Artykuły

Judasz w roli gangstera

Po jednej stronie barykady opozycyjna organizacja z Szefem na czele, po drugiej - policyjny aparat państwa, pomiędzy nimi zaś Judasz, który na przekór odwiecznemu archetypowi zdrajcy usiłuje dochować wierności idei.

Nie wiemy, jaka to idea, podobnie, jak nie sposób określić miejsca jej narodzin. Iredyński stwarza w swych dramatach sytuacje modelowe. Widz dopełnia je zależnie od czasu i okoliczności, w których sztuka pojawia się na polskich i obcych scenach.

Dramat człowieka walczącego ze swym przeznaczeniem nie zna granic. Gorycz posądzenia o zdradę ma smak jednaki i niezależny od sprawy, jakiej się służy; jednaki jest też wymiar bezbronności jednostki wobec przemocy, której mechanizm pozostaje niezmienny po obu stronach tej lub innej barykady. Gdzieś na marginesie gry wielkich sił rozgrywa się głęboki dramat człowieka ograbionego z idei, której poświęcił się bez reszty.

Dramat bliski widzowi w Polsce, Stanach Zjednoczonych, Finlandii, RFN czy Szwajcarii, gdzie przed czternastu laty odbyła się światowa prapremiera sztuki "Żegnaj, Judaszu".

Nie kryję, że z zielonogórską premierą wiązałam spore nadzieje. Mógł (może?) to być spektakl istotny, mógł (może?) być krok w poszukiwaniu drogi do widza ważny.

Czy był?

Obejrzałam dwa przedstawienia "Żegnaj, Judaszu...", drugie z nadzieją, że zatrze wrażenia z pierwszego.

Ale nie zatarło

Drobne zmiany w sposobie gry aktorów nie zdołały odmienić całego spektaklu, w którym dramat Judasza przybrał spłaszczoną formę zgoła sensacyjnej opowieści o dwóch zwalczających się mafiach i o jednym uwikłanym w tę walkę człowieku. Przedstawienie jest swoistą ilustracją tekstu sztuki, wiernie oddającą gesty i dialogi, ale po zbawioną głębi, odartą z dramatu.

Nie potrafię rozstrzygnąć, dlaczego tak się stało. Czy zabrakło czasu na kilka prób, czy była to niemoc aktorska czy reżyserska, czy też wszystkiego tego po trochu.

Zbigniew Lesień wymyślił sobie Judasza - dwudziestolatka i mimo, że bohater Iredyńskiego jest znacznie starszy, miał do tego pełne prawo. Prawo, które traci jednak swój byt wraz z utratą wiarygodności przez tytułowego bohatera.

Andrzej Byś (Judasz) pojawia się na scenie jako młody, zadowolony z siebie człowiek: trochę beztroski, trochę zapatrzony w siebie. Zdecydowanie - chłopiec, a nie mężczyzna.

Chłopiec mówi wprawdzie o więziennych przesłuchaniach, ale są to tylko słowa. Scenicznych dowodów drogo opłaconej dojrzałości brak: żywiołowe reakcje i nieposkromiona młodzieńcza emocjonalność są odpowiednie do wieku i zupełnie sprzeczne z wpisanym w tę postać życiowym doświadczeniem. Narastająca motywacja zdrady szeleści papierem.

Wewnętrzny dramat zostaje zagłuszony strzelaniną, przerysowanymi gestami z filmów gangsterskich i dialogami, w których czerstwa bułka zdaje się być tak samo zajmująca i istotna jak ważny szkolny epizod z przeszłości Judasza. Zniknął dramat - pozostała fabuła, dialogi zastąpiły rozmowę, myśl zginęła pod potokiem słów.

Zamiast kreacji scenicznej rzeczywistości otrzymaliśmy niedoskonałą jej iluzje. Pełna strzelaniny policyjna obława nie przypadkiem budzi rozbawienie widowni. No cóż, film dysponuje doskonalszymi środkami iluzji, a rezygnacja z teatralnej umowności na scenie zwykle się nie opłaca.

Widz gubi się w tym świecie. I na nic zdają się chwyty, przy pomocy których usiłuje się mu podać gotową prawdę na talerzu (Komisarz posługuje się zapalniczką porzuconą przez Piotra, ba! wykonuje kilka dodatkowych gestów, by podkreślić identyczność form przemocy).

Patrz widzu: Judasz zdradził, bo obie strony potraktowały go tak samo.

Widz, owszem, przyjmuje tą prawdę do wiadomości. I tylko, kiedy sztuka się kończy, pojąć nie może, dlaczego gangster Judasz zwinąwszy pięć milionów, idzie się wieszać.

Nie udała się nam ta premiera. Czy mimo to nie można by jeszcze uratować przedstawienia?

Pewną nadzieję obudziła we mnie nieznaczna wprawdzie, ale zauważalna metamorfoza Komisarza, która nastąpiła w popremierowym spektaklu. Za pierwszym razem był to rasowy policjant, który chce jak najszybciej ująć Szefa i zniecierpliwiony stratą czasu odbywa rozmowę z Judaszem. W drugim przedstawieniu pośpiech został stonowany, dzięki czemu właściwy sens rozmowy staje się czytelniejszy, choć daleko jej jeszcze do wymiaru spokojnie i świadomie prowadzonej gry między godnymi siebie partnerami. Ta gra wymaga skupienia, jakie towarzyszy ostatnie decydującej partii szachów

Brak skupienia jest grzechem całego spektaklu. Wielkie ludzkie dramaty toczą się w ciszy i milczeniu, zgiełk je topi, rozmieniając na dramatyczne gesty bez pokrycia.

Z całej obsady póki co pojęła tę prawdę jedynie Karolina Jóźwiak. Kreuje ona postać Młodziutkiej Bladej w sposób subtelny i wyciszony, wspaniale wykorzystując tak pozornie nieistotne środki, jak sposób noszenia kostiumu, poruszania się, zawieszenie głosu, gestu. Dramat Młodziutkiej Bladej został misternie utkany z takich właśnie drobiazgów.

Czy zobaczymy na tej scenie również dramat Judasza? Piotra?

Teatr ma nad filmem Jedną wielką przewagę - misterium tworzenia powtarza się każdego wieczoru, podczas kolejnych spotkań z widzem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji