Artykuły

Mądra inscenizacja i świetni śpiewacy. Przednia zabawa

"Turek we Włoszech" Gioachino Rossiniego w reż. Christophera Aldena w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Anna S. Dębowska w Gazecie Wyborczej.

Śpiewająca sopranem kokietka przyprawia mężowi rogi, na dodatek z cudzoziemcem. Ale ile przy tym zabawy dzięki talentowi amerykańskiego reżysera Christophera Aldena i świetnej Edycie Piaseckiej w roli Fiorilli!

"Turek we Włoszech" Gioacchino Rossiniego (1814) to coś więcej niż komediowa błahostka, która mogła się podobać widzom w Mediolanie na początku XIX wieku, ale może być ciężkostrawna dla współczesnych słuchaczy. Muzyka Rossiniego jest dość jednorodna, utrzymana w ramach konwencji, ale przy tym pełna finezji i frenetyczna w stale zmieniającym się ruchu. Mknie do przodu, zatrzymując się tylko na chwilę, gdy wpada w liryczny ton, jak w ariach odtrąconego kochanka Don Narcisa czy w wokalnych monologach Fiorilli zrozpaczonej perspektywą utraty męża, czytaj: majątku.

Rossini pisał w szybkim tempie, po kilka tytułów rocznie, i w wieku 38 lat był już tak wypalony, że wybrał spokojne życie w Paryżu i rozkoszowanie się kulinariami - pozostawił po sobie wiele przepisów na smaczne potrawy. Jednak w 1814 roku był u szczytu swoich kompozytorskich możliwości, miał już za sobą sukcesy "Włoszki w Algierze" i pięknego "Tankreda". Przed sobą zaś słynnego "Cyrulika sewilskiego", a także "Kopciuszka" i "Wilhelma Tella", którymi próbował podbić paryską publiczność.

Opera jak z Pirandella

"Turek we Włoszech" z librettem Felice Romaniego to błyskotliwa opera pełna uciesznych sytuacji, które znajdują odzwierciedlenie w iskrzących się dowcipem melodiach. Ta muzyka nie broni się słuchana samodzielnie, wymaga sceny. Tak jak niektóre gatunki wina rozkwitają w duecie z potrawą, tak tu potrzeba nieprzeciętnych wykonawców, dobrej ręki dyrygenta, zdyscyplinowanej orkiestry i reżysera z poczuciem humoru i świetnym rzemiosłem. Wszystkie te warunki zostały spełnione w stopniu zadowalającym w nowej premierze na scenie Teatru Wielkiego - Opery Narodowej.

Amerykanin Christopher Alden to reżyser z 30-letnim doświadczeniem na najlepszych scenach operowych świata. Ważną pozycję w jego dorobku zajmują opery Mozarta, zwłaszcza "Don Giovanni", ale i Verdi, Wagner, klasyka XX wieku i opera współczesna ("Harvey Milk" Stewarta Wallace'a w Houston Grand Opera). "Turka" wyreżyserował na zamówienie festiwalu w Aix-en-Provence w 2014 r., spektakl pokazywano też w Turynie i w Dijon, a teraz w Warszawie. Nie przypadkiem, bo jest to bardzo dobra robota teatralna, gwarantująca widzowi niezłą zabawę, o ile ktoś "kupuje" konwencję.

Alden miał do dyspozycji utalentowanych wykonawców. Włoch Tiziano Bracci, trochę zbyt delikatny baryton, ale dobry aktor, z powodzeniem wcielił się w podwójną rolę Don Geronimo, męża rogacza, który uwija się na scenie jak w ukropie, i producenta filmowego: otyłego, z łysiną, w eleganckim garniturze i modnych okularach, jakby żywcem przeniesionego z lat 50. XX wieku - Alden świetnie potrafi charakteryzować postacie.

Akcję "Turka" wpisał w wiele nawiasów i w jednoczącą wszystko ramę. W oryginale rzecz dzieje się na plaży pod Neapolem, a szukający tematu Poeta, postać epizodyczna, obserwuje akcję po to, by na tej podstawie stworzyć własną sztukę. U Aldena wszystkie zdarzenia i postacie ożywają w wyobraźni Poety, pokazanego jako literat w szaliku, białych spodniach i z maszyną do pisania.

Opera zaczyna się w zainscenizowanej garderobie skrzyżowanej z poczekalnią - na wieszakach pysznią się rozmaite kostiumy, statyści stoją przy ekspresie do kawy. Postacie czekają, aż ożywi je iskra inwencji Poety, a potem same przejmują inicjatywę i wymyślają kolejne etapy akcji. Christopher Alden w wywiadach zwracał uwagę na podobieństwo libretta "Turka" do o sto lat późniejszej sztuki Luigiego Pirandella "Sześć postaci w poszukiwaniu autora" i poszedł tym tropem, osiągając harmonię inscenizacji z partyturą.

Królowa kokietek

Choć tytuł sugeruje, że główną postacią opery Rossiniego jest Turek - śpiewający bas-barytonem sułtan Selim Damelek (Łukasz Goliński), który przybywa statkiem do Neapolu, by tam od razu trafić w ręce notorycznej podrywaczki Fiorilli, to na pierwszy plan wysunęła się właśnie ona, Fiorilla. A to dzięki świetnej dyspozycji wokalnej i aktorskiej Edyty Piaseckiej. To partia sopranowa owiana legendą za sprawą Marii Callas, która wcielała się w nią dwukrotnie, popis lirycznej koloratury i łakomy kąsek dla śpiewaczki z temperamentem aktorskim. Świetnie się stało, że jest w Polsce śpiewaczka, która na poziomie europejskim umie sprostać temu wyzwaniu.

"Nie przejmuj się, to tylko mój mąż" - śpiewa Fiorilla, która ma wielki apetyt na mężczyzn i uwodzi ich na każdym kroku: u Aldena zmienia kostiumy i peruki, z brunetki staje się blondynką, z wampa potulnym dziewczątkiem, eksponuje długie nogi w czerwonych szpilkach, owija się jak bluszcz i porusza się niczym wąż. A swojego męża Don Geronima w dość okrutny sposób owija sobie wokół palca.

Christopher Alden wyposażył Fiorillę we wszystkie gesty i rekwizyty królowej kokietek. Ten kobiecy typ zostaje przez niego ośmieszony. Widać, że śpiewaczka i reżyser znaleźli świetne porozumienie. Piasecka brawurowo, nie tracąc precyzji, realizowała koronkową ornamentykę partii wokalnej, sięgała po najwyższe nuty (tylko momentami zbyt jaskrawo), nadając całości komiczny charakter, środkami nie tylko aktorskimi, ale i wokalnymi. A w wielkiej scenie Fiorilli w drugim akcie, gdy bohaterka uświadamia sobie, że Turek ulotnił się z jej rywalką, Zaidą, a mąż nie wpuści jej do domu, Piasecka osiągnęła szczyt maestrii - tutaj, gdzie Rossini włączył tony serio, jej głos zabrzmiał bardzo dramatycznie i zaskakująco głęboko.

Tylko chór szwankował

Śpiewający partię Selima Łukasz Goliński ujął mnie szlachetnym brzmieniem, w jego wykonaniu brakowało mi jednak drapieżności - przybysz z tajemniczego Orientu, fascynującego całą Europę w czasach Rossiniego, powinien mieć jednak więcej charyzmy. Bardzo dobrze wypadła Anna Bernacka (mezzosopran) jako ukochana Selima, Zaida. Wyróżnił się także tenor Przemysław Baiński jako Albazar, strażnik Cyganek. Tańcząc i śpiewając arię "Ah, sarebbe tropp dolce" w słomkowym kapeluszu i z laseczką był ucharakteryzowany na Maurice'a Chevaliera.

Spektakl od strony muzycznej przygotował dyrygent Andrij Jurkewycz, dyrektor muzyczny Opery Narodowej - całkiem nieźle, w dobrych tempach, z nerwem należnym muzyce Rossiniego, może czasem za ciężko i przede wszystkim za głośno, nieraz zagłuszając śpiewaków. Natomiast chór Teatru Wielkiego pracujący od niedawna pod kierunkiem Mirosława Janowskiego brzmi gorzej niż za poprzedniego kierownika, Bogdana Goli: słaba dykcja, zlewające się zgłoski, niedostrojenie - rozczarowujące.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji