polski dramat od czasów "Wesela"), w końcu o decyzji zagrania decydował także i ten wzgląd, że była to sztuka właściwie nigdy nie wystawiona. Mierząc trochę siły na zamiary postanowiłem wprowadzić tę sztukę na scenę... Nie bez znaczenia był fakt, że jest to sztuka pisana z największym poczuciem humoru..."

- Jaki był Wasz stosunek do samego tekstu?

- Najwierniejszy z wiernych... Oczywiście z wielu względów musieliśmy dokonać pewnych skrótów, głównie w II i III akcie... Skróty te dotyczyły głównie tych aluzji do literackich sporów (np. z Chwistkiem), które byłyby dziś kompletnie niezrozumiałe W III akcie Witkiewicz stosuje pewien zabieg polegający na dążeniu do świadomego zanudzenia odbiorcy, znużenia... Zasygnalizowaliśmy ten moment, utrzymaliśmy w zasadzie tok proponowany przez autora (dla ukazania niemożności wyjścia z sytuacji), ale przez skróty staraliśmy się uniknąć autentycznego zanudzenia... A ponadto bez skrótów spektakl trwałby 3,5 do 4 godzin, trwa 2 godziny 20 minut.

- Jak powstawała obsada?

- Najpierw znalazłem Sajetana, uważałem, że to najtrudniejsza rola. Toteż Hejnowicz był pierwszym, którego zapoznałem z tekstem i pomysłem wystawienia sztuki. Potem okazało się, że ważnych i trudnych postaci jest więcej: Prokurator, Księżna

Obsadę starałem się dobierać według pewnych osobistych, prywatnych cech, predyspozycji wykonawców, którymi dysponowałem... Uważam, że amator najlepiej grywa te postacie, których cechy w jakiś sposób nosi na co dzień w sobie. Ten styl gry, powiedzmy skromniej, stylik - nazywam: cytowaniem stanów emocjonalnych... Amator-aktor przeżywa rolę grając i tym samym cytuje jak gdyby stan emocjonalny człowieka, który w takiej sytuacji tak właśnie zachowywałby się... Stąd np. u czeladników brak charakteryzacji, z wyjątkiem tej koniecznej ze względu na sceniczne reflektory... Oni mogliby być właśnie takimi chłopcami...

Tu wtrąca się Hejnowicz:

- Prawie wszystkie recenzje analizowały postacie aktorskie. Ten styl ogromnego demonizmu, wygłoszona z ekspresją tyrada i zaraz potem absolutne wyłączenie się z akcji, gruba faktura, ten cały śmietnik Witkacego najlepiej pokazać mogą amatorzy...

* * *

Jedną z najważniejszych osób dramatu jest Prokurator Robert Scurvy. Pisze o nim autor: twarz szeroka, zrobiona jakby z czerwonego salcesonu, w którym tkwią inkrustowane, błękitne jak guziki od majtek, oczy. Szczęki szerokie - pogryzłyby na proszek (zdawałoby się) kawałek granitu. Strój żakietowy, melonik. Laska ze złotą gałką (trs démod). Biały halstuch zawinięty i ogromna w nim perła... Jak odnalazł tę postać - mówi jeden z najsilniej, związanych z "Kalamburem" wykonawców, sam autor wielu tekstów - Ryszard Wojtyłło.

- "Kiedy jeszcze tam, w piwnicy "Wowa" i Janusz czytali pierwszy raz na głos sztukę, cały czas zastanawiałem się czy i co zaproponuje mi reżyser, dopiero pod koniec czytania zaczęło mi się wydawać, że zagrałbym Prokuratora. I od razu ten lęk, a jeżeli zaproponuje - jak podejść do tej postaci, jak to robić...

Te wątpliwości i niepokoje nie opuszczały mnie przez wiele tygodni prób. Wspólnie oglądaliśmy spektakl "Oni" Witkacego w Teatrze Polskim, dyskutowaliśmy o stylu gry, o kluczu, potem były próby, próby i jeszcze raz próby... Koledzy byli już właściwie "zaklepani", a ja wciąż nie mogłem odnaleźć Prokuratora Scurvy. Do premiery był jeszcze tydzień, właściwie wszystko umiałem i wiedziałem, ale postaci nie było... Pewnego dnia przyniesiono na próbę frak wypożyczony z teatru, stary, zniszczony, był dla mnie za mały, krępował moje ruchy, dali mi melonik, laskę ze srebrną gałką, włożyłem białą, frakową koszulę i muchę, wyszedłem na korytarz... Nikogo tam nie było. Popatrzyłem na siebie w lustrze. Powiedziałem kilka kwestii, spróbowałem krok... Potem powtórzyłem to samo na pustej scenie, jeszcze jeden krok, jeszcze jedno zdanie... I zaraz potem zaczęła się próba: wszedłem na scenę jak zwykle z lewej strony, powiedziałem swoje: hehe i pierwsze zdanie: "jakbyście to chcieli nie mordować?...", usiadłem na bujanym fotelu i... poczułem się Prokuratorem Scurvy... Czy jestem postacią? Mimo tych 67 przedstawień uważam, że ciągle jeszcze nie, były przedstawienia, podczas których byłem z siebie zadowolony, były i gorsze, wydaje mi się, że ciągle brakuje mi jeszcze precyzji..."

Jak wiadomo w "Szewcach" na scenie szewcy pracują naprawdę, autentycznie. Ojciec "Wowy" Hermana jest przedwojennym szewcem, był na przedstawieniu, bardzo podobała mu się fachowa strona widowiska, żartując żałował tylko, że nie mógł poznać z czego oni robią te podeszwy: ni to skóra ni guma... Wykonawcy i pod tym względem przygotowani byli bez zarzutu: odbyli trzy prawdziwe lekcje u pobliskiego majstra, podczas czwartej majster nauczył ich już takich szczegółów z dziedziny wykonywania damskich szpilek, że "Wowa" w obawie, iż któryś zmieni zawód i rozłoży w ten sposób premierę, zabronił dalszych nauk.

Zresztą kontakt z przedstawicielami zawodu szewskiego nie urwał się także i po premierze... W Gorzowie na widok afisza "Szewcy" przedstawienie wykupiła dla swoich pracowników miejscowa Spółdzielnia Szewców i Cholewkarzy, zresztą bardzo sobie potem chwaląc spektakl...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji