Artykuły

Życie jest grą

Dla Calderona delia Bar­ki życie jest snem. Dla Christophera Hamptona - a więc po części ta­kże dla Pierre'a Choderlosa de Laclosa - życie jest grą. Piszę: po części, bowiem sztu­kę Hamptona "Niebezpieczne związki" byłoby dość trudno nazwać sceniczną adaptacją powieści Laclosa pod tym sa­mym tytułem. Powieść ukazała się drukiem w roku 1782 i od razu zdobyła sobie szeroki roz­głos, noszący zresztą wiele znamion skandalu Blisko sto lat była na indeksie, a jeszcze w roku 1912 Boy pisał o niej, że "dotąd przebywa w regio­nach literatury gorszącej". Z czasem uległa jednak jakby za­pomnieniu i dopiero w roku 1960 wydobył ją ponownie z mroku słynny film Rogera Vadima noszący tytuł literackie­go pierwowzoru. Kilkakrotna próbowano ją również adapto­wać dla potrzeb teatru, acz nie zawsze z powodzeniem, głów­nie - jak się zdaje - z po­wodu formy dzieła, które jest powieścią epistolarną. Dlatego Hampton wybrał drogę być może łatwiejsza ale też sku­teczniejsza: po prostu streścił powieść. A właściwie na jej podstawie napisał sztukę, któ­ra wystawiona w roku 1985 w Stratfordzie została uznana za najlepsza sztukę roku. Oczywi­ście można się na taki zabieg zżymać, faktem jest jed­nak iż "Niebezpieczne związ­ki" Hamptona rozpoczęły pe­łen sukcesów marsz przez eu­ropejskie sceny. Tak dotarły do Polski, naj­pierw do Warszawy (prapre­miera polską w grudniu ubie­głego roku w Teatrze Drama­tycznym), potem zaś na Małą Scenę łódzkiego Teatru im Stefana Jaracza gdzie mamy okazję ją oglądać w reżyserii Bogdana Hussakowskiego. I jest to - powiedzmy od razu - spektakl przedni. Acz do samej sztuki można mieć wiele zastrzeżeń. Nie jest bo­wiem nazbyt odkrywcza, prze­kazuje prawdy w sumie dość banalne, jej moralizatorstwo - o którym marzył Ląclos - nie legitymuje się znakiem naj­wyższej jakości, finał zaś mo­żna spokojnie zaliczyć do melodramatycznych. Końcowe po­wiedzenie Markizy de Merteuil "Jedyne co możemy zrobić, to grać dalej" jednoznacznie sytuuje wszystko, co było przedtem: życie jest grą. To stwierdzenie również, trudno byłoby zaliczyć do szczególnie oryginalnych, aczkolwiek opie­ra się na mocnych podsta­wach stworzonych przez bieg i wydarzeń, których jesteśmy świadkami. Nie można wszakże pominąć zalet "Niebezpiecznych związ­ków" Hamptona, czyli zwarte­go, bardzo zręcznie konstruo­wanego dialogu, specyficznego dowcipu, umiejętnej charakte­rystyki postaci, zgrabnej bu­dowy sztuki, która potrafi wi­dza wciągnąć, mimo pewnego skąpstwa działań scenicznych. Zalety te Bogdan Hussakowski wykorzystał do końca, pre­zentując przedstawienie logicz­nie skonstruowane, prowadzono w bardzo dobrym tempie, ze znakomicie płynną zmiana miejsc akcji, nie pozbawione eleganckiej pikanterii. Potoczystość narracji nadaje spekta­klowi klarowność, ułatwiająca widzowi smakowanie tekstu precyzyjnie - z zachowaniem najdrobniejszych jego niuansów - podawanego przez wszyst­kich wykonawców. Ich wyró­wnana gra mogła się bardzo podobać, a miejscami wręcz zachwycała naturalnością, swo­bodą, finezją, wyjątkowym do­pracowaniem jakiegoś szcze­gółu który w świetnej cało­ści potrafił błysnąć jeszcze świetniejszą etiudką.

Ze znawstwem, chłodem i wy­rafinowanym cynizmem ryso­wała postać Markizy de Merteuil Bożena Miller-Małecka, bezbłędnie rozumiejąca się na scenie z Mariuszem Wojcie­chowskim, którego Wicehrabia de Valmont był trafnie osa­dzoną w klimacie sztuki mie­szaniną spontaniczności, umi­łowania życiowego hazardu, swoistego poczucia honoru tu­dzież marzeń o porzuceniu gry na rzecz prawdziwego uczucia. Może odrobinkę za dużo przy­dała naiwności Pani de Volanges Barbara Marszałek, ale czyniła to niezwykle konse­kwentnie i w raz przyjętej konwencji, czyli można się ewentualnie spierać o ustawienie roli, ale nie o jej wykonanie. Ładnie i prawdziwie pokaza­ła Joanna Jankowska przemianę Cecylii Volanges z dziew­czyny nieśmiałej, jakby opatulonej dopiero co wyniesio­nymi z klasztoru nawykami, w osóbkę ponad miarę żądną do­kładnego zapoznania się z jed­ną ze stron życia. Nieco podo­bnie rzecz ma się z Prezyden­tową de Tourvel, którą z prze­konywającą siłą, wyraziście, nie unikając równocześnie cieniu­jących półtonów, zagrała Maja Barełkowska. Śmiałą z umia­rem doprawioną frywolnością kreską sportretowała Emilie Bogusława Pawelec. Pełną nie­co przewrotnej wyrozumiałości Panią de Rosemonde była Maria Kozierska; sprytnym, w swoisty sposób szarmanckim Azolanem - Adam Marjański. Z trudnego - ze względu na miałkość tekstu - zadania na­leżycie wywiązał się Zbigniew Suszyński jako Kawaler Danceny. Ponadto wystąpili: Róża Chrabelska (Adela, pokojówka), Bohdan Wróblewski (Majordomus) i Aleksander Benczak (Lokaj).

Dowcipnie naturalistyczna scenografia i przepiękne kostiu­my autorstwa Katarzyny Przyjemskiej, nastrojowa muzyka Krzysztofa Szwajgiera, wyko­nywana przez stylowo ubrane damy dodawały uroku temu in­teresującemu przedstawieniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji