Laski i sens
Wkurzają mnie laski, które wysiadują w knajpach - mówi jedna z bohaterek sztuki "No Bar", granej na Scenie w Bramie Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie. A mnie wkurza, że młode, zdolne i pełne wdzięku aktorki, które bardzo chętnie oglądałabym na scenie w czymś, co się do oglądania nadaje, występują w spektaklu, który nie ma większego sensu. Poczynając od tekstu, a na ustawieniu świateł kończąc. I gdyby to była tylko studencka wprawka, pokazywana w szkole teatralnej, bo jej twórcy: Jakub Roszkowski - reżyseria i Maria Spiss - autorka tekstu, są studentami krakowskiej PWST, można by przejść nad tym do porządku dziennego. Jednak "No Bar" prezentowany jest na profesjonalnej scenie i tu zaczyna się problem.
Aktorki Ada Fijał i Katarzyna Weredyńska siedzą na podwyższeniu, czekając na jakiegoś faceta. Nie bardzo wiadomo, kim on dla nich jest i po co ma przyjść, czy jest mężczyzną którejś z nich, czy może obydwu naraz. Nie ma to i tak większego znaczenia, bo owo oczekiwanie służy jedynie do teatralnej zabawy, odgrywania przez aktorki tych samych scenek, zamieniania się kwestiami, przechodzenia z jednej konwencji w drugą. Raz są współczesnymi dziewczynami, posługującymi się niewyszukanym językiem, za chwilę przybierają westernowe pozy, bo okazuje się, że tak naprawdę przyszły do baru zastrzelić owego faceta.
Ponieważ przedstawienie nosi tytuł "No Bar - quasimusical", wszystko to przeplatane jest piosenkami, które też mają służyć teatralnym igraszkom. Raz aktorki wygłupiają się, śpiewając plażową piosenkę, to przechodzą do knajpiano-jazzowych klimatów. I żeby ktoś nie mówił, że nie znajduję w spektaklu żadnych pozytywów, to z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że Ada Fijał i Katarzyna Weredyńska świetnie śpiewają. Tylko, dlaczego sensu w tym brak?