Artykuły

Brylanty Dziennika Łódzkiego

Z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru Dziennik Łódzki nagrodził młodych aktorów - artystów, którzy pracują na scenie nie dłużej, niż pięć lat. Brylanty otrzymali: Marieta Żukowska (za rolę w "Blasku życia") i Mariusz Ostrowski (za rolę w "Chorobie młodości"). Z laureatami rozmawia Michał Lenarciński.

Michał Lenarciński: Decyzja o wstąpieniu do szkoły teatralnej dojrzewała w tobie stopniowo, czy też było to nagłe olśnienie?

Marieta Żukowska: - Pewnie to zabrzmi dość banalnie, ale zawsze chciałam być aktorką. Co nie znaczy, że nikogo tą decyzją nie zaskoczyłam. Od siódmego roku życia uczyłam się grać na skrzypcach, skończyłam liceum muzyczne i moi rodzice, podobnie jak profesorowie, mieli nadzieje, że będę kształciła się w tym kierunku. I kiedy oznajmiłam, że będę zdawała do szkoły aktorskiej, przyjęto moją decyzję nie tylko z zaskoczeniem, ale też bez entuzjazmu. Postawiłam jednak na swoim i zdałam do łódzkiej szkoły.

Jesteś łodzianką?

- Urodziłam się w Żywcu i, choć może tego nie widać, jestem góralką z krwi i kości. I z charakteru.

Do szkoły dostałaś się za pierwszym "podejściem"?

-Tak.

Dlaczego wybrałaś Łódź? Do Krakowa z Żywca przecież bliżej?

- To Łódź właściwie mnie wybrała, a zadecydował przypadek: dokumenty złożyłam do szkoły krakowskiej i łódzkiej, ale pokryły się terminy egzaminów: gdy w Krakowie rozpoczynał się pierwszy etap egzaminów, w Łodzi był już trzeci. Postawiłam więc wszystko na jedną kartę. I nie żałuję.

W tym roku uzyskasz szlify zawodowca, za kilka miesięcy ukończysz szkołę, otrzymasz dyplom. Czy szkoła spełniła twoje oczekiwania?

-Wcześniej nie miałam związku z teatrem i do szkoły zdawałam "na czuja". I dopiero szkoła pokazała mi drogę, którą powinnam iść. Z pewnością starałam się zachować własny indywidualizm i nie być ślepo wierna szkole. Zawsze wierzyłam, że do wszystkiego konieczny jest dystans.

W ubiegłym sezonie pojawiłaś się po raz pierwszy na zawodowej scenie. To była rola młodziutkiej ofiary psychopatycznego małżeństwa w "Blasku życia". Jak przyjęłaś to, że Teatr im. Jaracza, mogący pochwalić się znakomitym zespołem aktorskim, tobie zaproponował tę rolę?

- To było dla mnie ogromne zaskoczenie, a zarazem nagroda od losu, boja wcale nie starałam się. To przyszło samo. Na początku byłam nieco przerażona, a dzięki ludziom, których spotkałam przy tej pracy, mogę dziś mówić, że ten debiut to jak dotąd najlepsze doświadczenie mojego życia. Między innymi dlatego, że miałam kontakt z Małgosią Buczkowską, która nie tylko jest wspaniałą aktorką, ale i wspaniałym człowiekiem.

Za niespełna miesiąc kolejna premiera w "Jaraczu" i znów pojawisz się w przedstawieniu reżyserowanym przez Grzegorzka. Tym razem będzie to już rola główna.

- W tym przedstawieniu wszyscy gramy główne role, a Isobel jest jedynie główną bohaterką. Ja czuję to tak: na dobry spektakl pracują wszyscy.

Czy to kolejne doświadczenie w Teatrze im. Jaracza może wróżyć, że zostaniesz tu na dłużej?

- Nie mam pojęcia, czas pokaże.

A chciałabyś?

- Byłabym szczęśliwa, jeśli tak by się stało.

Porozmawiajmy o twoich filmowych projektach.

- Właśnie skończyłam zdjęcia do "Bezmiaru sprawiedliwości" w reżyserii Wiesława Saniewskiego. Miałam możliwość zagrania znów nie głównej roli, ale głównej bohaterki. To było kolejne dobre doświadczenie, na planie spotkałam się z takimi aktorami jak Danuta Stenka, Jan Englert, Artur Żmijewski czy Jan Frycz.

"Blask życia", jak wspomniałaś, przyszedł sam, a "Bezmiar..."?

- Pojechałam na casting. Nie uważam, aby udział w castingach był ujmą, przeciwnie: casting daje szansę aktorom jeszcze nieznanym.

Poprzez casting trafiłaś też do najchętniej oglądanego serialu telewizyjnego - do "M jak miłość". Zdradzisz kogo grasz?

- Dziewczynę z dobrego domu, która ma wielkie problemy, w tym problem narkotykowy. Ona jest wrażliwa i delikatna, ale jej życie łatwe nie jest.

Kiedy obejrzymy premierowe odcinki z twoim udziałem?

- Za dwa miesiące.

Jakie są twoje nadzieje i marzenia związane z aktorstwem?

- Chciałabym spotykać dobrych ludzi i dobrze pracować. Nie myślę o sukcesie, bo sukces jest w nas. I jeśli każdy człowiek będzie dążył do swojego celu szczerze i uczciwie się temu poświęcał, to odnajdzie swoje miejsce. W Teatrze im. Jaracza udaje mi się to. To mnie kształtuje i rozwija.

Michał Lenarciński: Jaka była twoja droga do zawodu?

Mariusz Ostrowski: Długa. Chodziłem do liceum w Kielcach, a moją wychowawczynią była pani od polskiego. Kiedyś powiedziała, że kto zapisze się do kółka teatralnego, ten będzie miał podwyższoną ocenę z języka polskiego. I zapisałem się. Nie ukrywam, że miałem ochotę w coś takiego się pobawić, ale decydującym aspektem była perspektywa wyższej oceny. '

To trochę spekulacja.

- Byłem przebojowym chłopakiem, a oceny - jak mówili sami nauczyciele - zdobywałem na piękne oczy. Ale mama opowiadała mi, że jako kilkuletni chłopczyk bardzo chciałem wziąć udział w konkursie piosenki podczas wakacji nad morzem. Niestety, zapisów już nie przyjmowali, aleja, niezrażony, siedziałem pod drzwiami i cały czas prosiłem: czyja też mogę, czy mogę? I w końcu pozwolili mi wyjść na estradę. Stanąłem przy mikrofonie, dałem głową znak orkiestrze, by grała, a tu cisza. Wreszcie zapytali co mają zagrać. A ja na to: jak to co? "Kaczkę dziwaczkę"! I zaśpiewałem.

Czyli ta licealna przygoda miała swe źródła w dziecięcej fascynacji.

- No tak. Z końcem liceum złożyłem dokumenty na handel zagraniczny (jako umysł ścisły byłem nawet bardzo dobrze przygotowany) i do szkoły aktorskiej, co było sporym zaskoczeniem. Okazało się, że trzeba było wybrać aktorstwo.

W Łodzi?

- Nie. Najpierw uczyłem się w Studium Wokalno-Aktorskim w Gdyni przez dwa lata, później półtora roku studiowałem w Warszawie, aż na trzy lata trafiłem do Łodzi, gdzie szkołę skończyłem.

Dlaczego tak się stało?

- Dlatego, że z warszawskiej akademii wyrzucono mnie za absencję. Ja chciałem studiować, a nie chodzić do szkoły. I kiedy mnie wyrzucono ze szkoły, wygrałem casting do roli Kordiana w Teatrze Polskim w Szczecinie. Pół roku pracowałem też u Adama Hanuszkiewicza. Te doświadczenia były dla mnie dobrą szkołą.

Taka szkoła bez szkoły to dość specyficzna sytuacja.

- To była szkoła zawodowa. I po tym czasie przyjechałem do Łodzi dokończyć studia.

Zdawałeś egzamin?

- Tak. I zostałem przyjęty na drugi rok, jako że pierwszy miałem zaliczony w Warszawie. Nie żałuję tej drogi.

W Łodzi grasz w dwóch teatrach: w Nowym i Jaracza. Która scena jest macierzysta?

- W Teatrze im. Jaracza podpisałem umowę i mam nadzieję, że zostanę tu na etacie.

Rola w "Lwie na ulicy" to nie jest twoja pierwsza rola na tej scenie?

- Nie. Najpierw zastępowałem Przemka Redkowskiego w "Dniu Walentego". Później grałem w "Graj klezmerska kapelo", a jeszcze ucząc się w szkole wystąpiłem w roli policjanta w "Dżumie".

Propozycja z Teatru Nowego, gdzie znakomicie zagrałeś w "Chorobie młodości" była konsekwencją tego, że pracuje tam większość osób z twojego roku, a do obsady zabrakło aktora?

- Właśnie tak. W "Bliżej" występuje czworo "naszych", a do "Choroby młodości" zabrakło jednego, by była to obsada złożona wyłącznie z absolwentów jednego roku. I zwrócono się do mnie. Przeczytałem tekst i wiedziałem, że bardzo chcę zagrać.

Zawód aktora dzisiaj to teatr, film i serial. Widzisz się w każdym?

- Teatr i film to są dla aktora dwie najważniejsze sztuki. Serial jest po prostu serialem i to wszystko. W filmie fabularnym i w teatrze można tworzyć kreacje, w serialu raczej rzadko. Może epizod? Nie wiem, jak musiałby być wybitny scenarzysta, by wystarczyło mu inwencji na rozwinięcie głównej roli na przykład na trzy lata. Zagrałem już w filmie "Spam" - główną rolę człowieka chorego na autyzm. Choć film odnosił sukcesy za granicą, polscy dystrybutorzy nie zdecydowali się na jego rozpowszechnianie. Szkoda.

Bywasz na castingach?

- Oczywiście, to dziś jest zupełnie naturalne, to rodzaj sprawdzenia się, porównania.

Co jest twoją szansą w aktorstwie?

- Chyba ja sam. Indywidualne myślenie, własne podejście do zawodu, etos, etyka moralno-zawodowa. Jeśli w takim kierunku będzie się szło zgodnie z własną wiarą, to będzie dobrze.

A pokora? Jest potrzebna?

- Bardzo potrzebna. Bez względu na zawód, a również w życiu prywatnym, pokora jest nieodłącznym elementem wchodzenia w dorosłe życie.

Na zdjęciu: Mariusz Ostrowski w spektaklu "Choroba młodości".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji